Mam trochę dość tych jęków, wrzasków i pohukiwań… Świat przyspieszył już jakieś 15 lat temu, a ład światowy trwał jakby zamrożony, tylko skupieni na pozorach nie chcieliśmy tego dostrzec… Północ robi się coraz słabsza, rośnie w siłę Południe z Chinami.

Dawno nie czytałam analizy, z którą tak dalece się zgadzam (choć nie w 100%), jak Jakuba Jakóbowskiego, z którym rozmawia Grzegorz Sroczyński. Mnie też irytuje fatalizm będący usprawiedliwieniem inercji i bezproduktywnych emocji.

Wklejam fragment zapewne najbardziej dla wielu interesujący, choć lepiej przeczytać całość. Zdecydowanie warto. [link w komentarzu]

Scenariusz nr1/ pozytywny . Rubio i Waltz mówią: pierwszy krok to rozmowa z Rosją, drugi – zawieszenie broni, jeśli te dwa kroki zostaną zrobione, to potem będzie rozmowa o trwałym pokoju, europejskiej obecności w Ukrainie i gwarancjach. Jeżeli sprawy poszłyby w ten sposób, to mamy dobrą wersję dealu. Wojna zostaje zatrzymana, Ukraina zachowuje suwerenność, dostaje gwarancje, może się rozwijać, a Europa jest w te gwarancje zaangażowana, co ją mobilizuje do inwestowania w bezpieczeństwo. Ale żeby to się spięło, Ameryka musi pozostać zaangażowana i dać Ukrainie jakieś narzędzia odstraszania Rosji.
I do tego jeszcze wschodnia flanka NATO musiałaby zostać w wymierny sposób wzmocniona, żeby było wiadomo, że to jest coś, czego absolutnie nie odpuszczamy. Taki pakietowy układ mógłby być pozytywnym scenariuszem. Niefajną częścią takiego dealu jest styl Trumpa: eksploatacyjny wobec Ukrainy, momentami kolonialny, co widać w sposobie przedstawiania przez trumpistów porozumienia o surowcach. Ale moim zdaniem tej ceny nie da się uniknąć. Trump musi swój „beautiful deal” zanieść do ludu MAGA [Make America Great Again (Uczyńmy Amerykę znów wielką) – red.], pokazać wyborcom i powiedzieć: „Nie dość, że załatwiłem pokój, to jeszcze setki miliardów mamy dla USA!”.

W tym scenariuszu Putin nie zacznie wojny z NATO za 5-10 lat, bo taki układ mógłby być stabilny, Europa wreszcie się zbroi, a USA wspierają ją z daleka. Jest jeszcze kwestia sankcji na Rosję. Żeby ten układ działał, Rosja nie może dostać możliwości ponownego uzbrojenia się na naszych technologiach i komponentach. To nie wchodzi w grę. Bo inaczej zamiast stabilności, będzie za parę lat kolejna awantura w Ukrainie.
– Putin na taki deal pójdzie?
– Trzeba by go zmusić. Trump musiałby na serio zaangażować swoją uwagę i swój czas, żeby to wymusić w formule, o której nominalnie Amerykanie mówią: „Peace through strength”, czyli pokój poprzez siłę. Na razie wszystkich negatywnie zaskoczyło to, że siły wobec Putina jest bardzo mało. Trump wywiera nacisk na Ukrainę, a Rosji oferuje przede wszystkim ustępstwa. Rosjan to bardzo rozochociło. Wedle wszystkiego, co wiemy o Rosji, tak z nimi rozmawiać nie można.
Obserwowałem Trumpa głównie w relacjach amerykańsko-chińskich i amerykańsko-północnokoreańskich. I wyglądało to tak: przychodził, mówił, że uwielbia przewodniczącego Xî, albo że uwielbia Kim Dzong Una – tak jak teraz Putina – zrobimy razem wielkie pieniądze i będzie super, kocham was, tylko siądźmy do rozmów. A potem się okazywało, że ta druga strona uważa Trumpa za słabego i zaczyna go kantować. Wtedy – w każdym razie tak było w jego pierwszej kadencji – Trump mówił: jeśli pogrywacie, to zobaczycie. I zaczynał zwiększać presję. Uważam, że do czegoś podobnego może dojść z Rosją. W Rosji trwa teraz wielkie święto z powodu Trumpa i radość, jeśli im to zawróci w głowie, zażądają za dużo, to mogą się nadziać.

– Skutecznie w pierwszej kadencji Trump zwiększał tę presję?
W odniesieniu do Chin – tak. Znalazł narzędzia i wyrwał ten swój deal od Chińczyków. Zmusił ich do zakupów za 150 mld dolarów i do różnych innych ustępstw, ustawił Amerykę w lepszej w pozycji, a przynajmniej w takiej, że dalej może się z Chinami zmagać. W odniesieniu do Korei Północnej było trochę inaczej. Próbował po dobroci, potem myślał o presji, ostatecznie spotkał się z Kimem, nie dostał, czego chciał, więc zamknął temat, stracił zainteresowanie.
I to również byłby dla nas zły scenariusz. Trump uważa, że zrealizuje z Ukrainą dyplomatyczny blitzkrieg, szybko zamknie temat, bo wierzy w siebie i swoje zdolności negocjacyjne. A Rosjanie mogą to przeciągać, grać na zwłokę, finalnie Trump się skupi na czymś innym, ma mnóstwo tematów w wewnętrznej polityce amerykańskiej i to go głównie kręci.

To byłby scenariusz nr 2 – umiarkowanie zły: że on po prostu rzuca zabawki, odchodzi i musimy sami się bujać z problemem rosyjskim.
To nie jest tak, że Trump porusza się zupełnie swobodnie i może przesuwać figury na szachownicy według własnego uznania. Nie znajdujemy się w sytuacji wojny światowej, gdzie Churchill, Roosevelt i Stalin mogą wszystko ustalić, bo stoją za nimi armie, które mają siłę podbić cały świat. Mówimy o bardzo złożonej rzeczywistości, w której Polska też ma jakiś wpływ. Gdyby sprawy szły źle, nie powinniśmy panikować, tylko działać i szukać partnerów. Nie chcę, żebyśmy wciąż czuli się biorcami porozumień wielkich mocarstw. Jeżeli założymy, że porozumienie Trupa z Putinem determinuje całą naszą przyszłość, to pora się żegnać z podmiotowością.

– A takie lęki z bazarku: „Rosyjscy żołnierze będą w Warszawie”. „Ruscy zaatakują NATO”. „Wejdą do Estonii albo do Polski”. Ty to uwzględniasz?
– Przy obecnym układzie sił – nawet z nieprzewidywalnym Trumpem – nie uważam tego za prawdopodobne. Prowokacje, ataki terrorystyczne, działania hybrydowe – tak. Rosjanie już teraz uważają, że są w stanie wojny z Zachodem, niezależnie od tego, co my uważamy. I będą tę wojnę dalej toczyć. Ale na wkroczenie do któregoś z państw NATO nie mają teraz siły, a przynajmniej wciąż się boją NATO. Straty, które wojna w Ukrainie im przyniosła, są tak duże, że to nie jest scenariusz, który leży teraz na stole.
Nie lubię tego całego fatalizmu, że jak Putin zechce, to wejdzie, a my możemy się tylko bać. Od nas to zależy, od naszych zdolności odstraszania, zdolności wojskowych, determinacji, przygotowania. Te pięć czy dziesięć lat, które Putin po zawieszeniu broni może wykorzystać na odbudowę sił, również my będziemy mogli wykorzystać na wzmocnienie Europy. Czy zagrożenie rosyjskie będzie nad nami wisieć? Na pewno. Tylko to nie jest tak, że czegokolwiek byśmy nie zrobili jako Europa i Polska, to Rosja i tak zaatakuje. Będziemy mocni – nie zaatakuje. Trzeba Europę zagrzewać do zbrojeń, to już się dzieje, a potem utrzymać amerykańskie gwarancje na te parę lat, zanim staniemy na nogi.

Autor: Liliana Sonik
Urodzona 30 sierpnia 1954 r. w Krakowie – polska filolog, wychowanka DA Beczka, po śmierci Stanisława Pyjasa założycielka Studenckiego Komitetu Solidarności, publicystka, dziennikarka, opublikowała w „Tygodniku Powszechnym”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Polskim”, „Głosie Wielkopolskim”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku”. Pracowała w Radio France Internationale i TVP.