W mojej prywatnej hierarchii sympatii do obcych państw – USA mieści się na czele listy. Wcześniej za czasów JPII usytuowany był na niej najwyżej Watykan. Z Ukrainą mam ten kłopot, że nie potrafiłem się przekonać do tego państwa, ale kochałem i kocham ,tę część kraju, która Polsce moim Rodzicom i mnie, bo się przecież tam urodziłem — została odebrana. Spory kawałek, ale teraz darzę ją uczuciem ze średnim zapałem, raczej z musu – kibicującego jej kibica.
Jestem i pewnie byłem od wczesnego dzieciństwa, mimo wstrząsu, jaki we mnie wzbudziła lektura „Chaty wuja Toma”, którą przeczytałem, mając osiem lat – proamerykański. Wprawdzie zaskoczeniem dla mnie był wybór na prezydenta pana Obamy, ale szanowałem go. W Ameryce a konkretnie w Seattle mieszkali siostrzenica i siostrzeniec naszego Ojca. Stamtąd przychodziły wspierające naszą niedolę , zgotowaną nam przez ZSRR ,spotęgowaną przedwczesną śmiercią Ojca – paczki, których zawartość sprzedawało się na targowisku usytuowanym na miejscu zburzonej dzielnicy żydowskiej. Trzeba było za nie płacić spore cło. Zapamiętałem kolorowe apaszki, pończochy nylony i szczególnie dobrze się sprzedające lekarstwo na gruźlicę PAS. Najmłodszy syn owej siostrzenicy jest funkcjonariuszem służby granicznej, a jego syn( praprawnuk mojego ojczystego dziadka) z wyróżnieniem ukończył szkołę oficerską marynarki wojennej USA. Szczególnie lubiłem z oczywistych względów prezydenta Ronalda Reagana. Zdjęcie zaś Georga Buscha seniora, które mi sprezentował wraz z dedykacją dla „majora” Branic amerykański stażysta, zdobiło mój gabinet wójta, a i później w starostwie. I wszyscy myśleli, że to prezydent USA napisał ową dedykację osobiście . Niech Bóg błogosławi Ameryce i nam przy okazji też, Niemcom zaś – niekoniecznie!