Marek Magierowski, dyrektor programu „Strategia dla Polski” w Instytucie Wolności, współpracownik Atlantic Council, b. ambasador RP w Izraelu i Stanach Zjednoczonych dla DGP:
„Oglądając relację ze spotkania Donalda Trumpa i Wołodymyra Zełenskiego w Waszyngtonie, byliśmy świadkami srogiej lekcji Realpolitik. Oraz przyspieszonego kursu psychologii stosowanej.
Wnioski z tego przygnębiającego spektaklu? Prezydent Ukrainy okazał się gorszym psychologiem niż Emmanuel Macron i Keir Starmer, którzy odwiedzili Biały Dom tuż przed nim i, w mniejszym czy większym stopniu, „oczarowali” prezydenta USA (jak uznała większość komentatorów). Zełenski zaś najwyraźniej nie do końca zrozumiał, na czym polegają nowe reguły gry w relacjach z Ameryką.
Donaldowi Trumpowi można wbić szpilkę (i Macron, i Starmer to uczynili), jednak trzeba precyzyjnie skalkulować, w którym momencie i jak głęboko. Ukraińskiemu przywódcy tej kalkulacji i tej finezji zabrakło.
Trump potrzebuje hołdów (co wśród polityków nie jest znów tak rzadką cechą), lecz od Zełenskiego zawsze oczekiwał i nadal oczekuje pokłonów szczególnie głębokich.
Zełenski uznał za dobry pomysł wdawanie się w pyskówkę z przywódcą USA w Gabinecie Owalnym. Z człowiekiem, który w pojedynkach na obelgi ma zapewne dużo większe doświadczenie, i dla którego jednym z życiowych motto jest słynne „You are fired”.
Piszę to z przykrością, ale ukraiński prezydent w tej wymianie ciosów najpewniej zapomniał, że Ameryka nie jest już bezwarunkowym sojusznikiem jego kraju, że dzisiaj dużo więcej żąda od Ukrainy, niż obiecuje, i że utrzymanie jakiegokolwiek dalszego wsparcia ze strony Waszyngtonu wymaga od niego wzniesienia się na wyżyny dyplomatycznej zręczności. Mówiąc bez ogródek, ton i styl, które być może są politycznie skuteczne w Kijowie, niekoniecznie muszą działać po drugiej stronie oceanu.
Trump poczuł się w swoim dawnym żywiole. Wiedział, że takiego właśnie prezydenta chcą widzieć jego zagorzali zwolennicy. Nieustępliwego, atakującego, demolującego swoich adwersarzy. Nawet jeśli tym adwersarzem jest przywódca państwa, które stało się ofiarą brutalnej agresji. A może właśnie tym bardziej…
Trump, najoględniej rzecz ujmując, nigdy nie darzył sympatią ani Ukrainy, ani samego Zełenskiego. Jest w nim dzisiaj więcej złości i najzwyklejszej awersji w stosunku do ukraińskiego prezydenta. Może nas irytować ten zdumiewający brak empatii wobec cierpiącego narodu. Może nas dziwić, iż Trump opowiada jednocześnie w ciepłych słowach o „ofierze złożonej przez Związek Sowiecki w czasie II wojny światowej”, o „wspaniałych biznesowych perspektywach” dla USA i Rosji i o „miłych, rosyjskich oligarchach”. Że nazywa Zełenskiego „dyktatorem”, ale stanowczo odmawia użycia tego samego terminu zapytany o Putina.
Niemniej, do takiej właśnie krainy czarów Trump zaprosił nas wszystkich i w takim świecie dziś żyjemy. Możemy tylko liczyć na rychłe przebudzenie.
Co to wszystko oznacza dla Polski? Trudno znaleźć jakąkolwiek pociechę.
Dla wielu rodzimych obserwatorów piątkowa burza w Białym Domu będzie ostatecznym dowodem na to, iż Zełenski jest zbyt butny, by być wiarygodnym partnerem dla Zachodu. Dla innych: że wszystkiemu winien jest Trump, który właśnie morduje transatlantycki sojusz. Jedno jest pewne: amerykańskiemu prezydentowi trzeba oddać, iż jest prawdziwym królem politycznego PR-u, skoro nawet w Polsce udało mu się stworzyć nowy podział: na obóz protrumpistów i antytrumpistów. Ktoś jeszcze pamięta o Tusku i Kaczyńskim?
Autor: Liliana Sonik
Urodzona 30 sierpnia 1954 r. w Krakowie – polska filolog, wychowanka DA Beczka, po śmierci Stanisława Pyjasa założycielka Studenckiego Komitetu Solidarności, publicystka, dziennikarka, opublikowała w „Tygodniku Powszechnym”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Polskim”, „Głosie Wielkopolskim”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku”. Pracowała w Radio France Internationale i TVP.
Zostaw komentarz