Gdy kilkukrotnie odwiedzałem Panią Lidię w jej mieszkaniu w Moguncji a Pan Janusz był na miejscu – wówczas żywo, jak dwaj pasjonaci, zapominając o całym świecie wokół dyskutowaliśmy o muzyce, często długo stojąc, i dopiero po interwencji Pani Lidii zasiadaliśmy w fotelach by dyskutować dalej. Co ciekawe, interesował się również i z wielką fascynacją mówił o jazzie i improwizacji, które mej duszy wolnego człowieka są tak bardzo bliskie, więc dyskusje nasze nie ograniczały się tylko do klasyki. I to był dla mnie także zawsze wielki dar.

Pamiętacie Państwo jeszcze przebojowego eksperta od muzyki poważnej z Wielkiej Gry? Ulubionego teleturnieju prowadzonego przez uroczą i perfekcyjną redaktor Stanisławę Ryster, a bijącego popularnością na głowę wszystkie inne programy rozrywkowe emitowane w latach 80. przez Telewizję Polską? Szykownego, pogodnego i pozornie nieobecnego duchem, który w eksperckich rundach pytań dociekliwie sondował wiedzę bardzo stremowanym uczestnikom telewizyjnego konkursu, zmagającym się ze stresem, płatającym im najróżniejsze pamięciowe figle?

Potrafił sprawić wówczas swym ciepłym, przyjaznym tembrem głosu i radosnym błyskiem oczu że blady z przejęcia kandydat do głównej wygranej odzyskiwał nagle wiarę w siebie i odnajdując w pamięci tę jedyną, ważną odpowiedź pokonywał zaporę zdawałoby się wręcz niemożliwą do przebicia. Nigdy nie zapomnę jego uśmiechu, gdy po podchwytliwym pytaniu autora słynnych onegdaj 500 zagadek muzycznych z ust grającego padała prawidłowa odpowiedź, a napięcie pryskało wraz z radosnym okrzykiem prowadzącej, fanfarami i salwą oklasków kibicującej w studio publiczności, zwłaszcza że programy te emitowano wówczas na żywo. To był ekspert z wyjątkową klasą. 

Janusz Ekiert, bo o nim tutaj mowa, który dzisiaj, 8 stycznia 2021 roku świętowałaby swoje dziewięćdziesiąte urodziny, był wybitnym polskim muzykologiem i popularyzatorem muzyki: Krytykiem i recenzentem muzycznym, autorem niezliczonych reportaży, arytkułów, wywiadów i recenzji koncertowych, sprawozdań konkursowych, i relacji festiwalowych pisanych zawsze z głębokim znawstwem tematu oraz szczególnym, wyszukanym dowcipem, w który często obfitowały efektowne pointy jego tekstów. 

Twórca imponującej detalami kroniki Międzynarodowego Konkursu im. Fryderyka Chopina wydanej jako album – Chopin wiecznie poszukiwany, której dwujęzyczny (po polsku i po angielsku jako The Endless Search for Chopin) nakład jest już od dawna wyczerpany, oraz głęboko nowatorskiego, w psychologicznym podejściu do tematu, i pięknie zilustrowanego literackiego portretu-albumu Fryderyk Chopin. Biografia ilustrowana biografii tego kompozytora, którego dzieło i życie były pasją Janusza Ekierta bodaj największą (album ten ukazał się także w doskonałym tłumaczeniu na język angielski jako Chopin. An Illustrated Biography). Bardzo wyraźnie pokazywały to jego reportażowe reakcje i recenzje recitalowych koncertów z muzyką Chopina. 

Bo choć wśród wykonawców cenił zazwyczaj tych, których grę charakteryzowała wysoka kultura i piękno dźwięku, ważny był dla niego przede wszystkim jednak wyraz ich chopinowskich interpretacji, ich kreatywny artyzm. Spośród młodych, często właśnie uczestników konkursu chopinowskiego wskazywał jako kandydatów do wygranej nie tylko tych, którzy potrafili uchwycić w swoich wykonaniach ducha tej sztuki, lecz takich, którzy wyraźnie znamionowali także własną osobowość artystyczną. Właśnie za to w roku 1980 chwalił i typował na finalistę efektownego, pełnego temperamentu Ivo Pogorelicha. I okazało się że miał wtedy zupełną rację mimo iż młody Chorwat nie został dopuszczony do finału, co skończyło się głośnym skandalem i awanturą z wspierającą go w jury entuzjastycznie inną światowej sławy pianistką, i tryumfatorką MKiFC z roku 1965 – Marthą Argerich. 

A jednak decyzją niemieckiego koncernu fonograficznego o kontrakcie dla Ivo Pogorelicha, który jest tradycyjnie nagrodą dla zwycięzcy konkursu, DGG potwierdziła wkrótce trafność konkursowej prognozy Janusza Ekierta, oraz oszałamiający zachwyt, w jaki Chorwat wprawiał swoją grą konkursowa publiczność. Pełen kreatywnego polotu pianista zrobił wkrótce ogromną karierę, stając się do dziś dnia jednym z najbardziej rozpoznawalnych i lubianych indywiduów wśród wirtuozów fortepianu, i wykonawców muzyki Chopina. Co ciekawe, jak dowodził właśnie Janusz Ekiert, to interpretacje młodego Pogorelicha odsłoniły wówczas konkursowemu, chopinowskiemu światu prawdziwą duszę tej muzyki. Stało się tak dlatego, że potrafił on dogłębnie odczytać, pojąć i oddać w swojej grze obraz zawartych w tych dziełach, szczególnych chopinowskich emocji. Jednak dla większości ówczesnych, bazujących w ocenie na innych kanonach i przyzwyczajeniach estetycznych, a często wręcz akademicko oceniających jurorów, były to wykonania – jak na tak młodego pianistę – w ich przekonaniu zbyt ekspresyjne, i nie mieszczące się w ramach tradycyjnie przyjętych interpretacji arcydzieł Fryderyka Chopina.*

Znanym i dojrzałym interpretatorom stawiał zaś Janusz Ekiert wymagania najwyższe i jeśli pozytywnie zaskoczyli go oni na koncercie, nie szczędził im później pochwał. Bywało też jednak i zgoła inaczej. Niektórym, nawet doświadczonym już artystom, których słuchał, przychodziło później przynajmniej nieco zastanowić się nad tym czy gra, jaką zaprezentowali odpowiadała do końca prestiżowi ich głośnych nazwisk. Nie czynił też w tym względzie żadnych odstępstw jeśli musiał zrecenzować czyjś występ, choć zawsze mistrzowsko dobierał wtedy miarę i rodzaj słów jakimi opisywał swoje odczucia. Często obracał je także w dobitny i trafiający w sedno żart. To do niego należało cytowane często przez prof. Lidię Grychtołównę na naszych lekcjach fortepianu ironiczne określenie wykonywanej przez kogoś bezdusznie muzyki Chopina:

– jak kijem po sztachetach

Janusz Ekiert był także autorem wielu innych – tchnących pasją bystrego obserwatora a przy tym zmysłem prawie rodzinnego detektywa, błyskotliwych opowieści o tajemnicach życia sławnych europejskich kompozytów, zebranych w książce pt. Pochowam tu sekret. Jego eseje zdumiewają zarówno mistrzowską prostotą, jak i elegancją ulotnych acz trafnych spostrzeżeń. Szokująca celność ironicznych nierzadko metafor i przenośnie oscylujące pomiędzy genezą słynnych dzieł, i prozą życia fenomenalnych, tworzących je indywiduów wprawiają w zdumienie za każdym razem, ilekroć się po tę książkę sięga. 

I wreszcie, jak na tzw. poważnego muzykologa przystało, jest Janusz Ekiert także twórcą doskonałej, wyrosłej na gruncie bogatego doświadczenia i głębokiej wiedzy oryginalnej encyklopedii muzycznej pt. Bliżej Muzyki, w której w sposób nieskomplikowany wyjaśnia każdemu, nawet mało rozumiejącemu teorię muzyki melomanowi ponad tysiąc fachowych pojęć, i przybliża setki nazwisk odgrywających w historii muzyki europejskiej rolę artystycznie decydującą. W literaturze muzycznej jest tak ciekawych, syntetycznie pomyślanych leksykonów naprawdę niewiele, a przecież nie każdy pomieści w domowej bibliotece wielotomową encyklopedię muzyczną. Bliżej Muzyki zmieści się zaś na każdej półce.

W towarzystwie, i to zupełnie niezależnie od tego w jakim się znalazł, czarował wielkim urokiem osobistym, ekspresją naturalnej swobody, nieskrępowanym acz wyszukanym humorem i był zawsze prawdziwą duszą prywatnych lub oficjalnych spotkań i uroczystości. Potrafił zaskakiwać i zdumiewać. Bywało że szokujące wszystkich w pierwszej chwili spostrzeżenie Ekierta, jego piorunująca riposta, lub taka aluzja, która nikomu innemu, nawet wybitnym specjalistom z branży nie przyszłaby w tym momencie do głowy, okazywała się po chwili efektownym żartem, którym bawił słuchaczy do łez. Z zimną twarzą pokerzysty, sondując siłę obliczonego na błyskawiczne zwycięstwo blefu zastygał by po chwili iskrzyć już oczyma do pierwszych, którzy uchwycili przewrotny sens jego słów. Mistrz skojarzenia, który z polotem łączył niebywałą wiedzę z ogromnym poczuciem humoru i nigdy dwa razy nie powtarzał swojego żartu. A bywał on nader cięty.

Kiedyś – opowiadała mi to właśnie Profesor Lidia Grychtołówna – gdy na koncercie kilka lat od niej starszej koleżanki pianistki, akompaniującej z nut jakiemuś znanemu artyście, powiedziała do siedzącego obok niej Ekierta: 

– Popatrz Janusz, ona ciągle jeszcze gra bez okularów! – ten wypalił natychmiast: 

– Bo też i tak wiele się w życiu znowu nie naczytała! 

Janusz Ekiert był przez całe życie świadkiem licznych historycznych wydarzeń muzycznych: Premier operowych i symfonicznych, recitali wybitnych muzyków-wirtuozów i zespołów kameralnych z całego świata. Przysłuchiwał się z napięciem i ciekawością koncertom, na których rozbrzmiewały po raz pierwszy nie tylko dzieła wychodzącej wówczas z cienia polskiej awangardy: Henryka Mikołaja Góreckiego, Krzysztofa Pendereckiego, Witolda Lutosławskiego, Andrzeja Panufnika, czy Wojciecha Kilara – kompozytorów, których w większości dobrze znał osobiście, ale także nowoczesne, przebijające się do Polski zza żelaznej kurtyny (np. na festiwal muzyki współczesnej Warszawska Jesień) utwory tych twórców europejskiej i światowej elity, którzy wyznaczali kierunki w rozwoju muzyki. Opisywał je następnie dla najważniejszych dzienników i magazynów w Polsce, i w Europie, nie szczędząc odkrywczych uwag i spostrzeżeń, a szerzej wracał do tych przeżyć, uzupełniając je o pełne finezji opisy okoliczności i miejsc, w których się odbywały w swoich reporterskich książkach: Lustrze epoki, Bilecie do raju czy w Pejzażach z fetyszem. 

Jako konferansjer prestiżowych festiwali muzycznych, prowadzący audycje i cykliczne programy kulturalne w Polskim Radio i Telewizji znany był i ceniony przez wszystkich wybitnych muzyków, melomanów, organizatorów, i przed wszystkim przez publiczność, która uważała go za wzór celności słowa i niekwestionowany autorytet muzycznego smaku. 

Być może gdyby dane mu było dożyć obecnych czasów, podsumowałby swoje pełne muzycznej pasji życie, i wszystkie artystyczne podróże co nieco sarkastycznie:

Zdążyłem zwiedzić Europę, póki jeszcze istniała. 

Może, bo to właśnie jest tytuł jednej z jego ostatnich, znakomitych reportażowych książek – Zwiedzajcie Europę, póki jeszcze istnieje, opisującej słynne europejskie i światowe festiwale operowe i muzyczne, chlubę wielu europejskich miast i prowincji, na które podróżował tak służbowo jak i prywatnie, bo sztuka muzyczna była po prostu jego największą pasją. Ale nie spodziewał się chyba tego w jaki sposób dochodzić będzie do rozpadu spójności kultury Europejskiej i rozmywania jej cywilizacyjnych osiągnięć. Tego, jak zgubna okaże się bezrefleksyjna wiara w wyidealizowany pęd do postępu i zacieranie naturalnych granic, których istnienie decyduje właśnie o trwaniu zrębów naszych wartości. Kochał bowiem życie kulturalne Europy, w bogactwie i różnorodności dorobku jej narodów, wyrażających wspólnym, uniwersalnym językiem muzyki swoje dzieje i cechy charakterystyczne, obrazującym poprzez nią wachlarze ludzkich postaw, ich koloryt, tradycje, zwyczaje, dążenia, i niewypowiedziane, a często niezrealizowane marzenia. 

Dzisiaj patrząc na to wszystko co dzieje się w kręgu cywilizacji naszego kontynentu mógłby być trafnością swojego tytułu bardziej jeszcze zdziwiony. Odpowiedział mu nań dobitnie niedawno inny, krakowski historyk, słynny humanista i filozof, oraz autor licznych prac historycznych – prof. Wojciech Roszkowski w swoich dwóch słynnych traktatach: Roztrzaskanym lustrzeBuncie barbarzyńców, podsumowując je jakże trywialnie:

Ktoś, kto spędza większość wolnego czasu wpatrzony w ekranik swojego telefonu, czytając jedynie uwagi swoich znajomych o swoich znajomych, albo w inny sposób „zabija czas“, czyli zabija siebie, może co najwyżej zapytać: „ale o co chodzi“? Przeczyta – to się dowie. (Wojciech Roszkowski: Bunt Barbarzyńców, Biały Kruk, 2020)

Nie, takiego zgnuśnienia pokolenia naszych czasów nie przewidywał z pewnością. Kompozytor i historyk muzyki prof. Krzysztof Baculewski, gościnnie wykładający przez semestr na Uniwersytecie w im. Johannesa Gutenberga w Moguncji, opowiedział mi kiedyś radośnie że Janusz Ekiert był w środowisku muzycznym określany mianem słynnego niebieskiego ptaka. Prawie nieuchwytnego dla większości swojego otoczenia, ciągle zajętego pracą lub podróżami, ale wszędzie tam, gdzie życie muzyczne tętniło blaskiem koncertów i premierami nowych oper – obecnego, śledzącego je i opisującego swoje wrażenia słowem żywym, bezkompromisowym i odkrywczym. Nie odważyłby się na nie prawdopodobnie nigdy ktokolwiek ze sfer akademickich ale zawsze, z dużą uwagą, a niekiedy fascynacją, i niekrytą zazdrością czytały one jego recenzje, książki i słuchały audycji, które prowadził. 

Oto co napisał we wstępnie do swojej muzycznej encyklopedii Bliżej Muzyki:

Wtłaczanie zjawisk muzycznych w słowa i definicje grozi schematyzmem i sztucznością. Formy, technika kompozytorska, style , poglądy są uwikłane w proces wiecznego przeobrażania, przepływają jedne w drugie, nie ma między nimi ścisłego rozgraniczenia, wymykają się definicjom. Tymczasem takie terminy, jak np. „klasycyzm“ czy „romantyzm“ narzucają sztuczne rozgraniczenie. Schemat formy sonatowej, opisywany w podręcznikach, istnieje tylko w teorii, bo żaden kompozytor nie napisał takiej sonaty, która odpowiadałaby dokładnie akademickiemu wzorowi. Antoine Saint Exupery – skarżył się: „słowa są zródłem nieporozumień“. Ale nie przesadzajmy – są też niezastąpionym narzędziem porozumiewania się. Przede wszystkim.

A jaka jest jego własna historia? Janusza Ekierta bardzo mało od tej strony znamy, bo prawie nigdzie nikomu jej nie opowiedział – o drodze do tej szczególnej roli recenzenta, pisarza i krytyka muzycznego? Co nieco możemy dowiedzieć się z króciutkiego filmu TVP VOD z serii Notacje pt. Autograf , gdzie opowiada o swoim życiu. Ale było ono tą częścią jego prywatności, którą chronił bodaj najbardziej i po mistrzowsku, skupiając się w pracy publicysty na temacie swoich artykułów. Dzisiaj, w epoce portali społecznościowych – publicznych luster prasowych każdego, nawet pośledniego celebryty i targowisk wszelkich form pracy i próżności taki styl życia, jaki wiódł, byłby wręcz trudny do zrozumienia. Ale też i tak bardzo zmieniła się przez ostatnie dwie dekady rzeczywistość, w której można a czasami trzeba wychodzić jej medialnie naprzeciw by móc zdobyć sobie większą popularność. 

Dane mi było poznać go bliżej, ponieważ jeszcze jako student miałem na uniwersytecie w Moguncji ten wielki zaszczyt gościć Janusza Ekierta wśród moich słuchaczy na półrocznych koncertach i egzaminach. Był bowiem, o czym wiedziało – co ciekawe – niewielu, życiowym partnerem, mężem i największą miłością naszej słynnej polskiej pianistki koncertowej i mojej wspaniałej profesor od fortepianu czyli Pani Lidii Grychtołówny. Pan Janusz był na koncertach jej klasy fortepianu obecny zawsze, jeśli tylko przebywał w tym czasie w Moguncji. Dla nas, młodych adeptów gry na tym wymagającym instrumencie, gdy nie byliśmy zbyt pewni czy należy nam cieszyć się z odniesionego sukcesu, czy wstydzić za szkolne potknięcia, był tym pierwszym, który dodawał nam swoimi uwagami otuchy, chwalił i pocieszał, doskonale wyręczając w tym przejętą i rozemocjonowaną Panią Lidię, która zawsze bardzo przeżywała nasze występy.

Dzielił się wtedy z nami cennymi spostrzeżeniami na temat dopiero co wysłuchanych wykonań. To była dopiero szkoła! Bardzo go lubiliśmy i ceniliśmy, był dobrym, można powiedzieć – opiekuńczym duchem tych ważnych dla nas wówczas chwil i przeżyć – pierwszych momentów, w których realne doświadczenie wykonawcze stawało się faktem. Sam przecież – jako wykształcony pianista i znawca literatury, którą graliśmy, rozumiał ją doskonale i szczegółowo, ale recenzując na żywo nasze wykonania zwracał uwagę zawsze na stronę wyrazową. W jego ocenie liczyło się to jak dalece byliśmy w naszej grze od strony muzycznej artystami a nie tylko wykonawcami odtwarzającymi dokładnie czyjeś dzieła, choć wiadomo przecież jak wielka to sztuka, gdy wykonuje się znany utwór publicznie po raz pierwszy. Obserwował nas na żywo bardzo szczegółowo a to co robiliśmy na scenie analizował na serio, poprzez swoją i wiedzę, i pasję. 

Gdy kilkukrotnie odwiedzałem Panią Lidię w jej mieszkaniu w Moguncji a Pan Janusz był na miejscu – wówczas żywo, jak dwaj pasjonaci, zapominając o całym świecie wokół dyskutowaliśmy o muzyce, często długo stojąc, i dopiero po interwencji Pani Lidii zasiadaliśmy na fotelach by dyskutować dalej. Co ciekawe interesował się również i z wielką fascynacją mówił o jazzie i improwizacji, które mej duszy wolnego człowieka są bardzo bliskie, więc dyskusje nasze nie ograniczały się tylko do klasyki. I to był dla mnie także zawsze wielki dar. Podarował mi swoją ilustrowaną biografię Chopina. Z autografem i  szczególną dedykacją: 

Tomkowi – bo wysoko Cię cenię. Janusz Ekiert, 1 lipca 2009.

Do dzisiaj otwierając ten piękny album cieszę się na widok tego wpisu. Przypomina mi o tym kimś, z kim rozmowa była czystą radością i wielką nauką.

 

To właśnie dlatego dzisiaj, gdy Janusza Ekierta nie ma już między nami od ponad czterech lat (zmarł po ciężkiej chorobie 31 maja 2016) a świat, który on sam tak bardzo podziwiał, przejęty i odmieniony zaraźliwą rzeczywistością mało chce już o nim, jak i wielu innych osobach, które dobrze znał, cenił i opisywał, i które też już odeszły – pamiętać, postanowiłem poprosić Panią prof. Lidię Grychtołównę by opowiedziała mi o Panu Januszu to, czego nie wiedzieli o nim inni, i przekazać czytelnikowi w formie wspomnień – opowieści o życiu i drodze słynnego polskiego eksperta, pisarza i niepowtarzalnego recenzenta muzycznego. Niewątpliwej gwiazdy świata muzycznego i medialnego tamtych czasów. Będzie się ona ukazywała na łamach tego portalu. 

Serdecznie zapraszam już niebawem na cześć pierwszą.

Tomasz Trzciński

Fotografia tyułowa: Zrzut z ekranu, zdjęcie z prywatnego archiwum Janusza Ekierta, fotografia wykonana w jego mieszkaniu w Moguncji i udostępniona TVP VOD do programu Notacje.

* A może… Obawiali się oni zbyt wielkiej rewolucji estetycznej, w której to właśnie Pogorelich postawił pierwsze, zdecydowane kroki? W subiektywnej ocenie autora tego artykułu, jak i jego wielokrotnej rozmówczyni, prof. Lidii Grychtołówny, jurora trzech dekad tego konkursu, historia późniejszych konkursów chopinowskich pokazała dosyć wyraźnie że tak było. Poza rokiem 2005 na konkursach tych zmieniło się pod tym względem, poza coraz większym wyścigiem w tempach wykonań i znacznym wzrostem umiejętności technicznych wykonawców niewiele, a posiadający faktycznie wybitną artystyczną osobowość pianiści albo nie mieli na nich w finale konkursu czego szukać, albo nie zajmowali upragnionego pierwszego miejsca. Działo się tak rzecz jasna z wielu różnych przyczyn. Być może następna edycja konkursu po wstrząsie, jaki przeżywa obecnie świat przyniesie również inne, zdrowsze podejście do wartości gry i sztuki muzycznej, ale jest to jak zawsze tylko zagadka. Czas pokaże.

Prof. Lidia Grychtołówna wspomina Janusza Ekierta z okazji jego 90 urodzin;

Ivo Pogorelich interpretuje Poloneza Op 44 Fryderyka Chopina na konkursie chopinowskim w Warszawie, w roku 1980