To było tak… Dawno, dawno, ponad trzydzieści lat temu… W wielkim mieście, nad ogromną rzeką..
Pan W znalazł sobie kolegę A. O ile na początku ich kontakt nie był częsty, a właściwie sporadyczny, to z czasem zaczęli spotykać się coraz częściej. Kolega dodawał mu odwagi, ośmielał, bo pan W był z tych towarzysko trochę wycofanych. Domyślacie się, jak to wygląda. Nowo poznanego człowieka musiał trochę w sobie oswoić, żeby poczuć się w miarę swobodnie. W gronie kilku osób odzywał się jako ostatni i z rzadka, bo trudno mu było mówić bez zająknięcia się i swobodnie. Nie raz palnął jakąś głupotę rozbawiając do łez swoich kumpli. Wstyd mu potem było i tym bardziej z większym trudem udzielał się towarzysko.
Kolega A. pomagał mu w uspokojeniu się, dodawał pewności. Z nim łatwiej było coś powiedzieć, zażartować, a nawet zapomnieć o o wstydzie. Kolega uczył mówić, gadać, opowiadać. Podpowiadał śmieszne teksty i dowcipy, którymi można było przekonać do siebie różnych ludzi. Dla Pana W to było bardzo cenne, bo wreszcie zaczął czuć się swobodniej i polubił wyjścia na spotkania i małe imprezy ze znajomymi.
Znajomość z kolegą A stawała się coraz bardziej zażyła aż przerodziła w przyjaźń. Trudno było nie być wdzięcznym, gdy dzięki koledze pan W poznał Marię. Zakochał się w niej jak szczeniak, a co ważne- z wzajemnością.
Po pewnym czasie oboje utwierdzili się w przekonaniu, że chcą być razem i wzięli ślub.
Dobrze im było razem. Zdarzały się drobne spięcia, bitki słowne, ale to normalne i nawet potrzebne. Konstruktywna kłótnie oczyszcza atmosferę w związku i może pomóc wypracować wspólne cele. Z czasem w ich małżeństwie zaczęło coś zgrzytac, zacinać się i dzwonić ostrzegawczo. Coraz więcej było kłótni, a z czasem awantur. Bo Maria nie polubiła kolegi męża. Uważała, że za często się spotykają, że wtrąca się w ich życie. Miała żal, że dla kolegi potrafił zrezygnować ze wspólnego wieczoru, a gdy pojawiła się córka Marta, nie pomaga w opiece nad nią.
Pan W nie chciał zrywać kontaktu z kolegą A. Uważał, że ma prawo sam dobierać sobie znajomych. Denerwował się, że Maria ciągle o nim gada, narzeka i zrzędzi. Zarzucał jej, że się zmieniła, że zrobiła się kłótliwa, że ma tego jej ględzenia powyżej uszu.
Tym bardziej uciekał do kolegi, bo ten zawsze był wesoły, poprawiał humor po ciężkim dniu i umiał uspokoić, gdy Maria po raz kolejny wkurzyła go swoim czepialstwem z byle powodu. Jak katarynka powtarzała i grała na nerwach, że pan W woli kolegę, że ma dość ich codziennych spotkań. Czepiała się tego, że kolega za dużo pożycza pieniędzy, a potem nie chce ich oddać. Im więcej Maria mówiła, tym bardziej pan W uciekał do kolegi, wymykał się z domu, a bywało, że wracał w środku nocy.
Z czasem Maria zaczęła milczeć. Znudziły się jej te tureckie kazania i bicie głową w mur. Stała się opryskliwa, nawet złośliwa i nie była już tą dawną Marysią, Marysieńką, uśmiechniętą i wesołą dziewczyną sprzed lat. Zestarzała się przed czasem i za wcześnie, poszarzała na twarzy, straciła uwodzący kiedyś błysk w oku w i blask, który go oczarował. Odsuwali i dryfowali od siebie coraz bardziej…
Ale, ale..
Kolega A też zrobił się jakiś inny. Nie dość, że nie oddał długów, to brał coraz więcej. Nawet, gdy pan W próbował się postawić, to kolega tak go umiał przekonać, na swoje przekabacić, że było jak zwykle. Potem pan W denerwował się na siebie, ale złość wylewał na Marię.
Źle było w ich domu, bardzo źle. Maria skupiła uwagę na swojej pracy i córeczce. Marta była rozkosznym, wesołym dzieciakiem. Jej śmiech rozbrajał najbardziej poważnych i nie w humorze. Dzięki niej szary I deszczowy dzien rozbłyskały słońcem. Ten mały skrzat miał niezwykłą moc, dzięki której Maria miala siłę do życia. Do tego mała rosła jak na drożdżach i wszędzie jej było pełno.
Czas płynął..
I nadszedł ten dzień.
Ten, który pan W zapamiętał , bo zmienił wszystko.
Przewrócił dotychczasowy porządek, pociągnął za sobą nowy ład, rewolucją wprowadził nowe zasady i nowe prawo. Rozlał się w życiu całej trójki- pana W, Marii i Marty.
Marta miała trzy czy cztery lata. Szkrab, ale diabełek w ludzkiej skórze. A może aniołek?
Tego dnia Marta podeszła do Pana W. Miał spotkanie z kolegą A i nie było mu fajnie. Źle się czuł, mial paskudny humor i złość do wszystkich ludzi i całego świata. Nastrój miał „nieprzysiadalny”, gdy lepiej trzymać się z daleka i w bezpiecznej odległości.
Zresztą już od dłuższego czasu miał dość wszystkiego z kolegą A włącznie. Czuł, że kolegą nadużył jego czasu, pieniędzy i zmarnował mu zdrowie. Dlatego był zły, wściekły i rozdrażniony.
Tego dnia i w tamtej chwili podeszła do niego córeczka Marusia.
” Tatusiu, nie pij już więcej ” powiedziała i popatrzyła tak, że nie.mogl inaczej.
Bo wiecie, co?
Było jak w baśni, jak po wypowiedzeniu zaklęcia , jak po machnięcie czarodziejską różdżką. Tego dnia pan W zerwał znajomość z kolegą A, wyrzucił go ze swojego życia na zawsze.
To nie bajka,choć tak się może wydawać.
Od tamtej pory, blisko czterdzieści lat pan W jest trzeźwy. Nie pije, na dobre i ciepłe relacje z żoną Marią i dorosła już Martą.
Da się. Człowiek ma ogromną siłę i moc.
Gdy zechce…
Obraz Gerd Altmann z Pixabay
Zostaw komentarz