Kolejna sprawa dla kontrwywiadu. Napiszę najpierw czemu zamieszczam to na FB. Po pierwsze, nikomu nie zaszkodzę, bo to są zachowania widoczne gołym okiem i dobrze, by ludzie byli uprzedzeni i nauczyli się, jak patrzeć na niektóre historie przepływające obok nich. Po drugie, kontrwywiad, a także i wywiad polega na szukaniu drobiazgów. Każdy najmniejszy szczegół może być ważny, a nawet stać się najważniejszym elementem danej operacji. Nie można koncentrować się na „ministrach” wyłącznie, bo agenci tej rangi nie działaliby bez zaplecza, infrastruktury oraz szeregu agentów pomocniczych. To właśnie przez te elementy można dojść i zneutralizować głównych „bohaterów”. Po trzecie i to „tertio” jest najważniejsze. O zdarzeniu opisanym poniżej (i nie tylko) usiłowałem zawiadomić odpowiednie służby. Doszło do mnie, wprost z gabinetu głównego szefa służb cywilnych, choć nie od niego i wątpię, by to były jego słowa, ale padły z odrazą i lekceważeniem: „Z esbekami nie rozmawiamy”. Nie zrezygnowałem, a że jestem empatą i rozumiem, jakie obrzydzenie może wywołać u niektórych spotkanie ze mną twarzą w twarz, przekazałem to inaczej i innemu adresatowi. Nie wiem jednak, czy doszło to do adresata i w jaki sposób doszło, ponieważ osoba, która nie bała się mi pomóc nie jest fachowcem w tych sprawach i nie orientuje się w całej operacyjnej złożoności takich historii. Może więc, czytelnicy mojego profilu z racji obowiązków służbowych zauważą to, co powinien zauważyć każdy oficer kontrwywiadu. Jak widzicie, gram w bardzo otwarte karty. OK. Teraz ta historia. Nie podam nazwisk właśnie z powodów operacyjnych, bo może ktoś coś „dłubie”.

Pod koniec lipca br, mój serdeczny, młodszy kolega, narodowiec i prawicowiec, poprosił mnie bym spotkał się z jego młodszą siostrą, która chce mojej rady w sprawie dość dziwnej znajomości. Otóż, poznała, a właściwie chciał ją poznać młody człowiek, stażysta w jednej z ważniejszych polskich instytucji centralnych. Nic w tym dziwnego, bo dziewczyna fajna. Dziwne były tylko pytania, które zadawał i informacje, które usiłował z niej wyciągnąć. Poradziłem jej co robić i mniej więcej po miesiącu zerwać znajomość. Naiwnie liczyłem, że w ciągu miesiąca ktoś z firmy zgłosi się do niej, ale jeśli nie, to i tak takie zerwanie nie będzie żadnej dekonspiracji , gdyż łatwiej jest bez podejrzeń zerwać kobiecie z facetem, niż uciąć znajomość dwóch mężczyzn. Wiem, że tak też zrobiła. Cóż w tej sprawie było niepokojącego.

1. Ów młody stażysta miał nazwisko rosyjskie lub białoruskie. O sobie mówił, że pochodzi z nieokreślonej mniejszości zamieszkałej we wschodnim regionie Polski. Z jego słów nie można było określić jaka to mniejszość, ale jedynie zawęzić ją do rosyjsko-ukraińsko-białoruskiej. Region też był ciekawy. rzeczywiście mieszkają w nim przedstawiciele tych trzech mniejszości.
2. Pytał na randce o polityków, m.in. o prezesa Kaczyńskiego i min. Macierewicza. O co pytał? I tu jest clue sprawy. Mianowicie interesował się ich dniem codziennym, co piją, jaka Whisky lubią, etc. Dziewczyna oczywiście udawała „głupią”, co świadczy dobrze o jej intuicji. Dla mnie to było ewidentne, iż „młodzian” sonduje ludzi i szuka informacji. Być może jest, po prostu, ciekawy, ale każdy kontrwywiad na świecie, natychmiast założyłby zupełnie coś innego. Rosjanie to wywiad totalny i tak jak Amerykanie mają swój departament dossier, w którym zbierają nieistotne z pozoru informacje o politykach i tych, którzy mogą stanowić dla nich zagrożenie lub pojawić się na scenie w perspektywie czasowej. Nie robią tego agenci z najwyższej półki, ale różni mniejsi „pomocnicy”. Ta historia skojarzyła mi się z tym departamentem natychmiast.
3. Stażystę zatrudniło PO, a PiS wręcz „zainwestował” w niego.

Nie twierdzę, że ów młodzieniec jest szpiegiem. Pewnie jest „bogu ducha” winny, ale jego pytania – i on sam – muszą zostać sprawdzone. Ich cel i powód przede wszystkim. Nie mam możliwości „piętnastek”, analizy różnych materiałów, choć znalazłem w internecie trochę o nim i wyjaśniłbym kilka szczegółów, w tym rodzinnych.

Cóż, to by było na tyle. Przez 25 lat przyzwyczaiłem się do dyskontowania moich informacji prostym słowem „esbek”. Mam tylko nadzieję, że są dziś ludzie, którzy potrafią pokonać własne uprzedzenia dla dobra kraju, któremu służą. Znam takich i jestem im wdzięczny, bo oni także przekroczyli Rubicon.