Layers of Fear to gra, horror wyprodukowany i wydany przez Bloober Team w ramach programu Early Access. Śmiało można powiedzieć – Polska grami stoi. Po sukcesach naszych rodzimych produkcji typu Wiedźmin, Dying Light, Hatred czy Kholat, dobrą, polska passę kontynuuje krakowskie studio Bloober Team ze swoim pierwszym, lecz niezwykle udanym przebojem.
Zawsze grając w nową grę staram się porównywać ją do innej, wcześniej zagranej. Tu miałem pewien problem. Gra początkowo przypomina Amnezję ale tak naprawdę trudno zacząć horror inaczej niż „wchodzimy do starego zamczyska/domu/fabryki/szpitala”. Tutaj początek też jest standardowy. Wchodzimy do opuszczonego domu, który wygląda jakby wszyscy domownicy nagle zniknęli. Domostwo sprawia wrażenie schludnego, zadbanego i dobrze utrzymanego. Już po otwarciu kilku pierwszych drzwi orientujemy się, że coś tu jest nie tak. To owe „coś tu jest nie tak” stanowi największy atut tej gry. LoF nie jest typowym survival-horrorem, gdzie musimy uciekać przed krwiożerczymi, zmutowanymi potworami pragnącymi niczym islamski uchodźca nas zdekapitować lub eterycznymi duchami czyhającymi na naszą świadomą duszę. Nie. Nic nam nie grozi. W Layers Of Fear boimy się własnego strachu. Twórcy gry osiągnęli ten efekt głównie poprzez pokazywanie nam czegoś co normalnie nigdy i nigdzie nie mogłoby się zdarzyć, wyglądać lub zachowywać się w taki sposób. Brzmi ciekawie, prawda? Nie będę opisywał takich sytuacji – zachęcam do zagrania. Innym ale już częściej używanym sposobem przerażania są jumpscary, czyli nagle wyskakujące tuż przed twarzą strachy wraz z głośnymi efektami dźwiękowymi. Po takim czymś, nasza postać często omdlewa. Trzecim i chyba najbardziej nowatorskim w tworzeniu klimatu, sposobem straszenia są dynamiczne zmiany otoczenia. Transformacje odbywają się najczęściej za naszymi plecami, więc po spenetrowaniu jakiejś szafki lub zamknięciu i ponownym otwarciu drzwi okazuje się, że pomieszczenie uległo zmianie lub właśnie się zmienia. Jak wspomniałem na początku zawsze staram się porównywać gry do innych gier. W tym przypadku bardziej pasuje mi porównanie do filmów „Czerwona róża 1-3”, „Lśnienie” lub „Nawiedzony” (1963, 1995 lub 1999), a szczególnie ten z 1999.
Oprawa audio jest po prostu niesamowita. Dźwięki dochodzące nas z oddali, zza ścian są po prostu perfekcyjnie odwzorowane. Odgłosy dobiegające do nas mimo, że nie stwarzają żadnego zagrożenia niepokoją nas do granic możliwości. Wszelkie strachy dźwiękowe silnie przerażają. Muzyka jest prosta ale przepiękna, wzbogacona nutą nostalgii i jakby żalu. Niezwykle efektownym pomysłem jest utykanie podczas chodzenia. Słyszymy wówczas dźwięk identyczny z ciężkim biciem wystraszonego serca. Polonizacja, niestety, ogranicza się tylko do tłumaczeń tekstowych ale w końcu to typowy angielski dom, więc niby jakim cudem miałyby pojawiać się polskie napisy na ścianach lub listy i wycinki z gazet z np. Dziennik Polski.
Mechanika gry jest najprostsza z możliwych – chodzimy, patrzymy, przybliżamy, czytamy oraz przyśpieszamy kroku. Interakcja z otoczeniem ogranicza się do zamykania lub otwierania drzwi i szuflad, a w kilku przypadkach nieco innych ale też intuicyjnych działań.
Grafika jest przepiękna. Wspaniała głębia, gra świateł, ruchome cienie drzew i dopracowane obiekty tworzą klimatyczny obraz angielskiego domostwa z końca XIX wieku. Czemu „koniec XIX wieku”? Zachęcam do odgadnięcia.
Wymagania minimalne gry to Q8400 i GTX550 Ti. Grałem na Q6600 i GTS250 – lepszy procesor i gorsza o 20-40% karta graficzna. Okazało się, że na minimalnych ustawieniach było bardzo dobrze, a na średnich co jakiś czas były ścinki ale dało się grać. To pozwala mi stwierdzić, że gra jest dobrze zoptymalizowana.
Respekt dla wydawcy odnośnie ceny oscylującej w granicach 40-50 złotych. Widać tu wyraźnie, że gra nie stała się dla nich środkiem do zdobycia pieniędzy. Miło także, że grę zobaczymy również na PS4 i XBoxie.
W podsumowaniu. Gra jest krótka, dosłownie na jeden długi, zimowy wieczór. Grać można tak jakby na dwa sposoby. Pierwszy – powoli rozglądając się aby poznać i zrozumieć całą mroczną historie. Drugi sposób to szybkie przejście bez wgryzania się w fabułę bawiąc się tylko strachem. Osobiście polecam ten pierwszy sposób. Czasami warto po prostu zatrzymać się i wczuć się w dom lub popatrzeć na intrygujący przedmiot. Stojąc nieruchomo możemy usłyszeć bliskie lub dalekie klimatyczne skrzypnięcia, stuknięcia czy horrorzaste odgłosy wietrznych przeciągów – takie przeciągłe, chóralne „uuuuuUUUUuuuuu”. Grę polecam wszystkim bez wyjątku. Tym z kłopotami sercowymi mimo wszystko proszę nie brać niczego na uspokojenie – w grze należy się ciągle bać, bo właśnie do tego została stworzona.
Na koniec kilka dygresji w sprawie polskiej hossy gier video. Jak wszyscy wiemy w tym roku Blizzard obchodzi 25-lecie istnienia. To z pewnością długo jak na branże gier komputerowych. Niestety zupełnie bez echa, dwa lata temu przeszło 25-lecie innej firmy z tej branży. Nasza rodzima wytwórnia gier komputerowych LK Avalon ma już 27 lat. Trochę szkoda, że ta wspaniale zapowiadająca się firma szczycąca się takimi tytułami jak Sołtys, Kostucha, AD 2044, Reah czy Schizm oraz wydawaniem własnego czasopisma komputerowego zdryfowała w stronę programów tanecznych, karaoke czy projektowania wnętrz i ogrodów. Naprawdę szkoda. Co do bumu polskich gier to taki sukces musi budzić zawiść i tak też się stało w przypadku gry Hatred. Playboy nadał twórcom gry Hatred tytuł „Dupków roku 2015”. Według ich ocen gra jest zbyt krwawa i cofa nas emocjonalnie do średniowiecza. Hmmmmm…. Zastanówmy się. Playboy to magazyn pokazujący piękne kobiety plus od czasu do czasu dodający inteligentne wywiady ze słynnymi osobami. Jeśli to typowy magazyn „dla panów” miłośników pięknych kobiecych ciał, to czemu twórcą polskiej edycji Playboy i wieloletnim szefem był zadeklarowany gej? Nie chodzi tu o homofobie ale o prywatne nastawienie. Nikt nie zatrudniłby zakonnicy do nauczania wychowania seksualnego, ponieważ to czego by uczyła byłoby po prostu religijnie zmanierowane.
FoxyBoy
Polski produkty ale nazwy i gry i firmy angielskie.
Co to sposobu straszenia to trafili w 10. Zapomniałeś napisać, że postać mdleje ze strachu podczas spotkania ze zjawami.
Hatred to dobra gra ale ze względu na kraj pochodzenie została shejtana przez dupków z Playboya. Gdyby była to produkcja np. Blizzarda, Playboy 10 razy by się zastanowił obawiając się kontrataku i być może spraw sadowych.
Playboy naprawdę dał dupy z Raczkiem, bo tak nazywał się twórca polskiej edycji Playboya.
Wersja wypasiona za 50-70 złoty to niespotykane. Fallout4 jest chyba za 600? Mam nadzieję, że ta gra nie będzie TopOne na torrentach i innych piraciarniach. Warto wydać te 40 zł na podstawkę i w ten sposób zmotywować naszych chłopaków do dalszej pracy.
Technicznie rzecz biorąc różnica pomiędzy GTS250, a GTX550 to tylko różnica finansowa. Wiem bo niestety zrobiłem taka głupia przesiadkę.
Fajnie napisałeś i dobrze zachęcasz. Niestety przemilczałeś fakt, że gra musiała być krótka bo taka formuła horrorów jest niestety nużąca. Po otwarciu 4 szafki, rozpoczyna się schematyczność i nieco wieje nudą, co rekompensowane jest przyśpieszeniem akcji. Na obrone gry dodam, że znam wiele gier spoza Polski, która sa o wiele gorzej wykonane. Sam te grę polecam każdemu kto choć trochę gra i ma jakiś sprzęt. Z tej gierki powstałby całkiem dobry film. Może nie na miare Oscara ale jako niskobudżetowa produkcja dla potrzeb telewizji.
I dostalibyśmy kolejny gniot filmowy.
Gra o kulejącym, malarzu-sadyście… pffffffffffffff…..
trudno zacząć horror inaczej niż „wchodzimy do starego zamczyska/domu/fabryki/szpitala”.
Slender zaczyna się w lesie, a potem idziemy na parking i do baraków. Był jeszcze horror który częściowo działy się w wesołym miasteczku.
Czemu w horrorach są zawsze takie przedmioty jak lalki i wózki inwalidzkie? Czasami szczury i pajaki? Dlaczego nie ma owieczek? a zamiast wózków inwalidzkich nie ma rowerów?
Są! Nazywają się anime, manga i inne japońskie. :)
Wesołę miasteczko w nocy jest straszniejsze od cmentarza. Informacja z pierwej ręki – sprawdziłem :)