Grzegorz Braun mówi piękną polszczyzną i cytuje Norwida, ale to, co mówi, służy wrogiej propagandzie. Jego polityczna narracja nie tylko szkodzi polskiemu konserwatyzmowi – ona wzmacnia tych, których celem jest rozkład naszej wspólnoty od środka. Gdy słyszę, jak usprawiedliwia Rosję, mam prawo zapytać: kim Pan jest, Panie Braun?
Miłosz Lodowski zwrócił ostatnio uwagę na TikToku na osobliwą koincydencję. Z jednej strony – obrzydliwa, nachalna kampania, w której konserwatyści są przedstawiani jako uosobienie prymitywnego zła. Z drugiej – Grzegorz Braun, który wypowiadając się w radiu, staje się doskonałym wcieleniem tego obrazu: wystarczy puścić parę sekund jego wypowiedzi i powiedzieć: „Popatrzcie, oto oni”.
Rzeczywiście, trudno nie zauważyć, że Braun – świadomie lub nie – idealnie wpisuje się w narrację Rafała Trzaskowskiego i jego politycznego zaplecza. Narrację, która nie musi już niczego udowadniać: to Braun, cytując Sienkiewicza i posługując się stylem przedwojennego kaznodziei, w oczach przeciwników staje się najlepszym argumentem przeciwko wszystkim konserwatystom. Właśnie dlatego jego działalność nie jest już wewnętrznym problemem jednej formacji – to problem całej debaty publicznej.
Zacznijmy jednak od rzeczy zasadniczej. Odrzucam całkowicie sposób uprawiania polityki, jaki reprezentuje poseł Braun. Owszem, jego diagnozy bywają trafne – tu i ówdzie wskaże realne zagrożenie, dostrzeże mechanizm, który wielu umyka – ale wnioski, które z tych analiz wyciąga, są najczęściej błędne, wypaczone i osadzone w alternatywnej rzeczywistości. Świat, w którym żyje Grzegorz Braun, to świat map, które nie pokazują gór ani rzek, tylko linie frontów z roku 1939 i traktaty podpisywane przez ludzi, których nie ma już wśród żywych.
W tym właśnie świecie Królewiec – miasto w rosyjskim obwodzie kaliningradzkim – może stać się „Hongkongiem północy”, który – jak powiedział Braun w jednym z wywiadów radiowych – dzięki swemu bogactwu miałby zagwarantować pokój w regionie. Pomysł ten byłby może interesujący jako esej futurologiczny, ale wypowiadany przez parlamentarzystę brzmi groteskowo. I niebezpiecznie. Bo zakłada, że Rosja jest racjonalnym graczem, który myśli w kategoriach wzajemnych korzyści i interesów. Tymczasem to nieprawda. Rosja nie kieruje się racjonalną geopolityką. Owszem, używa geopolitycznych narzędzi – często skutecznie – ale cele, które nimi realizuje, są na wskroś irracjonalne.
Można jeszcze jakoś próbować zrozumieć tę imperialną fiksację – odtworzenie granic Związku Radzieckiego, restaurację pozycji supermocarstwa. Ale jak wytłumaczyć fakt, że w kraju z drugimi co do wielkości rezerwami gazu i ropy ludzie żyją w warunkach, które w Europie byłyby uznane za kryzys humanitarny? W cieniu rurociągów, które karmią Europę, Rosjanie grzeją domy drewnem, ich dzieci leczą się szarym mydłem, a szkoły wyglądają jak więzienia. To nie jest wynik racjonalnej kalkulacji. To wynik religii – religii przemocy, imperializmu, resentimentu i pogardy.
W tym miejscu muszę powiedzieć coś osobistego.
Mojego dziadka – ojca mojej mamy – Rosjanie zamordowali w Katyniu. Zginął nie dlatego, że miał coś na sumieniu, nie dlatego, że był zagrożeniem dla kogokolwiek. Zginął, bo był elitą II Rzeczpospolitej – wykształcony, oficer, człowiek zasad. Dla Rosjan – wówczas Sowieckich – to był wystarczający powód, by go zamordować z zimną krwią, strzałem w tył głowy. W imię chorej, zbrodniczej ideologii, którą Braun zdaje się usprawiedliwiać, bo „Rosja nie ma roszczeń terytorialnych”, bo „Rosja chce pokoju”, bo „trzeba zrozumieć ich interesy”.
Nie, Panie Braun. Nie trzeba.
Nie trzeba rozumieć gwałciciela, żeby wiedzieć, że gwałt jest zbrodnią. Nie trzeba analizować geopolitycznych frustracji Rosji, żeby stwierdzić, że zbrodnie wojenne, których się dopuszcza, są nie do usprawiedliwienia. Nie trzeba brać pod uwagę „rosyjskiego punktu widzenia”, kiedy rakieta spada na przedszkole w Kramatorsku, a kobieta z Buczy opowiada, jak przez trzy dni była gwałcona przez pijanych sołdatów.
Pan mówi o „racjonalnych interesach Rosji”, ale niech Pan spróbuje opowiedzieć o nich matce, której dziecko zginęło pod gruzami Mariupola. Niech Pan powie o „geopolitycznych uwarunkowaniach” mieszkańcowi Bachmutu, którego dom przestał istnieć. Niech Pan opowie o „gwarancji bezpieczeństwa” Rosji Polakom w Smoleńsku, Katyniu, Sybirze, Warszawie, Chełmnie, Lublinie i tylu innych miejscach, gdzie rosyjskie buty deptały ludzką godność.
Rosja nie potrzebuje więcej zrozumienia. Rosja potrzebuje granic. Dosłownych i metaforycznych. Granic, których nie wolno przekraczać. Granic, których przestrzeganie nie podlega negocjacjom. Granic, które – jeśli trzeba – będą bronione siłą. I tu nie chodzi o nienawiść. Chodzi o godność. O pamięć. O zasady.
Dlatego słuchając Pana, Panie Braun, muszę zadać pytanie, które od dawna noszę w sobie.
Kim Pan jest, Panie Braun?
Czy jest Pan po prostu naiwnym idealistą, który pogubił się w meandrach własnych wizji? Czy może kimś więcej – kimś, kto rozumie, co robi, i świadomie wpisuje się w machinę dezinformacji? Czy naprawdę wierzy Pan w te brednie o Królewcu jako gwarancji pokoju? Czy może wie Pan, że to bzdura, ale potrzebuje Pan tych słów, by przyciągnąć uwagę?
Nie wiem. I może nawet nie chcę wiedzieć. Ale wiem jedno: słuchając Pana, czuję wstyd. Bo oto człowiek, który mówi piękną polszczyzną, cytuje Norwida, nosi patriotyczne symbole – opowiada rzeczy, które są nie tylko głupie, ale i niebezpieczne. I robi to w moim imieniu. W imieniu Polaka. W imieniu konserwatysty. W imieniu potomka tych, którzy oddali życie za wolność.
Nie ma Pan do tego prawa.
Czasem trzeba ściągnąć klapki z ocz\u, a nie patrzyć w jednym kierunku jak dorożkarska kobyła…