Robiąc codziennie przechadzkę, trochę przy tym filozofując, na bank zostaniesz uczniem Arystotelesa czyli perypatetykiem. Mens sana in corpore sano.

Codzienny spacer pięcio-sześciokilometrowy należy do mojego codziennego rytuału.

Na ogół, po śniadaniu i zazwyczaj, wokół domu.

Dlaczego wokół domu spytacie?

Ano dlatego, że łączę przechadzkę z medytacją.
Staram się, choć nie zawsze mi to wychodzi, powiązać kroki z oddechem i powtarzaniem słów modlitwy – „Jezu ufam Tobie”, albo różańca.

Mam przy tym lekko przymknięte oczy więc pod nogami muszę mieć równo by się nie wywalić.
Moją zaś dróżkę z kostki znam na pamięć.

Sąsiedzi się już do tego przyzwyczaili i nie biorą mnie za wariata.
Poza tym, wiedzą co robię.

A jakie rezultaty tych przechadzek, niekiedy w dosyć szybkim tempie?

Opróżnienie umysłu ze wszystkich myśli pojawia się już po dziesięciu minutach. I tym się różnię od uczniów Arystotelesa, którzy gadali przechadzając się.

Koncentruję wzrok na zieleni drzew, kwiatach, kolorach nieba, chmurach przewiewanych to tu, to tam.

Zaczynam odczuwać jedność z otaczającą mnie naturą.

A na sam koniec.
Przychodzi spokój.
Słyszę bicie swego serca i głosy wsi.

Ale one są tylko tłem.

Zdjęcie ilustracyjne nie odzwierciedla mojego perypatetykowania