Robiłem dziś zakupy w „Biedronce”. Wódki za ok. 9 złotych trudno szukać. Jak powiedziała pracownica, po dziesiątej nie było nawet jednej butelki. Dodała, że klienci wykupują całymi kartonami. Niektórzy stoją już od bladego rana w kolejce przed zamkniętym jeszcze sklepem bo rozchodzi się jak „ciepłe bułeczki”. Szał chlejących idiotów, o tych co tak robią, to – w sumie – eufemizm. Cisną się na usta mocniejsze epitety.

Wódka po „dychu” to efekt wojny cenowej toczącej się od miesięcy pomiędzy dwoma sieciami dyskontów – portugalską „Biedronką” i niemieckim „Lidlem”. Zresztą dotyczy ona nie tylko tych artykułów, ale tamte przynajmniej nie są tak szkodliwe jak wódka. Trochę żartując można było by powiedzieć, za Jarosławem Kaczyńskim, Niemiec nam Polaków rozpija i to wina oczywiście Tuska, niemieckiego agenta. No ale są jeszcze Portugalczycy, a ci mają Matkę Boską Fatimską, dlatego ten cios jest tak bolesny bo Polacy to też naród 'maryjny”. „I ty Portugalczyku przeciwko mnie „- jak rzekł onegdaj Cezar po ciosie Brutusa.

Żarty, żartami, ale problem jest poważny. Od lat jesteśmy w czołówce narodów pijących najwięcej mocnego alkoholu na głowę. Alkoholizm dotyka już nie tylko mężczyzn, ale coraz więcej kobiet i nastolatków. Nie raz, w krzakach przy pętli autobusów w Dziekanowie Leśnym, widywałem dziewczyny i chłopaków raczących się piwem. Skąd mieli? Nie pytałem, bo jeszcze mógłbym oberwać w łeb od nagrzanych młodych latorośli. Coraz bardziej obniża się też próg inicjacji alkoholowej. Pije już dzieciarnia z ostatnich klas podstawówek.

Nic nie pomagają antyalkoholowe kampanie społeczne, wyższe mandaty dla pijanych kierowców – Polacy od Bałtyku do Tatr idą w tango coraz częściej i mocniej. Do upadłego, by się totalnie znieczulić. Często, zwłaszcza kiedy jest ciepło, można na ławkach, na przystankach, przy drogach widać efekty tego „znieczulenia”. Pijanego, zarzyganego delikwenta, z głupkowatym uśmiechem na gębie, albo rowerzystę zataczającego się od krawężnika do krawężnika. On ci rower prowadzi, czy rower jego?

Oczywiście przy obecnym stanie prawnym dotyczącym sprzedaży alkoholu nie można wymusić na sklepach by nie stosowały tak szkodliwych „promocji”. Można jednak, w nieodległej przyszłości, pomyśleć nad ustawą regulującą minimalną cenę alkoholi mocnych, jak to już jest w innych krajach, która będzie „batem” na sprzedawców detalicznych, zwłaszcza dyskonty. I to szybko, aby rozpity Polak, znów po szkodzie nie był głupi.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl