Konstantin Kisin

W moim ostatnim artykule omówiłem, jak coraz bardziej zatraca się na Zachodzie równowaga między porządkiem a chaosem. Gdy społeczeństwa zmierzają w stronę chaosu można mieć pewność, że nastąpi reakcja ze strony obrońców porządku.

W Europie kontynentalnej antyimigracyjne, antymuzułmańskie partie rozwijają się bardzo w szybkim tempie. W momencie pisania tego tekstu Nigel Farage – przywódca brytyjskiej Partii Reform zdobył mandat podnosząc program redukcji imigracji netto do zera, co skutkowało tym, że został natychmiast zaatakowany fizycznie. Dlaczego tak się dzieje?

W ciągu ostatniej dekady odpowiedź mediów była taka sama: nie wiemy i nie obchodzi nas to. Wzrost nastrojów antyimigracyjnych i rosnące obawy o islamizację Europy są postrzegane nie jako przewidywalna reakcja na bezprecedensowy poziom imigracji, ale jako pewnego rodzaju niewytłumaczalne zło wyłaniające się po raz kolejny z rasistowskiego podbrzusza demosu. Pomimo tego, że jest oczywistą prawdą potwierdzoną zarówno starożytną, jak i najnowszą historią, pogląd, że prawicowy ekstremizm (siły porządku) rośnie w odpowiedzi na lewicowy ekstremizm (siły chaosu) jest stale poza możliwymi do zaakceptowania przez elity granicami.

Wynika to przede wszystkim z tego, że lewicowy ekstremizm nigdy nie jest określany właśnie jako ekstremizm:

Nie uważa się za radykalne otwieranie granic, w wyniku czego więcej imigrantów wjechało do Wielkiej Brytanii w ciągu 11 lat rządów Blaira, niż przybyło do Wielkiej Brytanii między bitwą pod Hastings w 1066 i 1950 roku.

Nie uważa się za coś niebywałego następujący w wyniku tego niebywały wzrost populacji Szkocjj – niewidziany od przełomu wieków.

Nie jest uważane za niepokojące, że spokojna zawsze Szwecja ma nagle najwyższy w Europie wskaźnik popełnianych przez gangi zabójstw.

Nie uważa się za trudne do zaakceptowania, że prezes Banku Szwecji został zmuszony do uznania w wywiadzie dla Financial Times, że rosnący problem przestępczości jest tak poważny, że może zaszkodzić długoterminowemu wzrostowi gospodarczemu kraju.

Nie jest uważane za skrajne, że w Stanach Zjednoczone pod administracją Bidena doszło do ponad 8 milionów zatrzymań nielegalnych imigrantów a uważa się, żeponad 1,7 miliona imigrantów uniknęło patroli granicznych i obecnie przebywa w Stanach Zjednoczonych bez odpowiedniej dokumentacji lub jest sprawdzane przez imigrację.

Nie uważa się za ekstremalne wprowadzanie ekstremalnie jednoznacznych treści seksualnych do szkół w USA.

Nie uważa się za ekstremalne promowanie idei, że dzieci są w stanie zgodzić się na operacje zmieniające życie i ingerencję hormonalną w swoje ciała w leczeniu zaburzeń psychicznych.

Nie uważa się za ekstremalne pomysły, żeby zastąpić światła przejścia dla pieszych w centrum Londynu sygnałami LGBTQ+.

Nie jest uważane za skrajne, aby uczyć kilka pokoleń dzieci nienawiści do swojego kraju.

Nie jest uważane za skrajne ściganie i więzienie ludzi za obraźliwe żarty w prywatnych wiadomościach WhatsApp.

Nie jest uważane za ekstremalne umieszczanie gwałcicieli mężczyzn w więzieniach kobiecych.

Nie jest uważane za ekstremalne uchwalanie przepisów ograniczających wolność wypowiedzi, co prowadzi do tak kuriozalnych konsekwencji, jak zatrzymywanie przez policję komików za żarty.

Tymczasem najmniejsza nawet sugestia, że ten czy inny program lewicowy jest w istocie radykalny i ekstremalny spotyka się z szyderstwem a środowiskom je wysuwającym przyszywa się łatkę „oszołomów”, którzy „wymyślili sobie” wojnę kulturową. W perspektywie elit przedziwne reinterpretacje historii i niszczenie tradycji kultury nie są uważane za ekstremalne, ale ich obrona już jest.

Więc gdzie to wszystko nas zaprowadzi?

Psycholog społeczny Jonathan Haidt przypomniał nam w niedawno wydanym wywiadzie „TRIGGERnometria”, że społeczeństwa ludzkie historycznie były połączone trzema rzeczami: wspólnie przelaną krwią, wspólnie wyznawaną religią i wspólnym wrogiem. Dynamika procesów społecznych zachodzących współcześnie na Zachodzie prowadzi nas wprost ku wojnie domowej.