Zdarzyła mi się pewna niezwykła jak na polskie standardy sytuacja.
Prowadzę pewną sprawę dla ludzi, których bardzo lubię. Ludzie ci prowadzą pewien ośrodek wypoczynkowy na Pomorzu. Zainwestowali tam sporo pieniędzy, kupili działki i wybudowali tam domki letniskowe. Zgodnie z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego.
Po tym, jak oni już to zrobili i zaczęli działać, zmieniono plan zagospodarowania i gmina stwierdziła, że ośrodek prowadzony jest „nielegalnie” i zaczęły się kontrole służb.
Prostym zabiegiem prawniczym udało się sytuację „zbajpasować”, kontrole się skończyły a ośrodek jest nadal prowadzony, ale w oparciu o trochę inną podstawę prawną. Jednak gmina wciąż uważa, że jest on prowadzony „nielegalnie”, co jednak nie przeszkadza jej pobierać podatków i opłat jak od legalnie prowadzonego ośrodka.
Sprawa zmiany miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego została skierowana do WSA, który uchwałę zmieniającą plan uchylił w zakresie, w jakim dotyczyła moich Klientów.
Powyższa sytuacja stała się przyczyną problemów z sąsiadem, który nęka”nielegalny” ośrodek i nawet utworzył stronę internetową informująca o „nielegalności” oraz wywiesił tablicę informacyjną o tej stronie w taki sposób, że każdy gość tego ośrodka zapoznaje się z nią, czy tego chce, czy nie.
Sprawę sąsiada zgłosiłem Policji w miejscowości gdzie się ta historia dzieje. Powołałem – jako podstawę prawną – art. 26. 1. ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, którego brzmienie jest następujące:
Kto rozpowszechnia nieprawdziwe lub wprowadzające w błąd wiadomości o przedsiębiorstwie, w szczególności o osobach kierujących przedsiębiorstwem, wytwarzanych towarach, świadczonych usługach lub stosowanych cenach albo o sytuacji gospodarczej lub prawnej przedsiębiorstwa, w celu szkodzenia przedsiębiorcy, podlega karze aresztu albo grzywny.
Po jakimś czasie dowiedziałem się, że Policja postanowiła sprawę umorzyć i, że nastąpi to w najbliższym czasie.
Ponieważ zawsze staram się mieć rękę na pulsie prowadzonych spraw zadzwoniłem do prowadzącego sprawę i zapytałem się co jest tego przyczyną.
Policjant powiedział, że to dlatego, że sąsiad nie jest przedsiębiorcą, a ta ustawa dotyczy przeciwdziałania nieuczciwej konkurencji, a ta z kolei – siłą rzeczy – toczy się między przedsiębiorcami, więc tu nie doszło do naruszenia prawa.
Poprosiłem rozmówcę, żeby mnie wysłuchał przez minutę zanim podejmie decyzję i wskazałem mu na treść przepisu, który przecież mówi: „Kto rozpowszechnia nieprawdziwe lub wprowadzające w błąd wiadomości…”, a nie brzmi np. tak: „Przedsiębiorca, który rozpowszechnia nieprawdziwe lub wprowadzające w błąd wiadomości…”
Wskazałem, że jest tak dlatego, że gdyby ustawodawca zamiast”kto” napisałby w ustawie „przedsiębiorca który”, to sprytni przedsiębiorcy np. wynajmowaliby nieprowadzącego działalności gospodarczej Kowalskiego i w ten sposób omijaliby zakaz płynący z przepisu.
Policjant stwierdził, że on to rozumie, ale decyzja już jest podjęta i będę mógł ją zażalić. Obiecałem, że to na pewno zrobię.
Tymczasem, po weekendzie, nastąpiła zmiana decyzji! Moją Klientkę poinformowano, że po wysłuchaniu mojej argumentacji prowadzący nabrał wątpliwości i postanowił się skonsultować z radcą prawnym, który potwierdził moje słowa.
Sprawa została skierowana do sądu.
Dlaczego postanowiłem o tym napisać: ku pokrzepieniu serc! Normalniejemy! Zobaczcie:
1. Policjant mnie wysłuchał,
2. Zrozumiał to, co do niego mówiłem,
3. ZASTANOWIŁ SIĘ NAD TYM,
4. Nabrał wątpliwości,
5. Skonsultował ze specjalistą,
6. Zmienił decyzję i
7. Nie bał się do tego przyznać!
Ta sytuacja, jeszcze kilka lat temu nie miałaby prawa zaistnieć. Ba – np. w skarbówce nadal jest ona nie do pomyślenia!
Wciąż jeszcze jest tak, jak na rysunku, który załączam do tego tekstu: nie tylko urzędnicy, ale my sami boimy się przyznać, że nie mamy racji. Boimy się zmieniać zdanie czy nastawienie pod wpływem argumentacji i lubimy się okopywać na swoich pozycjach. Często bez sensu, często że szkodą dla samych siebie i innych.
Dlatego np. wizyta Bidena obfituje w dyskusje kto się z nim dłużej spotkał niż w to, co z tej wizyty wynikało.
Ale pojawiają się pierwsze oznaki tego, że za jakiś czas wyleczymy się z mentalnej komuny, z choroby paternalizmu urzędnika, zaczniemy skupiać się na sensie tego, co robimy, a nie na tym, żeby mieć za wszelką cenę rację.
Ten Policjant jest dla mnie takim małym symbolem nadchodzącej zmiany.

Zostaw komentarz