Wspominam znajomego sprzed lat. Poznaliśmy się w pewnym mieście, w odległym czasie i mnóstwo lat minęło od kiedy widziałam go i raz ostatni.
Swego czasu poznałam wiele
Poznałam więc ciekawe postacie. Jedną z nich był Marek. Taki kumpel każdego, kto miał fajki i browara. Sępił cudzesy nieprzyzwoicie. Wkurzał mnie tym, ale i tak go lubiłam. Nie było w tym żadnych podtekstów ani seksualnych, ani żadnego innego, bo nie moglo być. Był dużo ode mnie starszy. Wiele razy wspominał o żonie, która żoną nie była oraz o dzieciach, które szybko dorosły i miały go głęboko w d.pie. Marek żalił się z tego powodu, ale winy w sobie nie widział. Złą była ona i cała reszta. No bo to z ich powodu zaczął pić, a potem nie mógł przestać. W skrócie: chlał i spadł na dno. Raczej nie leciał długo, bo aż tak wysoko nie zaszedł przed upadkiem. Marek pokazał mi, jak działa i myśli alkoholik. (Nie mialam wtedy o tym pojęcia, bo w rodzinie podobnych przypadków nie mialam).
Trochę sie nad Markiem użalałam, bo byłam głupia i naiwna. Łyknęłam historyjki o nieszczęśliwym dzieciństwie, wszystkie te stereotypowe gadki z baru i spod budki z piwem. Jedna opowieść została mi w głowie do dziś..
Nie wiem, dlaczego mi ją opowiedział. Może nie byłam jedyną, która to usłyszała? Bardzo prawdopodobne.
Dziś wspominam odmalowując historię. .
Akcja działa się w mieszkaniu , a właściwie w melinie. Trzech facetów. Każdy nasączony od miesięcy piwem, wódką, tanim winem, wynalazkami . Siedzieli przy stole z niepowyłamywanymi nogami. W powietrzu unosił się smród spoconych ciał, kłęby dymu z papierosów, wyziewy z rur, zepsute resztki żarcia rozwalone po kątach, stole i podłodze…
Więc pili, palili, bełkotali . Nikt drugiego nie słuchał, ale dyskutował zawzięcie. Każdy miał wiele i nic do powiedzenia. Może nawet się kłócili, by po chwili bratersko pogodzić.
Więc pili, szklanki z gorzałą podnosili i łykali. Czas mijał i zarazem stał w miejscu, bo nic się nie działo, nic się nie zmieniało, tylko alkoholu było coraz mniej. Wtedy jeden z tych trzech, tych przy stole, tych pisanych jak wieprze opadł głową na stół. Walnàł z impetem i całym ciężarem pustego i zapijaczonego łba. I.. Przestał gadać, ruszać się i może nawet oddychać. Nie dawał znaku życia, ale może jeszcze żył (?). Nie wiedział on sam, ani reszta. Ci dwaj pozostali patrzyli, może myśleli, co zrobić, bo kumpel może być już byłym kumplem. Może nie żyć, może wykitował. Nawet pomyśleli o pogotowiu, że trzeba wezwać, bo kumpel, bo śmierć..
Ale..
Trzeba było najpierw skończyć pić. Trzeba było wychlać do dna wszystkie resztki. Bo bali się, że pogotowie czy policja ( cholera wie, kto przyjedzie) zabierze im te flaszki, a na to nie mogli się zgodzić.
Właściwie: na to nie chcieli się zgodzić. Dopili. Nie wiem, czy na smutno, czy na wesoło. A może w milczeniu dla uczczenia pamięci stygnącego kumpla..
Fajny był ten Marek. Po tej historii odbił się od dna. To znaczy nadal chlał, ale z lepszymi. Unikał dawnych koleżków, bo miał uraz, żal i może nawet wstręt. Słusznie, bo przecież przypominali o tamtym, co rzeczywiście zapił się na amen, ale sztywniejąc towarzyszył niemo w dopijaniu resztek.
Fajny był ten Marek. Był, a może jest, bo nie wiem, czy żyje.
Serio myślę, że mógł być fajny, wrażliwy. Był dowcipny, błyskotliwy, ale był alkoholikiem. Spartolił sobie życie, a przy okazji swojej żonie i dwóm synom.
Wspomnienie o znajomym z przeszłości. Historia jest prawdziwa,tylko ubrana w moje słowa.
Obraz Gerd Altmann z Pixabay
Zostaw komentarz