Czegoś tak niesamowitego nigdy nie widziałam. Obsypany Oscarami film Milosa Formana „Amadeusz”, który chyba każdy oglądał, wyświetlony został na wielkim ekranie, a muzykę wykonywali na żywo Chór i Orkiestra Teatru Wielkiego.

Wrażenia nieprawdopodobne. Ogromne wyzwanie dla dyrygenta i muzyków, aby idealnie zgrać muzykę z obrazem – tym bardziej, że w filmie urywa się ona czasem w połowie taktu.

A samo dzieło Formana to przecież wnikliwe studium ludzkiej zawiści i pychy. To obraz niszczącej siły zawiści – ale niszczącej przede wszystkim zawistnika.
Salieri marzy o byciu najlepszym kompozytorem swoich czasów i tak jest, dopóki w Wiedniu nie pojawia się Mozart, który strącił go z piedestału. Niesforny, czasem wulgarny, ale niewątpliwie obdarzony iskrą Bożą geniusz.

Mógłby być pokorniejszy, bardziej uprzejmy, elastyczniejszy względem układów dworskich. Pewnie byłoby mu łatwiej.

I dopiero słuchając muzyki Mozarta Salieri orientuje się, że jest kompozytorem zaledwie przeciętnym. Salieri robi wszystko, aby zaszkodzić Mozartowi. Wciela się nawet w rolę fałszywego przyjaciela. Jednocześnie szczerze podziwia dzieła Mozarta, chodzi na wszystkie opery Mozarta. Niestety, zazdrość zwycięża i kieruje jego czynami. A jednak na starość ma poczucie klęski. Sam siebie nazywa królem miernot.

Forman przywrócił do powszechnej świadomości zapomnianą postać Salierego. Następuje więc to, o czym Włoch marzył całe życie – sława. Choć nie taka, jakiej pragnął. Zostaje bowiem symbolem zawistnych miernot. A więc poniósł kolejną klęskę.

Życzę wszystkim Przyjaciołom i Znajomym, abyście nigdy nie byli obiektem zawiści. Ale jeśli już tak się zdarzy, pamiętajcie, że to uczucie miernot.