Od zawsze fascynowały mnie drogi i rzeki. Te ostatnie są fizycznym odwzorowaniem historii, która trwa bo upływa. Rzeki to historia – jak pisał Tiziano Terzani, jeden z moich literackich guru. Opowiem wam o Łobżonce bo ilekroć do niej wchodzę czuję ten upływ czasu patrząc na swoje odbicie w wodzie. Jestem inny, starszy choć nadal ten sam.

Kilka faktów

Łobżonka to krótka rzeka. Ma zaledwie siedemdziesiąt sześć kilometrów. Wypływa na Pojezierzu Krajeńskim i wpada do Noteci w pobliżu Dębowej Góry, koło Osieka nad Notecią. Jest rzeką leniwą, o niewielkim spadku. Meandruje sobie wśród moren, pól, łąk przepływając przez m.in. Więcbork, Sępólno Krajeńskie, Łobżenicę, Wyrzysk. Można nią spływać kajakiem, ale tylko na odcinku sześćdziesięciu kilometrów. W niektórych, płytkich miejscach kajak trzeba przenosić brzegiem. W sumie jest płytka, ale przy brzegach, na zakrętach jej głębokość może sięgać nawet trzech metrów. Łobżonka potrafi jednak się pogniewać wczesną wiosną lub po nawalnych deszczach. Zalewa wtedy niżej położone tereny miasta za stawem miejskim. Ulice przy Czubatce i wokoło. Potrafi nawet zerwać mosty. Jest niebezpieczna dla niedoświadczonych pływaków bo choć woda w głębszych miejscach, przy powierzchni, może być bardzo ciepła, to przy dnie, zimna. Łatwo złapać skurcz mięśni.
Wyrzyski klub piłkarski nosi jej imię.

Moje miejsca

Pierwsze, to kąpielisko za drugim domem przy Grunwaldzkiej sześć. Dzieciaki i dorośli mieli do niego przysłowiowy „rzut beretem”. Wystarczyło przejść czterysta metrów by znaleźć się na łące służącej za plażę. To tam, wśród „krowich placków”, ostów i gniazd os zażywali opalania się i kąpieli okoliczni mieszkańcy. To tam, jako dzieciak niepomny uwag starszych, że przy brzegu są głębokie wykroty straciłem grunt pod nogami i się topiłem. Z opowiadań ojca wiem, że zauważyli to dopiero po słomkowym kapelusiku unoszącym się na wodzie. Bez właściciela.

Kolejne miejsce to właściwie droga aż do ujścia w Osieku nad Notecią, którą wiele razy przemierzałem jako nastolatek cierpiąc z powodu nieodwzajemnionego uczucia jak młody Werter. Trawom, rzece, drzewom i kwiatom powierzałem swoje smutki, a one, cierpliwe, słuchały. Nie odpowiadając.

Szedłem najpierw ulicą Grunwaldzką do ulicy Staszica, a potem dalej, Dwudziestego Drugiego Stycznia do szpitala. Za szpitalem skręcałem w lewo, w ulicę Szpitalną do jej samiuśkiego końca. Dalej, do ujścia była już tylko polna droga, zamieniająca się w ledwie widoczną ścieżkę przez łąki i rowy melioracyjne. Bardzo lubiłem chodzić tam jesienią, o poranku, kiedy mgły jak bita śmietana na torcie, przykrywały zbruniatniałe już trawy i bezlistne wierzby straszące rozczapierzonymi czuprynami. Przypominały starowinki w białych czepcach stojące na rynku. Po prawej stronie miałem morenowe skarpy porośnięte osikami, brzozami, dębami. Trwały na swoich miejscach od lat jak strażnicy pilnujący brodu na rzece.
Zimą lubiłem odgłos pękających pod nogami tafelek lodu na kałużach i pomiędzy kępami murawy. Zanim je zniszczyłem były jak małe lusterka odbijające szarobłękitne niebo, a niekiedy, słabiutkie promienie słońca przebijającego się przez jesienne, ołowiane chmury. W grudniu, kiedy już przymroziło, podchodziłem blisko brzegu i ostrożnie, nogą sprawdzałem grubość lodu. Kilka razy udało mi się na łyżwach przejechać całą trasę od szpitala prawie do ujścia. To była jazda choć gula strachu wypełniała gardło kiedy lód zaczynał niebezpiecznie trzeszczeć. Nie groziło mi utonięcie bo rzeka na tym odcinku miała może z metr głębokości, ale nie uśmiechało mi się skąpanie się w lodowatej wodzie i wielogodzinny powrót do domu w mokrych portkach.

Gdy ostatnim razem nawiedziłem rodzinne miasto przeszedłem się moimi ulubionymi dróżkami. Aleją Rydzyńskich, Przy Czubatce, wzdłuż rzeki do szpitala. Przy wodowskazie przypomniał mi się śp. Tato, który setki razy przychodził tam by sprawdzić poziom rzeki. Ja byłem już inny, ale rzeka tak sama choć toczyła już inne wody. Jak moja historia.

Na zdjęciach, Łobżonka.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl