Trzeba to chyba wreszcie powiedzieć głośno: kolektywny Zachód nie ma pomysłu na rozwiązanie konfliktu na Ukrainie!
Po prostu nie ma, gdyż w wyniku katastrofalnych zaniedbań i ociągania się w 2022 r. utracił inicjatywę i nie ma realnych możliwości jej odzyskania.
Sytuacja wygląda zatem tak, że pomoc wojskowa dla Ukrainy jest nadal „cedzona” przez drobne sito, możliwości przemysłu zbrojeniowego Europy Zachodniej rosną bardzo powoli, w USA zapanowała „strategiczna ambiwalencja” a perspektywy „zawalenia się” gospodarki rosyjskiej oddalają się.
Sytuacja ta wynika z wielu powodów, których nie chciałbym tu szczegółowo dyskutować, ale z grubsza wynikają one z trzech spraw:
– Braku jasnej wizji „zwycięstwa” wobec braku realnej możliwości odzyskania zagarniętych przez Rosję terytoriów przez Ukrainę, bez rozpoczęcia frontalnej wojny NATO-Rosja.
– Złożoności ładu światowego, w którym pojawili się silni aktorzy nie wahający się udzielać Rosji wsparcia, co uniemożliwia jej skuteczną izolację.
– Trylematu strategicznego Zachodu: jak finansowo udżwignąć ogromny koszt „tożsamościowej” już dla niego transformacji energetycznej, wobec perspektywy ogromnego wzrostu wydatków zbrojeniowych przy zachowaniu konstytuującego Zachód socjalnego kontraktu społecznego.
Te trzy sprawy sprawiają, że wojna w Ukrainie staje się dla Zachodu bardzo niewygodna.
Przede wszystkim, chce on uniknąć powtórzenia się scenariusza wietnamskiego, gdzie sytuacja była taka, że USA najpierw „udzielały wsparcia”, ale w pewnym momencie zostały wciągnięte w pełnoskalową wojnę. Jednak aby do takiej pełnoskalowej wojny nie doprowadzić, Zachód musiałby mieć możliwość szybkiego zaalokowania ogromnych sił i środków w przemysł zbrojeniowy tak, aby nawet nie tylko zrównoważyć, ale przeważyć stale rosnące siły rosyjskie. Tutaj jednak okazuje się, że nie jest to łatwe i musiałoby się wiązać z poświęceniami w zakresie polityk klimatycznych i socjalnych, w szczególności w związku z rosnącą imigracją. Tymczasem oba te zagadnienia obudowane są ogromnym sztafażem prawno-administracyjnym działającym jak balast, którego nie ma jak szybko rozmontować, zwłaszcza wobec braku jednoznacznego poparcia społecznego. Przypominam, że wciąż ogromne masy społeczne na Zachodzie są przekonane, że nie ma ważniejszego problemu niż ratowanie klimatu, zaś polityki migracyjne są ściśle powiązane z orzecznictwem sądów prawnoczłowieczych (powinienem powiedzieć, że polityki klimatyczne już też). Dopóki Zachód nie uczestniczy w wojne bezpośrednio – nie może powoływać się na „prawa wojenne”, które odwoływałyby jedno czy drugie.
Wszystko, co zatem kolektywny Zachód dziś robi, to właściwie gra na czas próbując „ogarnąć” największe braki szykując się do negocjacji z Rosją.
Problem polega jednak na tym, że w perspektywie kilku najbliższych lat Zachód nie ma jak odwrócić skutków wieloletnich zaniedbań, źle prowadzonych polityk opartych na hurraoptymistycznych założeniach, oraz – co nader ważne – zmienić nastawienia społeczeństw, które od dekad wychowywano w duchu lewicowych „Teorii Krytycznych”. Gospodarki Zachodu są obecnie zbudowane w całości o paradygmat globalizacyjny i nie są przygotowane na żadną wielką wojnę. Ich gotowość ogranicza się do małych wojen „ekspedycyjnych” gdzieś na krańcu świata a nie wojny, której wymiar przekłada się na całość spraw społeczno-gospodarczych. Znam osobiście „inteligentów” na Zachodzie, którzy są święcie przekonani, że cały ten ambaras z Ukrainą, to wynik zmowy polityków z „kompleksem militarnym” służący tylko i wyłącznie zamaskowaniu narastających problemów wewnętrzych „kapitalizmu”. Mówią dokładnie językiem Lenina!
Stąd wielka presja na „dogadanie się” z Rosją i powrót do status quo ante.
Nawet jeśli w zachodniej mediosferze pojawiają się coraz częściej opinie ekspertów, że „Rosja dokonała wyboru i jest dziś esencjalnym przeciwnikiem Zachodu” – percepcja tych poglądów napotyka na opór. Pisałem wielokrotnie o tym, z jakim niezrozumieniem spotykają się wszelkie niemarksistowskie koncepcje polityczne, jak bardzo umysłowość Zachodu odeszła od języka metafizyki. Tymczasem Zachód właśnie dlatego nie umie pojąć Rosji, bo nie rozumie już samej koncepcji cywilizacji. Działania Putina są bez końca rozpatrywane w różnych barwach „szaleństwa” – bo przecież „któż normalny” poświęcałby ogromne siły, środki i życie własnych obywateli w imię jakichś „archaicznych” pojęć? W ten sposób budowane są optymistyczne scenariusze, że jeśli tylko z Rosjanami podpisze się jakiś „zgniły” pokój, to sytuacja wróci do normy, zadowolona Rosja skupi się na swoich sprawach a Zachód będzie mógł powrócić do swoich. To właśnie takie „racjonalizacje” stoją za przekonaniem, że jak się odda Putinowi Krym i Donbas, to on zaprzestanie dalszych działań destabilizacyjnych – bo przecież otrzyma to, czego pragnie.
Zachód czeka jednak perspektywa nowej długiej „Zimnej Wojny” – znacznie trudniejszej niż poprzednia. Ukraina jest tu nie tyle gruntem spornym, ile wyznacznikiem potencjału przeciwnych sobie cywilizacji. Nowa Zimna Wojna będzie trudniejsza niż poprzednia, gdyż tym razem na przeciw sobie stoją już nie tyle Rosja i Zachód, ile raczej „nie-Zachód” i „Zachód”.
Podstawowy zarzut stawiany Samuelowi Huntingtonowi wobec tez postawionych przez niego w książce „Zderzenie Cywilizacji” sprowadza się do „niejasności terminu cywilizacjia jako pojęcia analitycznego”. Zarzucano mu, że traktuje społeczeństwa jako swoiste „monobloki” oparte na jednym paradygmacie. Pomijano, że tak uwielbiany przez Zachód „pluralizm” jest właściwie immanentną cechą Zachodu i tylko Zachodu. Pomijano, że inne kultury niekoniecznie w takim pluralizmie znajdują się komfortowo i że systemowo go ograniczają. Te ograniczenia Zachód interpretował zawsze jako „tendencje autorytarne” i wiązał je na sztywno a to z nacjonalizmem a to z fundamentalizmem religijnym, wychodząc z założenia, że to właśnie pluralizm jest normą a odstępstwa od niego – wynikiem działania „prawicowych” i „reakcyjnych” sił politycznych. Koncepcja, że siły te mają poparcie nie dlatego, że uciekają się do demagogii czy przekupstwa, nie dlatego, że wykorzystują „zabobony” i ignorację, ale dlatego, że wyrażają „esencję” danej kultury nie mieściły się Zachodowi w głowie.
Wojna w Ukrainie staje się poważnym testem tego typu krytyki.
Putinowi można bowiem wiele zarzucać, ale – moim zdaniem – on naprawdę wyraża „ducha rosyjskiego” – nawet wówczas, gdy „duch rosyjski” nie jest „kategorią analityczną”.
Zostaw komentarz