Dzięki uprzejmości biblioteki w Ciechocinku czytam tygodniki i to tytuły z prawa i z lewa z tygodniowym, albo dwutygodniowym opóźnieniem, przez co jestem mądrzejszy od autorów tekstów, bo mam za sobą wydarzenia, których oni się dopiero spodziewali i na ich temat z werwą dywagowali. W tym tygodniu oczywiście tematem numer 1 była prowokacja, zgotowana przez francuskiego homoseksualistę na otwarciu igrzysk. Podzielam oburzenie większości piszących, ale również wstydliwie rozpamiętuję krytyczne uwagi, jakie pod moim adresem były kierowane po wydaniu przez firmę, której byłem szefem książki pt. „Diabelski pomiot w szpitalu psychiatrycznym, czyli życie i twórczość Mariana Henela”, której byłem współautorem. Wielu osobom nie podobało się to, że jak utrzymywali – propagowałem dewiację, opakowaną w anturaż artystyczny. Tekst do mojej części za namową nieżyjącego i nieodżałowanego psychiatry dra Krzysztofa Czumy pisałem w ciągu dwóch tygodni, kierowany przewodnią myślą, że na przykładzie queera, jakim niewątpliwie był Henel pokażę, czynniki, które doprowadziły do tej, a raczej do licznych, jak psychiatra określał – polimorficznych jego seksualnych dewiacji. Henel  nie był chory psychicznie, był kanalią od urodzenia i była to jego forma przystosowania się do świata, który był dla niego tak samo, jak on dla innych – okrutny. W średniowieczu podobno uważano, że myszy rodzą się z brudu. U performansa queera , znanego również jako lubieżnik z Branic, ohydne jego czyny i praktyki, miały źródło w odrzuceniu, ograniczeniu przez to jemu możliwości kopulowania. I to jest uniwersalny wniosek, jaki nasuwa się nam, kiedy zastanawiamy się nad obyczajową rewolucją, która mnoży płcie, wymyśla perwersje seksualne. Na to nakłada się woke , wymyślone przez progeniturę Marksa.

W imię owej poprawności myślenia redaktor książki, pominął jej zakończenie, jak raz pasujące do Paryża – „analizując jego życie i prace – nieodparcie nasuwa się mi następująca refleksja, iż w istocie Marian Henel był ojcem, a nawet dziadkiem, a na pewno prekursorem wielu zachowań i dokonań współczesnych artystów, o których recenzenci poczytnych czasopism z zachwytem piszą. Począwszy od tych, którzy zaskakują pomysłami publicznych instalacji artystycznych mających epatować publiczność prostotą skojarzeń, uniwersalnością przesłania. No bo przecież kiedy Henel smarował z samego rana swoim gównem klamki u drzwi pracowni, w której tworzył… i czekał, zerkając zza węgła – kto się z jego kałem pierwszy zetknie ? Czy wtedy nie eksperymentował instalacyjne ? Nie przekazywał ważnego komunikatu? A pani Nieznalaska wieszająca genitalia na krzyżu, jego w jakimś sensie nie naśladuje ? Albo drący na strzępy biblię Nergal, czy też nie czerpie z jego bluźnierczych zachowań wzoru? Albo ta pani, utytułowana licznymi nagrodami — artystka Kozyra, która przyczepiła sobie męską płeć i ze sztucznym penisem filmowała siebie nago w męskiej łaźni — nie jest bliską krewną Henela?
Albo ci, co tak teraz paradują w przebraniach podczas przeróżnych Love Parad – nie są jego godnymi i licznymi następcami? Przecież w tym wszystkim… lubieżnik Henel ich dużo wcześniej wyprzedził. To, proszę pań i panów artystów — już było! Zapoznajcie się więc z Curiculum Vitae Henela — polimorficznego dewianta, sadysty, może sięgniecie wtedy po listek figowy, żeby przykryć swoje odsłonięte przyrodzenia i sromy”. Ludzie nie czerpią radości ze zdrowego chędożenia. O tempora. O mores! Szkoda umierać, bo strasznie ciekaw jestem, do czego to doprowadzi?