Byłem w Afryce, jechałem na wielbłądzie, dwie i pół godziny spędziłem w pociągu z Marakeszu do Casablanki. Na własne oczy ujrzałem Ocean. Byłem kilka razy prawie potrącony na przejściu dla pieszych. Jadłem ichniejsze potrawy i nie umarłem.

W Maroku jest słońce, palmy, wielbłądy, motocykle. Te ostatnie w dużej ilości. Wszędzie, zarówno na drodze, jak i na chodnikach. Nawet kobiety nimi jeżdżą, co osobiście uważam za nieporozumienie. Islam, jak widać, w tych sprawach pozostaje niekonsekwentny.

Język francuski jest użyteczny, ale jak go nie znam. Znam natomiast podstawy języka rumuńskiego i … okazały się one użyteczne. Gadać po rumuńsku z Arabami. Super sprawa.

Koty, wszędzie są koty. Oni je świadomie hodują i rozmnażają. Berbery i Araby karmią je i głaszczą. Co oni widzą w tych zwierzętach?

Wracałem z Maroka via Mediolan. Tam była przerwa 7 godzin. Miałem się wyspać na ławce, ale jeden dureń przez całą noc gadal z jakąś kobietą na głośnomówiącym. Nie mogłem zasnąć, głównie na ten jej piskliwy dźwięk. Jego słowa mnie usypiały, jej wzbudzały. Było to nieznośne. O piątej nad ranem mogłem uznać, że jestem niewyspany.

Wynająłem z synem samochód, żeby pojechać w Alpy. Hyunday kosiarka i10. Po godzinie najechłem na jakieś gówno w tunelu i odbiło mnie od ściany. Ledwo wyprowadziłem auto na pas jazdy. Potworny stres, bo to była połowa tunelu. Na samej feldze dojechałem do zatoczki.

Przecież mogliśmy zginąć w tym tunelu, zatrzymując się w miejscu wypadku. To był zakręt, do tego słabo oświetlony. Jestem pewien, że Jezus nas stamtąd zabrał w bezpieczne miejsce. Że uratował mi życie. Oczami wyobraźni widziałem, jak TIT rozjeżdża nas na prawym pasie. Chwila, i byłoby po nas. Prawie dwie godziny spędziliśmy w tunelu w oczekiwaniu na pomoc. Włoskie służby działały – jak to by określił mój Syn – średnio. Czyli do dupy. W końcu przyjechała laweta i nas ściągnęła do Lecco. Wymienili koło i dalej jeździliśmy po północnych Włoszech.

Ale muszę to powiedzieć. Ja tam mogłem zginąć. Jezus mnie stamtąd wyprowadził. Jestem tego na 100 procent pewien. To był mój cmentarz, z którego On mnie wyprowadził. Bo już nie dawał rady z bardziej subtelnymi znakami wskazującymi, że mam zejść z drogi, do której nie jestem zapisany. Że mam wreszcie spojrzeć przed siebie. Nawet jak będzie boleć, a będzie.

Z tego miejsca chciałbym podziękować tym wszystkim, którzy byli ze mną w tej sytuacji. Byłem i jestem na różnych lekach, różnie one działają. Czasem psocą psychicznie  Nie pozostaje mi nic poza westchnieniem, że kocham was wszystkich…