Widzę po komentarzach pod swoimi wpisami, że panuje szerokie niezrozumienie tego, czym właściwie jest dziś prawica. Powszechnie jest na przykład pewne jej utożsamienie a to z konserwatyzmem a to z gospodarką wolnorynkową, czy wreszcie z tzw. republikanizmem.

Moim zdaniem, chociaż prawica w pewnym stopniu wyraża powyższe idee, to jednak ani nie definiują one prawicowości, nie wyczerpują jego znaczenia a nawet go w przybliżeniu nie oddają.

Po pierwsze – należy uznać, że pojęcie prawicowości ewoluowało przez wieki i współczesne jego rozumienie ma naprawdę niewiele wspólnego np. z poglądami dawnych monarchistów. Należy po prostu zrozumieć, że prawica wyłoniła się w ramach sprzeciwu wobec procesu Rewolucji Francuskiej, co w ówczasnych realiach oznaczało obronę systemu monarchicznego. Jednak istotą prawicowości jest sprzeciw wobec lewicowej idei postępu. Nie wobec postępu rozumianego jako ewolucyjny proces adaptacji społeczeństw do nowych realiów, ale konkretnie wobec lewicowo rozumianej idei postępu, czyli takiej, która widzi postęp jako jednokierunkowy proces moralny, który ma swoją cenę.

Oparty na założeniach racjonalistycznych „postęp” opiera się na nieustannej emancypacji. Jak napisał w „Zasadach radykalnych” amerykański historyk ideii Michael Waltzer:

„Wyzwala od więzi religijnych, etnicznych, od cechów, parafii, sąsiedztw. Znosi wszelkiego rodzaju kontrole i agencje kontroli: sądy kościelne, cenzurę kulturalną, prawa zwyczajowe, ograniczenia mobilności, presję grupy, więzy rodzinne.”

Produktem tak rozumianego postępu ma być idealne społeczeństwo „wolnych jednostek” zjednoczonych dzięki uwewnętrznieniu nadrzędnego celu moralnego – wolności, równości i braterstwa wszystkich ludzi.

Ten cel moralny może jednak być osiągniętny jedynie za cenę głebokiej rezygnacji z interesu partykularnego jednostek i grup społecznych. Osiągnięte to może być właśnie poprzez rozbicie struktur „lokalnego egoizmu”: rodziny, plemienia, narodu i pozbawienie ich jakiejkolwiek realnej sprawczości. Cała władza ma zaś zostać skoncentrowana wśród „elit epistemologicznych” najlepiej rozumiejących dziejowe konieczności i odpowiednio do nich alokujących siły i środki. Istotą postępowości jest zatem mechanizm kreacji i stabilizacji tych elit. Koncepja komunistyczna zakładała tu dyktaturę partii komunistycznej, która dokonywała egzegezy założeń „marksizmu-leninizmu” i dokonywała właściwych wyborów.

W wyniku dziejowej porażki komunizmu sowieckiego na Zachodzie ostał się inny, tzw. socjaldemokratyczny wariant postępowości, oparty na systemie trójpodziału władzy. Obecnie system ten przechodzi wyraźny kryzys spowodowany narastającym napięciem między interesami szerokich grup społecznych a elitami władzy realizującymi progresywne polityki. Kryzys ten wynika w szczególności z tego, że przez minione dekady proces postępu doprowadził do realnego wydziedziczenia szerokich grup społecznych ze sprawczości. Za sprawą globalizacji grupy te utraciły „siłę przetargową” i stały się de facto całkowicie zdane na ustalenia elit władzy kierujących się racjami uniwersalistycznymi oraz podlegających lobbyngowi wielkich korporacji i międzynarodowych organizacji wpływu. Dziś, decyzją urzędniczą, niczym niegdyś edyktem cara, można doprowadzić do ruiny europejskie rolnictwo, wywłaszczyć szerokie grupy społeczne z własności mieszkaniowej, pozbawić środków transportu czy narzucić określoną dietę. Wszystko dlatego, że elity w taki a nie inny sposób skonstruowały swój pogląd…

Zarazem – skomplikowany proces selekcji elit nabrał charakteru filtra skutecznie eliminującego „antyprogresywne” poglądy. Postępowe elity nie dopuszczają do swojego kręgu osób nie podzielających ich poglądów, instytucje – zwłaszcza supranarodowe – są tu szczególnie represyjne. Również cały sztafaż instytucjonalny państw rządzonych przez lewicę liberalną opiera się na jednoznacznie postępowych ramach prawnych, co widać choćby obecnie – państwa narodowe de facto nie mają np. możliwości prawnej skutecznego przeciwdziałania masowej imigracji, gdyż działania takie są explicite sprzeczne z „prawami człowieka” a przynajmniej z ich wykładnią dokonywaną przez obsadzone przez progresywne elity sędziowskie Trybunały. Idzie to tak daleko, że państwa narodowe są dziś nakłaniane do podporządkowania swoich konsytucji tej właśnie wykładni, co w praktyce zamknie możliwość zmiany systemu nawet w przypadku osiągnięcia przez prawicę większości konstytucyjnej. Chodzi tu o to, aby koszty ewentualnej zmiany systemu postawić tak wysoko, żeby żadna realna zmiana nie była możliwa.

Prawica – jak napisałem – sprzeciwia się tak rozumianej idei postępu i domaga się przywrócenia sprawczości na poziomie partykularnym. Domaga się przywrócenia „agonu” – systemu realnego starcia idei, realnego wyboru wolnego od narzutu coraz bardziej uniwersalistycznej normy moralnej. Prawica wychodzi z założenia, że człowiek wcale nie jest istotą „z natury dobrą”. Jest również „z natury” istotą egoistyczną, poszukującą silnej identyfikacji opartej na „długim trwaniu” a nie jedynie na doraźnej racjonalności. W tym sensie – kultura, w rozumieniu prawicowym, jest aktem performatywnym całego społeczeństwa ugruntowanym w jego historii i mitach założycielskich i jako taka nie może być traktowana jako szkodliwy „balast” utrudniający postęp.

Prawica opisuje świat społeczny przede wszystkim jako system wzajemnych lojalności: wobec rodziny, wobec przyjaciół, wobec własnego narodu i jego państwa. Struktury te są gruntowane poprzez doświadczenia walki ze wspólnymi wrogami i wspólnymi przedsięwzięciami mającymi na celu poprawę ich dobrobytu i obronę własnego interesu i stylu życia wyrażanego w ich kulturze. Prawica widzi świat przede wszystkim przez pryzmat interesów – to z nich wynika „polityczność” i nie nie dają się one zredukować jedynie do prostych kwestii ekonomicznych. Państwo demokratyczne nie powinno kierować się żadną „ideą postępu”, ale moderować proces polityczny tak, aby agonizm nie przekształcił się w niepohamowany antagonizm. Dlatego kluczowa jest możliwość zmiany politycznej tak, aby społeczeństwo miało realną możiwość wpływu na kierunek historii a nie jedynie fasadowy, „w granicach postępu”. Tak skonstruowane społeczeństwo jest świadome konieczności samoobrony i nie porzebuje namów, żeby zabezpieczać swoje interesy. Wojna jest możliwa, ale jej koszt – wysoki – nie dlatego, że wojna „jest zła”, ale dlatego, że świadomość wspólnego wroga mobilizuje do obrony. Współpraca międzynarodowa opiera się na balansie siły a nie na wspólnocie ideałów. Można wówczas współpracować nawet z Arabią Saudyjską, jeśli tylko jej nie po drodze z Rosją. Tymczasem system liberalny patrzy na taką współpracę podejrzliwie, bo przecież Arabia Saudyjska nie podziala „naszych” ideałów w zakresie praw człowieka…

Jak widzicie – zarysowana przeze mnie wizja prawicowości jest w istocie cybernetyczna. Społeczeństwa i narody wyłaniają się jako optima balansujące lokalne egoizmy na tle szerszej współpracy opartej na wspólnocie interesu. Nie potrzeba tu żadnej „wielkiej spajającej idei”: ani wizji „świata chrześcijańskiego” ani wizji „świata liberalnego”. Prawo ma służyć moderacji interesów a nie realizacji „większego celu”. Historię narodów pozostawiamy im samym, nie kłopocząc się ani o ich zbawienie ani o „poszanowanie praw człowieka” w tych krajach. Za wrogów mamy tych, co nam zagrażają a za przyjaciół tych, z którymi mamy wspólne interesy. Liczymy się z tym, że nie są one wieczne. Nie ukrywamy, że jesteśmy oportunistami, którzy chętnie skorzystają z każdej słabości, ale liczymy się z tym, że ostentacyjna agresja przyniesie szersze reperkusje – więc miarkujemy. Jednak tam, gdzie nasze interesy są ostentacyjnie naruszane jej nie wykluczamy. Wcześniej jednak staramy się rozwiązać konflikt środkami pokojowymi, gdyż każdy konflikt jest wielką niestabilnością, która może przynieść niepewny wynik. Pomagamy, ale nie dla „dobra ogólnego”, ale przede wszystkim dla naszego własnego. Wiemy bowiem z psychologii, że pomoc udzielona „za darmo” jest często cierniem w oku obdarowanego – bywa odebrana jako jałmużna, jako coś upokarzającego, jako niespłacalny dług. W polityce wewnętrznej państwo zaś powinno kierować się zasadą równoważenia interesów: nie powinno dopuszczać do tego, żeby jakaś grupa czuła się „pognębiona”, bo w ten sposób tworzy sobie wrogów. W tym sensie – państwo nie może być „sadystyczne”. Zarazem jednak – roszczenia tych czy innych grup mniejszościowych muszą być ograniczane tam, gdzie ma to dalekosiężne konsekwencje wpływające negatywnie na stosunki społeczne. W tym sensie prawica jest zachowawcza i niechętna radykalnej emancypacji. Inaczej jak w liberalizmie, emancypacja nie jest żadnym celem samym w siebie dla prawicy.

Prawica ma określoną wizję „normalności” i nie jest skłonna do jej rewizji pod wpływem doraźnych argumentów. Opierając się na doświadczeniu długiego trwania wie, że społeczeństwa, w których rozpowszechniał się homoseksualizm i dekadencja upadały. Samo to wystarcza prawicy do zachowania tu ostrożności – niezależnie od wszelkich „racjonalizacji”. Prawica kieruje się w takich sytuacjach zasadą ostrożnościową. Obecna kryzysowa sytuacja Zachodu, który radośnie wprowadził równościowe polityki w tym zakresie nie skłania prawicy do szybkiej zmiany pogądu.

Sami widzicie, że tak przeze mnie zarysowana prawicowość abstrahuje od kategorii stricte moralnych. Jest projektem politycznym, ale nie etycznym. Nie kreśli ona żadnej wizji systemu „idealnego”, ale opiera się na kategoriach dynamiki i homeostazy, które mogą kształtować się różnie w zależności od miejsca i czasu. Nie ma ambicji w zakresie „budowy nowego społeczeństwa lepszych ludzi” – wręcz przeciwnie! Jednak rozumie konieczność nadążania za swoimi czasami w tym sensie, że nie chce, aby rządzone przez nią państwo stało się skansenem – łatwą ofiarą zaborczości silniejszych sąsiadów. Wymóg postępu wynika z konkurencji a nie z jakiejś wyższej dziejowej konieczności. Jest to projekt z gruntu świecki. Nie zamyka się przed ludźmi o chrześcijańskim ukształtowaniu, ale świadomie rezygnuje z eklezjalnej zależności w zakresie doktrynalmym. Uważam, że prawica „chrześcijańska” jest już zamkniętym rozdziałem historii.