Wakacje się kończą i czas na innowacyjne refleksje nad spędzaniem wolnego czasu, rzecz jasna także nad wprowadzaniem w życie wynalazków naszych akademików.

Przed ubiegłorocznymi wakacjami portal Nauka w Polsce informował, że „Naukowcy ułatwią nawet wyjście z plaży”, co winno skutkować wzrostem podupadającego niestety prestiżu polskich naukowców.

Po wdrożeniu w życie programu 500+ polskie plaże zapełniają się rodzinami i wynalazek, który ułatwi im wychodzenie z plaży, winien być powitany z entuzjazmem a reforma Gowina – nieraz krytykowana- zyskać jednak zwolenników. Przecież ma ona stymulować innowacje, pod względem których wciąż pozostajemy w ogonie Europy.

Kiedy Gowin w swej reformie przeforsował doktoraty wdrożeniowe, zespół absolwentów Uniwersytetu Śląskiego, Politechniki Śląskiej oraz Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie podjął się innowacyjnego wyzwania na rzecz efektywnego rozwoju projektując urządzenie do czyszczenia stóp dla osób opuszczających plaże. Rozwiązanie już opatentowano. Czyli sukces.

Innowacyjne ‚odpiaszczanie’ stóp w ramach doktoratów wdrożeniowych

Jak wiadomo nasze plaże są piaszczyste, mimo długotrwałego panowania komunizmu, który jak wiadomo jest takim systemem, że i pustynie [a także plaże] może ogołocić z piasku, jak nas uczył nieoceniony Jan Pietrzak [mimo, że nie profesor, a nawet nie doktor].

Nam się udało, na naszych plażach piasek jeszcze jest (choć nie zawsze czysty) i może dlatego wielu (także profesorów) uważa, że czego jak czego, ale komunizmu to u nas nie było. Jasne, jakby był, to piasku na plażach byśmy przecież nie mieli.

A skoro piasek jest, i my na plaże wchodzimy, to nasze stopy mogą się nimi oblepić, co rzecz jasna w życiu pozaplażowym bywa niewygodne.

W PRLu wielu plażowiczów oczyszczało stopy z piasku ręcznie, szczególnie ci, którym sylwetka umożliwiała schylanie się. Ale wzrost dobrobytu w III RP spowodował, że wielu plażowiczów nosi brzuchy opadające aż do stóp i schylić się tak nisko nie mają szans, a sam brzuch ich nie wyczyści.

Gdzieniegdzie stosowano zatem urządzenia wykorzystujące strumień wody pod ciśnieniem, którym nawet największe grubasy są w stanie obmyć swoje stopy po opuszczeniu plaży.

„ Rozwiązanie to jest jednak nieekologiczne i kosztochłonne, wiąże się bowiem ze znacznym zużyciem czystej wody, wymaga też zastosowania odpowiedniej infrastruktury doprowadzającej ją do urządzenia” tak krytycznie oceniają istniejący przez lata stan rzeczy naukowcy, którzy zaprojektowali innowacyjny wynalazek- – urządzenie, w którym ‚niskociśnieniowy strumień powietrza dokładnie oczyści stopy plażowiczów z piasku oraz innych zanieczyszczeń’.

I dalej :

Urządzenie składa się z podestu z wbudowaną komorą czyszczenia oraz siedziskiem ułatwiającym wykonanie czynności przez osobę korzystającą z tego rozwiązania. Komora czyszczenia wyposażona jest natomiast w zestaw co najmniej sześciu dysz zasilanych niskociśnieniowym strumieniem powietrza i zakończonych silikonowymi fibrylami ułatwiającymi oczyszczanie stóp.’

Jak widać technologicznie urządzenie jest bez zarzutu, a siedzisko niezbędne dla czyszczącego stopy umożliwia oczyszczenie stóp nawet przez grubasów mających problemy z pochylaniem się nad swoim po-plażowym losem.

Zalety opatentowanego urządzenia podnosiła także Gazeta Lekarska, jako że „ umożliwi także dezynfekcję stóp osób przebywających np. na basenie”.

Urządzenie jest jednak spore, więc niezbędna jest przyczepa do samochodu, ale tych przynajmniej już nie trzeba innowacyjnie wynajdywać. Korzyści z wynalazku po-plażowego urządzenia winny być wszechstronne. Bo i plażowicze będą mogli wrócić z plaż bez piasku na stopach, więc nic nie będzie ich uwierało w życiu miejskim, a i wynalazcy po odniesionym sukcesie mogą liczyć po wakacjach na wręczenie im wdrożeniowych doktoratów, które ministerstwo niewątpliwie im przygotuje, jak tylko sobie stopy oczyści z piasku.

Korzyść dla uczelni będzie też znaczna, bo krzywa doktorska im wzrośnie i utrzymają, a nawet podniosą swoje kategorie mierzone ilością stopni i tytułów naukowych, wdrożeniowych w szczególności.

Niestety podczas krótkiej wizyty na plaży w roku ubiegłym i w tym, nie zauważyłem ani jednego takiego urządzenia na polskich plażach. Sądziłem, że ze względu na doniosłość wynalazku może takie urządzenia zostaną zastosowane na innych plażach – niekiedy także piaszczystych – bardziej postępowych krajów Wspólnoty Europejskiej. W końcu kooperacja wspólnotowa jest coraz lepsza.

Kilka godzin w tym roku przebywałem na jednej z plaż włoskich, także piaszczystej, bo mimo okresowego zauroczenia postępową ideologią niemałej części Włochów, komunizmu w tym kraju nie zainstalowano i piasku na przedpolu Apeninów, na brzegach adriatyckich nie brakuje. Piasek ten, podobnie jak piasek plaż bałtyckich, przyczepia się do nóg, ale stosowania polskiego wynalazku do ich odpiaszczenia nie zauważyłem. Ludziska po prostu obmywają nogi wodą z zainstalowanych kranów plażowych i udają się na ulubioną pizzę czy kawę.

Może się coś w tym zakresie zmieni, bo jeden z Włochów opatentował znakomity wynalazek – przyklejane podeszwy [nakładki „NakeFit”] , które chronią stopy od zapiaszczenia, od urazów [ można je stosować także na plażach kamienistych]. Mają one coraz więcej fanów na całym świecie. Aby je zastosować indywidualnie, niezależnie od infrastruktury plażowej, nie potrzeba mieć przyczepy do samochodu – wystarczy ręczna torebka czy plecak plażowy.

Jest jednak jeden mankament – taki włoski wynalazca, mimo że wynalazek jest wdrażany i to na całym świecie, nie ma szans na doktorat wdrożeniowy. W tej tytularnej dziedzinie, nawet jak wdrożenia brak, bijemy Włochów na głowę !

Mimo to włoskie uczelnie, niekiedy z małych miasteczek , choć nie są potentatami naukowymi, to w rankingach międzynarodowych biją na głowę nasze uczelnie i to te u nas najlepsze. Czy ktoś z tego wyciągnie jakieś zasadne wnioski ? Póki co reforma jest – refleksji brak ?

Gondolą na salę wykładową ?

Po wakacjach należałoby też refleksyjnie zwrócić uwagę na innowacyjny – przed paroma laty, w czasach rektora Ryszarda Tadeusiewicza – pomysł budowy w Krakowie kolejki gondolowej z miasteczka akademickiego – na AGH, który nie wiadomo dlaczego do tej pory nie został zrealizowany, może ze względu, na brak -wówczas – kategorii doktoratów wdrożeniowych. Ani chybi skutkuje to zmniejszoną frekwencją studentów na wykładach.

Ci, mimo osłabienia życiem akademickim, muszą się przemieszczać pieszo po płaskim terenie i to nawet jakieś kilkaset metrów, a może i kilometr, aby dotrzeć na wykłady, co wielu niewątpliwie zniechęca. Gdyby tak gondola ich dostarczała prosto z akademika [najlepiej z samego pokoju] na salę wykładową, frekwencja by znacznie wzrosła, a i ochota do innowacyjnych wynalazków także.

Taki pomysł zyskał sobie sympatyków, o czym słyszałem nawet przed ostatnimi wyborami lokalnymi. Fakt, że to pomysł innowacyjny, zapewniający projektodawcom utrzymanie się na biednych uczelniach finansowanych z kieszeni podatnika, który nie ma co jednak liczyć na polepszenie swojego bytu po takich projektach naszych naukowców.

Ciekawe, że np. w miasteczkach włoskich, także akademickich, takich jak Urbino czy Asyż, mimo że usytuowanych na terenach spadzistych (Apeniny) a nie równinnych, jakoś nie zaprojektowano gondoli jako środka transportu i ludziska, nawet w wieku podeszłym, przemieszczają się często pod górę, zachowując tym samym dobrą kondycję, bo chodzenie, i to pod górę służy zdrowiu, także psychicznemu. Stąd takie pomysły jak naszym ‚gondolowym’ uczonym im do głów nie przychodzą.

Co prawda w alpejskim mieście jakim jest francuskie Grenoble, funkcjonuje gondola wożąca turystów na wyniesioną nad miastem Bastylię, z której rozciąga się piękna panorama miasta i otaczających gór, ale jakoś studenci nie są nią transportowani na sale wykładowe Instytutu Dolomieu, nad którym ta gondola przewozi turystów. Studenci wchodzą stromą drogą do swojej uczelni.

Kiedy przed laty siedziałem w bibliotece tego instytutu, gondola przesuwała się w górę niemal nad moją głową, ale żaden student z niej nie wysiadał, bo nawet nie zainstalowano tam przystanku, aby ułatwić studentom zdobywanie wiedzy akademickiej. Ciekawe, że ta wiedza jest jednak na wyższym poziomie niż naszych projektantów gondoli na terenach płaskich.

Na takim szlaku szlag człowieka może trafić

Ale to nie koniec wynalazków naszych biednych naukowców. Przed kilku laty naukowcy AGH opracowali innowacyjny Małopolski Szlak Geoturystyczny sponsorowany przez Ministerstwo Gospodarki. Innowacyjny, bo różni się od innych szlaków tym, że nie wiadomo jak ten szlak prowadzi, gdzie się zaczyna, dokąd zmierza i jak odszukać planowo jego kolejne punkty.

Na wielu tablicach informacyjnych o szlaku, na które przypadkowo trafiałem w różnych miejscach Małopolski- czy to na jakimś szczycie, czy w jakiejś kępie drzew, czy na miejskim deptaku – takich, wydawałoby się podstawowych informacji nie ma !

Idzie sobie człowiek grzbietem górskim, lasem, czasem doliną, czasem miejskim deptakiem i włazi przypadkiem na jakąś kolorową tablicę informująca, że to szlak i to geoturystyczny, który winien nam przybliżyć jakąś ciekawą wiedzę. Jakoś twórcy tego innowacyjnego szlaku nie wzięli nawet pod uwagę, że jak to jest szlak, to na tablicach trzeba pokazywać skąd i dokąd prowadzi, bo kogoś zainteresowanego na takim szlaku może szlag trafić.

A jak się mają objaśnienia na tablicach do otaczającej rzeczywistości ? Np. na tablicy tego szlaku usytuowanej przy drodze, zaraz za Kopcem Kościuszki w Krakowie mamy objaśnienia o geologii bloku Sowińca, ale do Sowińca ( kopiec Marszałka Józefa Piłsudskiego ) parę jest jeszcze kilometrów i z tego miejsca kopca nie widać.

To tak jakby na szlaku zabytków Krakowa umieścić tablicę o Wawelu np. przy Hali Targowej, albo tablicę o Collegium Maius przy Nowym Kleparzu (oczywiście bez podania jak tam trafić !).

Parę lat temu wybrałem się piękną trasą rowerową wzdłuż Wisły do Tyńca i tam przypadkowo w gęstych zaroślach odkryłem kolejne stanowisko tego szlaku. Czemu miała służyć taka tablica niemal ukryta w gęstych krzakach ? Czyżby się wstydzili tego co zrobili ? A może bawili się z turystami w harcerskie podchody ? Nie widać jednak aby wyznaczyli jakąś nagrodę za odnalezienie kolejnych tablic. To wygląda na jakąś nową formę zabawy. Ale czemu prowadzoną na koszt podatnika ?

Tablicy tej już nie ma, bo przy powodzi zniosły ją wody Wisły, ale kto o minimalnej choćby wiedzy geologicznej [ czy chociażby zdrowym rozsądku] nad samą Wisłą taką tablicę umieszcza ? Tam się przecież prowadziło zajęcia z początkującymi studentami geologii, aby pokazać jakie są skutki działania erozji wodnej.

No cóż. Jaki jest cel takiego punktu geoturystycznego ? Ano może taki, żeby podatnicy mogli się przekonać jak marnotrawi się grosz publiczny. Na naukę – jak słyszymy – pieniędzy nie ma ! Bo jak pieniądze przeznaczone na naukę wyrzucimy w błoto ( w las, w krzaki) to nie może ich być, a żaden kraj nie ma tyle pieniędzy, aby zapełnić kieszenie takich naukowców. Polscy podatnicy – tym bardziej.

I co zrobić, aby szlag człowieka nie trafił po takich wynalazkach/ takich szlakach naszych biednych, wysoce utytułowanych, naukowców ?

Z geoturystyki w Polsce żyją chyba tylko ci, którzy prowadzą takie studia na polskich uczelniach i realizują takie geoturystyczne projekty.

Niestety polskie środowisko akademickie wobec takich patologii milczy, odważnie chowa głowy w piasek i niestety nie zanosi się na to, aby naukowcy dokonali innowacyjnego wynalazku urządzenia do wyciągania głów akademickich z piasku i wdrożyli go w życie. A bez takiego wynalazku trudno sobie wyobrazić, aby coś się zmieniło w polskim życiu akademickim na lepsze.

P.S.

Ja, w każdym razie, naszym innowacyjnym akademikom w ramach samopomocy akademickiej oferuję zaopatrzenie się w piątą klepkę ( kiedyś taką odnalazłem na moich szlakach wakacyjnych]

Tekst opublikowany w Kurierze WNET, nr. 63, wrzesień,

2019