Wiele dużych polskich miast oraz samorządów wojewódzkich pozostaje w rękach ludzi i układów związanych z Platformą Obywatelską oraz jej koalicjantami w kolorze czerwonym, różowym i zielonym. Kiedy polscy patrioci odzyskają władzę w polskich miastach?
Z dawnych wieków znana jest pewna zasada: można było zająć teren. Dopóki jednak przeciwnik trzymał na nim niezdobyte miasta (twierdze) – trudno było uznać go za pokonanego, a siebie ogłosić zwycięzcą. Z takiego obrazu można wywieść pewną analogię do sytuacji współczesnej. Jesienią ubiegłego roku środowiska patriotyczne zdołały „odbić” Polskę z łap koalicji PO/PSL. To jednak wygrana bitwa, nie wojna. W rękach ludzi tego układu politycznego (ale także biznesowego) pozostają wciąż największe polskie miasta, a także samorządy dużych województw. A o ile rząd ma przede wszystkim zadania do wykonania – o tyle to do samorządów właśnie wciąż płynie szeroki strumień unijnych pieniędzy. Kto ma pieniądze, kto ma władzę w dużych miastach – ten tak łatwo nie skapituluje. Czeka nas więc, a właściwie wciąż trwa – kolejna batalia, przed wyborami samorządowymi zaplanowanymi na rok 2018.
W kilku miastach rządzą prezydenci, którzy stali się szczególnym symbolem – złych praktyk, lewackiej bezczelności, powiązań z nieformalnymi układami biznesowo-towarzyskimi, wreszcie uskuteczniania lewackiej „inżynierii dusz”. Weźmy ich dzisiaj na celownik.
Na pierwszym miejscu oczywiście prezydent miasta stołecznego Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz, popularnie zwana „Bufetową”. Sama zaś stolica pod jej rządami zyskała przydomek Lemingradu. Gronkiewicz-Waltz odpowiada za haniebne zachowanie jej służb po katastrofie smoleńskiej. Sprzątanie przez straż miejską świeżych kwiatów i płonących jeszcze zniczy pozostawionych przez Pałacem Prezydenckim przez obywateli stało się ponurym symbolem lekceważenia, czy wręcz bezczeszczenia narodowej żałoby i pamięci. Równie stanowczo HaGieWu próbuje blokować społeczny wysiłek na rzecz postawienia w centrum stolicy pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej. Równocześnie dała się poznać Waltzowa jako orędowniczka instalacji o symbolice homoseksualnej na Placu Zbawiciela (tzw. tęcza) oraz „obrończyni demokracji” – uczestniczka marszy tzw. KOD-u. Co ciekawe – w latach 90-tych „Hanka Bufetowa” była znana jako działaczka Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego oraz charyzmatyczka (uczestniczka modlitewnego Ruchu Odnowy w Duchu Świętym). Cóż zatem się stało, że dokonała ona tak ostentacyjnej konwersji na lewacki platformizm? Być może chodzi o coś innego – są ludzie, których światopoglądem jest biznes. A przynależność do Platformy Obywatelskiej i obnoszenie się z lewackimi sympatiami – było po prostu do jesieni ubiegłego roku opłacalne – biznesowo (chodzi także o biznes polityczny). Jak bardzo opłacalne? W mediach coraz głośniej jest o tym, co warszawski samorząd ma za uszami. „Milionowe przekręty w stolicy. Odsłaniamy kulisy oszukańczej reprywatyzacji w mieście rządzonym przez Hannę Gronkiewicz-Waltz” – to tytuł z okładki tygodnika „wSieci”. Waltzowej do tyłka zaczyna dobierać się nawet młoda warszawska lewica (!) skupiona wokół Pawła Śpiewaka. Ostatnio Gronkiewicz-Waltz oświadczyła się, że boi się losu Barbary Blidy. Trudno przypuszczać, aby „Bufetowa” w razie czego próbowała samookaleczenia z tragicznym skutkiem. Może więc chodzi o to, że boi się zarzutów organów śledczych?
A skoro o budzących kontrowersje związkach samorządowców z biznesem mowa – to zaraz po „Bufetowej” należy wymienić „Budynia”, czyli prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Niejasności wokół jego interesów jako pierwsza opisała „Gazeta Finansowa”. Najwyraźniej publikacja ta zainspirowała tygodnik „wSieci”, który po dwóch miesiącach ozdobił okładkę tytułem „Tajemnice fortuny prezydenta Gdańska”. Tekst dziennikarzy śledczych Marka Pyzy i Marcina Wikło powielał wiele informacji „Gazety Finansowej”: „Setki tysięcy złotych z niewyjaśnionych źródeł. Notoryczne podawanie nieprawdy w oświadczeniach majątkowych. Kupowane z tajemniczymi rabatami luksusowe mieszkania w najlepszych punktach miasta i zapominanie o nich przy wypełnianiu oświadczeń majątkowych. Wreszcie wewnętrznie sprzeczne wyjaśnienia podejrzanego.” Dodajmy, że Trójmiasto to „matecznik” Platformy Obywatelskiej, tutaj też ludzie tej partii mają silne powiązania z biznesem. „Budyń” Adamowicz zasłynął z fotografii, na której ciągnął (dosłownie! – wraz z innymi lokalnymi VIP-ami) samolot tanich linii lotniczych OLT, należących do właściciela firmy Amber Gold. Cóż – należy mieć nadzieję, że ciągnął Adamowicz lat wiele – pociągną Adamowicza twardziele. Państwo wiecie gdzie i do czego go pociągną i z jakiej instytucji twardziele.
Dość szybko do lewackiej awangardy awansował prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. On nawet nie próbuje udawać apolitycznego samorządowca. Portal Tomasza Lisa natemat.pl tak zachwala Jaśkowiaka: „Prezydent Poznania wypowiedział wojnę PiS.” Na demonstracji tzw. KOD-u Jaśkowiak wołał: „Kaczyzm to ośmieszanie instytucji prezydenta Rzeczpospolitej, traktowanie go jak marionetki. Nie dajmy ośmieszać Polski.” Dla „rozgrywki” z PiS Jaśkowiak nie zawahał się instrumentalnie użyć nawet 60. rocznicy Poznańskiego Czerwca. Był gościem zorganizowanym w tym dniu manifestacji tzw. KOD-u, zaś dla oficjalnych obchodów rocznicowych – zrezygnował z asysty wojskowej (pod pretekstem sporu o tzw. apel smoleński). Sugerowanie, że dzisiejsi KOD-ziarze kontynuują walkę robotników Poznania z czerwca 1956 roku, którzy zaprotestowali przeciw rządom komunistów – to coś więcej niż nadużycie. To obrzydliwe zawłaszczenie tego zrywu. Taką aktywnością polityczną Jaśkowiak chyba próbuje „nakryć” merytoryczne zarzuty mieszkańców – już w marcu próbowano zbierać podpisy pod wnioskiem o jego odwołanie, zarzucając mu nierealizowanie obietnic wyborczych. Cóż – miejmy nadzieję, że co się odwlecze, to nie uciecze…
Z kolei prezydent Krakowa Jacek Majchrowski to profesor, historyk, specjalizujący się w dziejach II Rzeczpospolitej. Ale równocześnie były członek PZPR i SLD, czyli człowiek postkomunistycznej lewicy, a wcześniej partii, której skrót nazwy Leszek Moczulski rozszyfrował z trybuny sejmowej: płatni zdrajcy, pachołki Rosji. Równocześnie pozostaje Majchrowski jedynym postkomunistą na tak wysokim stanowisku, mimo iż formalnie członkostwo w SLD zawiesił. Jednak zawsze wie po jakiej stronie się odnaleźć – rok temu był jednym z założycieli komitetu wyborczego Bronisława Komorowskiemu. Krakusom, którzy w 2006 roku, mając o wyboru prof. Ryszarda Terleckiego i prof. Jacka Majchrowskiego wybrali tego drugiego – należy współczuć. Ale to okolice Małopolski Wschodniej tak chyba mają historycznie – dość wspomnieć zatrzaskiwane, kiedy do walki z Rosjanami maszerowałą I Kadrowa.
„Wisieńką na torcie” lewactwa pozostaje prezydent Słupska Robert Biedroń. Miasto było pogrążone w kryzysie po rządach postkomunistów. Mieszkańcy zaufali więc medialnie rozreklamowanemu „spadochroniarzowi”, a przy okazji aktywiście środowisk homoseksualnych. W rezultacie w Słupsku, w którym było kiepsko, zrobiło się również groteskowo. Dokonania Biedronia to m.in. nakaz liczenia krzyży w szkołach (aby sprawdzić, czy „zapewniana jest równość rożnych wyznań i rozdział państwa od kościoła”), usunięcie z gabinetu prezydenta miasta portretu Jana Pawła II oraz nazywanie ulic w mieście wyłącznie nazwiskami kobiet, aby przywrócić w tym względzie parytet płci. Jednak o ile wymienieni wcześniej prezydenci największych i najbogatszych miast uprawiają działalność w gruncie rzeczy ponurą – to Biedroń pozostaje na ich tle jedynie groteskowym klaunem. Ostatnie jego osiągnięcie – to nazwanie ronda w Słupsku imieniem Triny Papisten – spalonej na stosie w tym mieście. Głupi – nazwijmy sytuację po imieniu – Biedroń uległ jakieś „legendzie”, mówiącej, iż była to czarownica, a jacyś idioci dośpiewali mu, że spalono ją z polecenia Świętej Inkwizycji kościoła rzymskokatolickiego. Tymczasem Trina to niemieckie zdrobnienie imienia Katherina (Katarzyna), a Papisten to wcale nie nazwisko, tylko przydomek – Papistka, czyli wierna papieżowi. Spalona została na stosie – i owszem, ale przez protestantów, właśnie za wierność Kościołowi rzymskiemu, dzisiaj zresztą trwa jej proces beatyfikacyjny.
Trzeba odzyskać duże miasta (i samorządy wojewódzkie) – to niezwykle ważne zadanie dla sił patriotycznej prawicy. Oczywiście z warszawskim Lemingradem nie będzie łatwo, ale dlaczego nie miałby się zdarzyć nowy, mały cud nad Wisłą? Wybory samorządowe za dwa lata. Już trzeba się szykować do tej walnej bitwy. Oczywiście pozostaje też możliwość, że w którym z dużych miast wcześniej niż wyborcy – do akcji wkroczy CBA. Czego jego funkcjonariuszom szczerze życzymy.
Autor: Marcin Hałaś
Artykuł pierwotnie opublikowano w tygodniku ogólnopolskim „Warszawska Gazeta”.
Zostaw komentarz