Wynik tegorocznych wyborów prezydenckich pokazał, że klincz dwóch organów władzy wykonawczej uniemożliwiający sprawne rządzenia może być trwałym elementem polityki w Polsce. A wszystko za sprawą sporych kompetencji prezydenta, z prawem weta włącznie, na których przy uchwalaniu konstytucji zależało prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. Przewidywał, że może być zmuszony do współpracy z rządem o innej opcji politycznej, w ramach kohabitacji.

Na początek parę dat i kontekst historyczny uchwalenie obecnej ustawy zasadniczej.

Zgromadzenie narodowe przyjęło ją w kwietniu 97 roku.
Naród, w referendum, w maju.
Weszła w życie siedemnastego X 97 roku.
W tym też roku upływała kadencja sejmu i senatu, dlatego prezydent Kwaśniewski zarządził je na dwudziestego pierwszego września, tegoż roku.
Kwaśniewski nie chciał być prezydentem malowanym, ze słabymi prerogatywami. Ponadto przewidywał, że SLD może nie będzie po nich rządzić i w tej sytuacji czekać go może trudna współpraca z premierem i rządem pochodzącymi z innej, jak on, opcji politycznej.

Z tych powodów bardzo mu zależało na trzech rzeczach:
a. by w konstytucji znalazł się zapis, że prezydenta wybiera się w
wyborach powszechnych,
b. by miał prawo weta
c. by miał wpływ na politykę zagraniczną państwa, zwłaszcza
w kontekście polskich starań o członkostwo w UE i NATO.

Trochę na wyrost byłoby stwierdzenie, że „pisał” ją pod siebie, ale pamiętam jego ostatnie poprawki, przed odesłaniem projektu do sejmu, w których też uczestniczyłem, że mocno obstawał przy tym, by przy uprawnieniach prezydenta, sejm już nie majstrował.
Bo koncepcja prezydenta, który panuje, a nie rządzi miała wielu zwolenników w paramencie.
Także w rządzącym wówczas SLD z Cimoszewiczem, jako premierem, na czele.

I w ten oto sposób „zastawił pułapkę” na każdy rząd, który będzie musiał współpracować z prezydentem pochodzącym z innej opcji politycznej choć jemu samemu spore prerogatywy zapisane w konstytucji bardzo pomogły w kohabitacji z rządem AWS, pod kierunkiem premiera Buzka.
Bo na skutek „powodzi tysiąclecia” w lipcu 97 roku i braku zaangażowania w kampanię, SLD te wybory przerżnął z kretesem.

Historię co było potem już znamy.

Kohabitacja rządów Tuska, z prezydentem Lechem Kaczyńskim, Dudą, a w perspektywie, z Nawrockim.
Zapowiada się ona, sądząc po wypowiedziach prezydenta elekta i samego Tuska, jako „wojna pozycyjna”, która może uniemożliwić parlamentowi i rządowi, sprawne rządzenie, co nie leży w interesie społecznym.

Już pod koniec II kadencji Kwaśniewskiego pojawiały się z różnych stron sceny politycznej, że konstytucję należy znowelizować.
Zwłaszcza w rozdziale V, dotyczącym uprawnień prezydenta.
Mówiąc krótko, należy je osłabić bo w sytuacji gdy po dwóch stronach barykady staną politycy nieskłonni do kompromisu, to Polskę czeka paraliż.
Doświadczyliśmy już próbki podczas kohabitacji Tuska i Dudy, który wetował przedłożenia sejmowe i rządowe, jak mało który prezydent.
I to nas czeka zapewne gdy urząd głowy państwa obejmie Nawrocki.

To jednak tylko „pobożne życzenia” tych, którzy chcieliby to zrobić, bo nawet jeśli jest „wola polityczna” po stronie obecnej większości parlamentarnej, to nie ma ona w sejmie tylu szabel, by ją przeprowadzić.

Sam jednak pomysł, w sprzyjających bardziej warunkach, należy prędzej czy później zrealizować byśmy nie byli świadkami kłótni obu elementów władzy wykonawczej, czy to o samolot, czy obsadę ambasad, albo ustaw wetowanych przez prezydenta bo tak mu się podoba.