Za każdym razem, kiedy jestem nad rzeką …ściska moje gardło nostalgia. Świadomość okropnego deficytu, że pływanie kajakiem to już jest nie dla mnie.
Chwalić Pana Boga, że jeszcze mogę jeździć na rowerze, ale kajak, do którego teraz nie mogę wsiąść, a także i z niego wysiąść bez pomocy dobrych ludzi – pozostanie zawsze na szczycie hierarchii moich pasji.
20 lat temu, może nawet z okładem, bo szczegółowej daty nie mogę sobie przypomnieć, tylko wspomagam się tym, jakim autem wtedy jeździłem, a aut w swoim życiu miałem 17 cie – Polonezem przemierzałem południe Polski świętującej 1 Maja, żeby dotrzeć na spływ Sanem, który w kalendarzu wodniaków miał za patrona Plebańczyka.
Mieliśmy z Antkiem płynąć w jednym kajaku. Z Sanoka do Przemyśla. Woda w rzece była duża i nas niosła. Antek, znany sybaryta przyjechał, ciągnąc za sobą przyczepę do spania z Niewiadowa, ja spałem na gołej ziemi w namiocie. W trzecim, a może po drugim etapie, wypadł nam biwak w Dynowie. Tam jakaś siła, imperatyw, którego znaczenie pojąłem dopiero po 20 latach, wywlókł mnie z namiotu, w którym zamierzałem sobie uciąć w sjestę kajakową drzemkę i wyprowadził mnie, bezwolnie jak lunatyka na dominujące nad Sanem wzgórza. Potem zerwała się straszliwa ulewa z piorunami, która spowodowała, że z owych wzgórz zaczęła spływać lawa błota. Niemożebnie nim utytłany schroniłem się pod moją, rozbitą nad samym brzegiem Sanu pałatkę.
W dniu następnym 3 maja dopłynęliśmy do Przemyśla. Teraz, za każdym razem kiedy jestem nad rzeką, myślę o tym, że wtedy … dosłownie kilkaset metrów dzieliło mnie od matecznika mojej rodziny – Pawłokomy, w której mój dziadek był dzierżawcą i zarządzał tym folwarkiem przez ładnych parę lat. Dowodem na to są akty chrztu jego dzieci. Na portalu genealogicznym Kielakowie.pl jest podana informacja, iż starsze rodzeństwo ojca tam się urodziło: Władysław w 1880, Adam w 1882, Józef w 1884, Helena w 1886, Wanda w 1893, Zdzisław w 1895 roku.
Żałuję, że wtedy tak zawiodłem … tam nie doszedłem, wystraszyłem się burzy, poślizgnąłem się na podkarpackim błocie i sturlałem się do Sanu. Drugiej szansy już nie będzie. Ech!
Zostaw komentarz