Dzięki uprzejmości biblioteki w Ciechocinku czytam tygodniki i to tytuły z prawa i z lewa z tygodniowym, albo dwutygodniowym opóźnieniem, przez co jestem mądrzejszy od autorów tekstów, bo mam za sobą wydarzenia, których oni się dopiero spodziewali i na ich temat z werwą dywagowali. W tym tygodniu oczywiście tematem numer 1 była prowokacja, zgotowana przez francuskiego homoseksualistę na otwarciu igrzysk. Podzielam oburzenie większości piszących, ale również wstydliwie rozpamiętuję krytyczne uwagi, jakie pod moim adresem były kierowane po wydaniu przez firmę, której byłem szefem książki pt. „Diabelski pomiot w szpitalu psychiatrycznym, czyli życie i twórczość Mariana Henela”, której byłem współautorem. Wielu osobom nie podobało się to, że jak utrzymywali – propagowałem dewiację, opakowaną w anturaż artystyczny. Tekst do mojej części za namową nieżyjącego i nieodżałowanego psychiatry dra Krzysztofa Czumy pisałem w ciągu dwóch tygodni, kierowany przewodnią myślą, że na przykładzie queera, jakim niewątpliwie był Henel pokażę, czynniki, które doprowadziły do tej, a raczej do licznych, jak psychiatra określał – polimorficznych jego seksualnych dewiacji. Henel nie był chory psychicznie, był kanalią od urodzenia i była to jego forma przystosowania się do świata, który był dla niego tak samo, jak on dla innych – okrutny. W średniowieczu podobno uważano, że myszy rodzą się z brudu. U performansa queera , znanego również jako lubieżnik z Branic, ohydne jego czyny i praktyki, miały źródło w odrzuceniu, ograniczeniu przez to jemu możliwości kopulowania. I to jest uniwersalny wniosek, jaki nasuwa się nam, kiedy zastanawiamy się nad obyczajową rewolucją, która mnoży płcie, wymyśla perwersje seksualne. Na to nakłada się woke , wymyślone przez progeniturę Marksa.

https://mnwr.pl/obled-przypadek-mariana-henela-lubieznika-z-branic/?fbclid=IwY2xjawElnkRleHRuA2FlbQIxMAABHev7F0w-lDvPEg4l15qeW7Jg4FBVwvpb4-_F-WuqTrZ4NCq4PiEZy578YQ_aem_bOUd8FYU06_JSC1_0H3_nQ