Byłem wczoraj u przyjaciół z odwiedzinach i miałem dość mocną rozmowę. Doskonale wiedziałem, że mój gospodarze jest dość „mocnym” katolikiem, ale kiedy podczas rozmowy powiedział kategorycznie, że – cytuję:

„Dla mnie, bez religii całej tej polityki mogłoby nie być.”

zrozumiałem, jak wielkim problemem prawicy jest wyjście z niewoli konfesyjności.

Piszę to dlatego, że właśnie on jest jedną z najbardziej wyrobionych politycznie osób, jakie znam prywatnie i chociaż osobiście nie jest zaangażowany w żaden ruch polityczny, obraca się w gronach opiniotwórczych i z pewnością jego postawa jest typow dla znaczących kręgów polskiego konserwatyzmu.

Powiedziałem mu: na płaszczyźnie prywatnej jesteś i pozostaniesz moim przyjacielem, ale na płaszczyźnie ideowej uważam Twój pogląd za skrajnie szkodliwy.

Dalsza część rozmowy jest bez znaczenia dla tego, co teraz chcę powiedzieć. Zastanawiam się bowiem, jakie powinna być strategia przekonywania takich osób, że upolitycznienie religii w warunkach obiektywnie zachodzącej sekularyzacji jest błędem. Że nawet jeśli uważają umacnianie wiary i wynikających z niej obligacji za coś najważniejszego na świecie, muszą swój projekt realizować inaczej, poprzez inne praktyki społeczne niż odwoływanie się do fundamentalnie rozumianego słownika wartości.

Chcę powiedzieć, że uważam ów „dyskurs wartości” za największy sukces obozu liberalno-lewicowego. Właśnie to, że lewica przejęła od chrześcijaństwa pewne koncepcje moralne, które skonkretyzowała w sekularnym słowniku „Praw Człowieka” dało jej największą siłę. Ta siła wynika z tego, że o ile chreścijaństwo mówi tyle, że 'prawa podstawowe” są dane przez Boga, to lewica mówi, że prawa te wynikają z „imperatywu moralnego” w sensie racjonalnym – kantowskim, a zatem są obiektywne, można je poddać krytycznej ocenie niczym prawa fizyki a one bronią się, bo przechodzą wszystkie testy.

Tymczasem, one wcale tych testów nie przechodzą, o ile – rzecz jasna, mówimy o świecie realnym a nie o wyidealizowanej sytuacji teoretycznej. Mówiąc wprost językiem cybernetyki – rozwiązanie kantowskie jest skrajnie niestabilne i wymaga zmiany „natury człowieka”, żeby mogło być zmaterializowane. To, co obecnie obserwujemy jako projekt lewicy, to jest właśnie próba takiej zmiany natury człowieka. Próba wyparcia „męskości” jako jej rzekomo szkodliwego aspektu.

Z tego ograniczenia zdawał sobie sprawę sam Kant, który w zakończeniu „Wiecznego pokoju” zastrzegł, że taki projekt jest obecnie niemożliwy do pomyślenia, ale być może uda się go wprowadzić w przyszłości. Lewicowy komentariat skwitował te słowa opinią, że Kant był zmuszony do wyrażenia tej ambiwalencji, gdyż był poddanym wojowniczego króla Prus – Fryderyka II, zatem gdyby otwarcie suflował pacyfizm, to spotkałby się z szykanami. Ja jednak uważam, że to bardzo trywialne wyjaśnienie nie dotyka istoty rzeczy. Ta bowiem dotyczy natury ludzkiej, która nie rządzi się prawami „uniwersalnego umysłu”, ale jest poddana emocjom dużo bardziej przyziemnym. Mało kto uzna na przykład, że powinien się zrujnować dla „wspólnego dobra całej ludzkości”.

Cybernetyka daje narzędzia wyjaśniające rozwój kultury. Pozwala np. zrozumieć, dlaczego społeczeństwa realizujące komunizm pierwotny (myśliwi-zbieracze) tkwiły w pewnej martwocie przez tysiące lat, tylko po to, aby dać się zetrzeć z powierzchni ziemi przez kultury realizujące paradygmat ekspansji. Wynika to wprost z rachunku opierającego się na prostej ekonomii. Komunizm pierwotny zachowuje stabilność jedynie wówczas, kiedy nie dochodzi do gromadzenia znaczących zapasów, które pozwalają przetrwać kryzys. Jeśli dana kultura zaczyna gromadzić zapasy – musi wykształcić system „strażników” tych zapasów, gdyż są one zbyt wielką pokusą dla sąsiadów w czasach kryzysu. W ten sposób ulega przekształceniu w kulturę feudalną. Jeśli zaś takiego systemu nie wykształci – jest unicestwiana przez tych, którzy taki system już wdrożyli. Nie dzieje się to dlatego, że ci ostatni są „źli”, ale dlatego, że ekspansja wyraża ducha ich kultury – jest sensem ich istnienia. Zarzuty im czynione są podobnie głupie, jak zarzut czyniony Argonautom, że chcieli zdobyć złote runo. Można go czynić jedynie z pozycji takiej, że kwestionuje się te aspekty natury ludzkiej, które stoją za taką kulturą – czyli właśnie – to wszystko, co utożsamiamy z „męskością”.

Zatem – taką stawiam tezę – obrona pozycji prawicowych, czyli „męskich” musi współcześnie odbywać się za pomocą narzędzi cybernetyki. Cybernetyka umożliwia racjonalne wykazanie, że systemy w pełni równościowe są niestabilne – są bardzo podatne na zaburzenia i nie znajdują sił i środków do obrony w przypadku kryzysu. Systemy w pełni równościowe są statyczne i nie są w stanie sprostać dynamice zmienności. Takie kultury albo znajdą w sobie siłę do przeobrażnia się, abo umierają.

Popatrzmy na Zachód. Idąc za słowami św. Jakuba Apostoła, który pisze: „Oto woła zapłata robotników, żniwiarzy pól waszych, którą zatrzymaliście, a krzyk ich doszedł do uszu Pana Zastępów”(Jk 5, 4)” należałoby się spodziewać, że podstawą chrześcijańskiego ładu społecznego jest „godziwa zapłata za trud”. Tymczasem praktyka kapitalizmu jest taka, że przedsiębiorca, który płaci więcej niż wynika „z rynku” na ogół nie jest w stanie sprostać wymogom walki konkurencyjnej i bankrutuje. Logika ekonomii stoi w sprzeczności z wymogami Pisma Świętego – w efekcie przedsiębiorcy zderzyli się z „dysonansem poznawczym”. Jeśli przestrzeganie zasad religijnych prowadzi do upadłości, to religia musi ustąpić… Najpierw klasa mieszczańska odkryła „Boga dla siebie” i zrezygnowała z duchowego pośrednictwa Kościoła (Protestantyzm) a następnie zrezygnowała z religii zupełnie (sekularyzm). Rezygnacja z religii pozwoliła zachować elastyczność, która jest koniecznością w kapitalizmie. Postulat „godziwej zapłaty” został zaś podjęty przez lewicę, która w „emancypacji” widzi drogę do przywrócenia stosunków pierwotnego komunizmu – pełnej równości wszystkich członków społeczeństwa.

Jak widać – wszystkie te procesy można z grubsza opisać językiem cybernetyki a do pewnego stopnia nawet je zmatematyzować korzystając z narzędzi teorii systemów. Jeśli zatem ludzie religijni chcą choćby w części odzyskać język – powinni zrozumieć, że będzie im trudno narzucić społeczeństwu posłuch tylko i wyłącznie poprzez odwoływanie się do tekstów religijnych, kiedy te już mało dla kogo są „święte”. Powinni raczej starać się odnaleźć w nich „cybernetyczne ziarno prawdy”!

To prowadzi nas zaś do refleksji nad naturą człowieka i podważenia zarówno darwinizmu społecznego, jak komunizmu jako rozwiązań integralnie niestabilnych, zawierających nierozwiązywalne wewnętrzne sprzeczności. Etyka płynąca z cybernetyki jest z konieczności „nieszczelna” – nie odwołuje się do prawd wiecznych i absolutnych, ale zarazem – nie poddaje się postępackiej „mądrości etapu”. Jest konserwatywna z natury, ale nie jest fundamentalistyczna! Niezależnie od bieżacych decyzji politycznych – przywraca racjonalność pozycji konserwatywnych i oddaje głos prawicy jako uprawomocniononej reprezentacji politycznej.

Na gruncie cybernetycznym „postęp” można kwestionować nie w języku wartości, ale w języku ewolucji. Ostatecznie bowiem, rację mają nie tylko te jednostki, których pula genów przetwa, ale też te kultury, które przetwają dziejowe zawieruchy. Ci, którzy twierdzą, że nasza nie zasługuje na dalsze trwanie są jak wirusy, jak patogeny, które wnikają w organizm i prowadzą do do śmierci.

Problem transumanizmu zaś jest bardzo złożony. Uważam, że transumanizm – rozumiany jako „zmiana substancji człowieka za pomocą technologii” jest nieuchronny w ramach naszej kultury, ale także np. w ramach kultury chińskiej. Sądzę też, że temat zostanie podjęty w Indiach. Jest to jak gdyby kolejny etap podróży Argonautów – alternatywą jest tylko zacumowanie na zawsze w porcie i odmowa dalszych wypraw, odmowa poznawania świata. Nie wiem, jak świat poradzi sobie z tym wyzwaniem, z pewnością nie będzie ono łatwe. Z pewnością postępy w tym zakresie doprowadzą do kolejnych dylematów moralnych i wążących się z nimi dysonansów poznawczych. Ale w niczym nie zmienia to tego, że właśnie metodami teorii systemów można szacować wynikające z tych technologii korzyści i zagrożenia i odwoływać się do rosądnej powściągliwości.

Zauważmy z resztą – tzw. „zasada ostrożnościowa” została na trwałe wpisana w przepisy europejskie. To właśnie ona – w dość skrajnej interpretacji – stoi na drodze stosowania technologii GMO w europejskim rolnictwie. Pomimo już naprawdę setek, jeśli nie tysięcy obserwacji i eksperymentów – także wielkoskalowych, Unia Europejska wciąż wzbrania się przed tą technologią uważając ją za potencjalnie niebezpieczną. Dlaczego zatem podobna zasada ostrożnościowa nie jest stosowana w przypadku lewicowych eksperymentów społecznych? Dlaczego z taką łatwością udaje się tu lansować te wszystkie „genderowe” dziwactwa? Ano dlatego, że tutaj ideologia i „dyskus wartości” całkowicie dominuje nad oceną cybernetyczną! Z jakiegoś powodu „postępowe” elity uznały że głębokie zmiany w kulturze, do jakich musi doprowadzić odrzucenie kategorii płci są właściwie nieistotne, podczas gdy wprowadzenie do uprawy „złotego ryżu” może unicestwić nasz świat. Podkreślam, że ma to w dodatku miejsce w sytuacji, kiedy nigdzie wcześniej nie zdarzyło się, żeby wielka kultura uznała różnice płciowe za w pełni nieistotne i kiedy zarazem „złoty ryż” i wiele innych roślin GMO jest z powodzeniem uprawianych na całym świecie.

Sęk w tym, że prawica jest tu również uwiązana do języka wartości, tylko nieco innych, wartości, których nie broni odwołując się do rozumu, ale do „chłopskiego rozumu” – co nie jest tym samym. To pierwsze oznacza bowiem dziś język dyskursu naukowego, umocowanie teoretyczne, badania, statystyki itd. To drugie zaś, jest po prostu jakąś „migawką” nastawienia społecznego wspieraną co najwyżej „nauczaniem Kościoła”, którego wpływ systematycznie spada. W ten sposób prawica stawia siebie na przegranej pozycji, bo nawet jeśli jakieś bieżace problemy systemowe wynoszą ją na chwilę do władzy – nie wspiera się na niczym, co daje głębsze oparcie. Nawet jej sukcesy są zatem ogłaszane jako „przyczynkarskie” – że wynikły z chwilowej koniunktury, ze zbiegu okoliczności,z przypadku: z wyjątku w „naturalnym biegu rzeczy”. Tak przecież skwitowano prawidłową diagnozę stanu stosunków z Rosją dokonaną przez polską prawicę: może prawica miała w tym przypadku rację, ale to nie znaczy, że ma rację w sensie ogólnym!

Podsumowując – ludzie wiary, chociaż zapewne będzie im ciężko – powinni zrozumieć, że kultura to są praktyki społeczne gruntujące się w sukcesach. Jeśli ludzie współcześnie nie szukają już – w skali powszechniej – pocieszenia i nauki w Piśmie Świętem i coraz rzadziej szukają porady u księdza, to niewielkie są szanse przekonania ich do swoich racji odwołując się do Biblii i autorytetu Kościoła. Trzeba szukać innych sposóbów, tzw. „nie wprost”, żeby dostrzegli, że jest w tym jakiś sens i wartość.