Powiem wprost!
Polscy konserwatyści są kompletnie do dupy, jeśli chodzi o kulturę!
Nie czają niczego, nie potrafią się uczyć, nie wyczuwają zmian społecznych, zamykają się jak ślimak w skorupie przegapiając oczywiste, rzucające się w oczy okazje.
Współczesna muzyka jazzowa jest właściwie na całym świecie związana z KONSERWATYWNYM, formalnym stosunkiem do muzyki. Nie ma właściwie już muzyków jazzowych, którzy są „samorodnymi talentami” – wszyscy przeszli przez gruntowną edukację muzyczną, znają dorobek muzyczny całej kultury, od gam greckich i europejską klasykę, po azjatyckie systemy pentatoniczne i dodekafoanię. Nie ma właściwie możliwości osiągnięcia we współczesnym jazzie sukcesu bez swobodnego poruszania się na się tym arcytrudnym i przebogatym gruncie. Nawet tam, gdzie, artyści czy artystki jazzowe dążą do emancypacyjnej „polityzacji” swoich muzycznych wypowiedzi – są, przez samą konieczność tego języka przynajmniej świadomi, że są związani ogromną tradycją, bez której ich sztuka byłaby w zasadzie pusta.
To dlatego, w przeciwieństwie do sztuk plastycznych, tak słaby rezonans zdobywają w pełni „anarchiczne” formy. Jazz stał się przez lata muzyką dobrze wykształconej inteligencji.
Doskonale zrozumiał to np. znakomity trębacz Wynton Marsalis, który wraz z umiarkowanie konserwatywną sędziną amerykańskiego Sądu Najwyższego Sandrą Day O’Connors stworzył przy współpracy Art Institue of Chicago projekt „Let Freedom Swing”. Projekt sprowadzał się do opatrzonych muzycznie konwersacji na temat natury wolności, demokracji i ekspresji artystycznej w duchu KLASYCZNEGO amerykańskiego liberalizmu a nie jego współczesnej lewicowej mutacji. Wydarzenia te zaszczycał sam Wacław Havel.
Już wóczas inicjatywa ta zderzała się ze zjadliwymi krytykami ze strony amerykańskiej lewicy liberalnej:
„Wszyscy jesteśmy za demokracją, więc jeśli jesteś za demokracją, to musisz zacząć rozwijać miłość do jazzu, ponieważ jazz jest, jak wszyscy wiemy, demokracją w najlepszym wydaniu. Jest po prostu najlepszy i już. Ta niezwykła kampania jest zatem w rzeczywistości próbą wykorzystania jazzu do celów politycznych.”
Napisał to w artykule “Ralph Ellison and the Constitution of Jazzocracy” z 2004 r. znany przedstawiciel lewicowego establiszmentu akademickiego profesor William J. Maxwell.
Było to nawiązanie do książki basisty Marsalisa, Kabira Sehgala pt. „Jazzocracy: Jazz, Democracy, and the Creation of a New American Mythology”, w której przedstawia, jak muzyka jazzowa wyrosła na gruncie właściwego rozumienia amerykańskiej demokracji. Użyta przez niego metafora jazzu, jako jej kwintesencji wiązącej tradycję z nowoczesnością dosłownie rozwcieczyła lewicowców.
W podobnym duchu w 2009 r. w Oakland (Kalifornia) powstała incjatywa „Jazz & Democracy Project”.
Można – uważam – śmiało powiedzieć, że jazz w Ameryce, niegdyś utożsamiany z buntem społecznym i protestem politycznym, od lat osiemdziesiątych XX wieku jest ściśle związany z konserwatyzmem kulturowym, systemem światopoglądowym, który nadaje wysoką wartość tradycji. Jazz, z tej perspektywy, ucieleśnia tradycyjne amerykańskie wartości i normy, zwłaszcza te związane z demokratycznymi zasadami tego narodu.
Obszarem lewicowej wrażliwości stała się zaś w USA wulgarna muzyka hip-hopowa, w z charakterystycznym dla niej anarchizującym przesłaniem „braterstwa w buncie”, oraz popowe wykonania zbuntowanej przeciw patriarchatowi „wiecznej nastolatki” Taylor Swift.
Polscy konserwatyści w ogóle tego nie rozumieją. Muzyki jazzowej prawicowy tłumek zasadniczo nie lubi – jest za trudna i zbyt „nowoczesna”. Bywa oczywiście także przez niektórych konserwatystów słuchana w domu, lecz nigdy nie słyszałem, żeby konserwatywni intelektualiści choćby pomyśleli, że jest ona doskonałym kanałem dotarcia do wielkomiejskiego elektoratu.
Nikt nie wpadł na pomysł, żeby dotrzeć do tego elektoratu prowokując interesujące dla niego wydarzenia. Prawica w Polsce po prostu nie ma dość świadomości, żeby zrozumieć, że jazz jest obecnie sensu largo konserwatywny, nawet wówczas, gdy dany artysta sam siebie widzić jako awangardowego i na szpicy postępu. Zamiast tego, zasklepia się w skorupie kompletnie nieinteresujących tego elektoratu form. Nie umie zaskaiwać, zmieniać instrumentarium, klepie od lat ten sam rytm.
Naprawdę, ciekawy jestem, co by było, gdyby zamiast kolejnego dętego kościólkowo-narodowego eventu nasza prawica zabrała się za nawiązanie kontaków ze środowiskiem jazzowym i wspólne wyprodukowanie takich wydarzeń w wielkich miastach Polski. Wydarzeń łączących koncerty i klubowe jam-sessions z otwartymi dyskusjami politycznymi, w których jazz byłby ilustacją roli tradycji w kulturze.
Niestety, zamiast tego, prawica – nie tylko w Polsce – w obszarze kultury zachowuje się tak, że zniechęca właściwie każdego artystę – nawet niezależnie od jego poglądów. Prawdziwa sztuka odbywa się w obszarze niedopowiedzenia, niedosłowności. Subtelnej grze uczuć, wśród których jest też miejsce na uczucie utraty i wydomowienia. Czy ktoś z naszych prawicowców obejrzał film „Paciorki jednego różańca” Kazimierza Kutza? Przecież jego przesłanie – bardzo mocne – jest bardzo konserwatywne! Ale jak jest to opowiedziane! Współczesna prawica, nie widzi, że jest tu ogromny potencjał do zagospodarowania i zamiast tego ucieka się do „łopatologii”, do gry na jednej przebrzmiałej nucie.
Dobrych artystów nie da się wciągnąć w jednoznacznie polityczne projekty prawciowe, ale da się wciągnąć w projekty subtelne, rozłożone na lata, w projekty, w których konserwatyzm „sam wychodzi” jako ważny aspekt kultury. Wymaga to odbudowania zaplecza intelektualnego, które będzie w stanie nawiązać z nimi kontakt. Tego nie da się zrobić ani Patrykiem Jakim ani Rafałem Ziemkiewiczem. Trzeba samemu coś dać, jako pożywkę intelektualną, aby „sproblematyzować” zagadnienia społeczne wyjmując je z prostego równiania w rodzaju „albo upadek polskiego rolnictwa, albo głód Afryce”.
Dlatego bardzo wątpię, żebym szybko doczekał zmian. Na prawicy dominują – niestety – kulturowe betony, które nie potrafią nawet zagospodarować rosnącego zainteresowania polską muzyką tradycyjną. Janusz Prusinowski mógłby na ten temat pewno coś więcej powiedzieć. Wszystko jest przytłoczone ciężkim odium „Boże coś Polskę” i „Aby Polska była Polską”.
Zostaw komentarz