Gdy wczesnym rankiem wychodziliśmy z hotelu było chłodno, co w tym klimacie i o tej porze roku (późna jesień) jest regułą, ubieraliśmy się więc na „cebulkę”, tzn tak, by w w miarę jak podnosiła się temperatura powietrza, pozbywać się kolejnych części garderoby. Gdy w południe żar lał się z nieba wszyscy paradowaliśmy już w letnich strojach.
Opuszczając La Paz czekała nas niespodzianka którą przygotowała nam nasza wspaniała przewodniczka Agatka. Załatwiła bilety na kolejkę linową którą wjechaliśmy na najwyższy punkt widokowy w tym mieście. Jadąc widzieliśmy z okien wagonika kolejki miasto położone na skałach i rozpadliny skalne, a w jednej z nich wrak samochodu, który do niej wpadł. Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że byliśmy już w tym punkcie dwa dni temu, gdy wjeżdżaliśmy do La Paz i oglądaliśmy nocą przepięknie oświetloną panoramę miasta. Teraz widzieliśmy ją za dnia w pełnym słońcu i też robiła niesamowite wrażenie.
Następnie dojechaliśmy autobusem nad jezioro Titicaca i motorówką przeprawiliśmy się przez jezioro, by dojechać do miasteczka Copacabana położonego w malowniczej dolinie w którym znajduje się słynne sanktuarium maryjne.
Nazwa Copacabana nie ma nic wspólnego ze słynną plażą. Miasteczko nazwane zostało tak dużo wcześniej nim powstała plaża w Brazylii. Było już miejscem świętym w czasach przed inkaskich. W latach 50-60 XVI wieku gdy był wielki nieurodzaj, wybudowano kapliczkę, a Indianin Francisco Tito Yupanoui wyrzeźbił z drzewa figurkę Matki Boskiej, którą 2 lutego 1538r wystawiono na widok publiczny.
Po dotarciu do sanktuarium, okazało się, że na placu przed kościołem trwała uroczysta procesja, której zakończeniem miała być Msza Święta. Z tego powodu nie wpuszczano turystów do kościoła. Gdy służby porządkowe dowiedziały się, że przybywamy z dalekiej Polski, ojczyzny świętego Jana Pawła II, dla nas zrobiono wyjątek i dostaliśmy pozwolenie na krótkie zwiedzanie sanktuarium. Było ono pełne niepowtarzalnego uroku ponieważ wystrój wnętrza to mieszanina stylów hiszpańskiego i indiańskiego. Wszyscy byliśmy oczarowani tym co zobaczyliśmy i byliśmy szczęśliwi, że dane nam było to ujrzeć na własne oczy.
Po wyjściu z kościoła widzieliśmy ciekawą uroczystość, poświęcenia samochodów. Właściciele swoich pojazdów pięknie je dekorują i podjeżdżają nimi przed przykościelny plac, gdzie ksiądz podchodząc do każdego z nich i po kolei święci równocześnie błogosławiąc właścicieli.
Gdy zakończyła się ceremonia święcenia samochodów udaliśmy się na spacer po miasteczku. Był czas na robienie zdjęć i zakupy za ostatnie boliviano, ponieważ za kilka godzin mieliśmy pieszo przekraczać granicę boliwijsko-peruwiańską w miejscowości Kasani. To właśnie w Copacabana kupiłam kilka boliwijskich czekolad, które charakteryzowały się niepowtarzalnym smakiem.
Gdy dotarliśmy do Kasani okazało się, że przejście to nie było tak ruchliwe jak Desaquadero. Nie było tłoku, długiego czekania, spokojnie spacerkiem przeszliśmy znów na peruwiańską stronę aby udać się na nocleg do Puno, gdzie czekały na nas zdeponowane w hotelu walizki.
Zanim dojechaliśmy do Puno odbyliśmy motorówkami wycieczkę na sławne pływające trzcinowe wyspy Uros, na których w chatkach od czterystu lat żyją Indianie z plemienia Uru. Niesamowite wrażenie robi chodzenie po trzcinowych wyspach, których podłoże pod stopami przy każdym kroku się ugina. Nasz peruwiański przewodnik też stamtąd pochodził. Będąc na wyspie mieliśmy okazję poznać jego matkę, która tłumaczyła nam i pokazywała jak budowane są te trzcinowe wyspy z trzciny totora oraz jego żonę, która sprzedawała pamiątki wykonane przez mieszkańców wyspy.
Nabyłam piękny ręcznie wykonany bieżnik przedstawiający indiańskie symbole. Na wyspach oprócz trzcinowych domków znajdują się kawiarnia, kościół i szkoła. Zostaliśmy zaproszeni do jednego z domków, a młoda Indianka przebrała mnie w swój ludowy strój i mogłam zrobić sobie w tym stroju pamiątkowe zdjęcia.
Gdy motorówką opuszczaliśmy wyspy słońce chyliło się ku zachodowi, ale do Puno do hotelu było już blisko. Mogliśmy wypocząć, zregenerować siły popijając orzeźwiającą herbatkę z liści coci.
Rano wyjechaliśmy do Cusco w którym wg planu mieliśmy przebywać trzy dni. Bardzo nas to ucieszyło, ponieważ nie trzeba było codziennie pakować walizek. Po drodze zwiedzaliśmy cmentarzyska w miejscowości Sillustani, gdzie znajdują się grobowe kurhany w kształcie wież. Mieszkańcy tych ziem lud Collas przez stulecia chowali tam swoich zmarłych, a później również Inkowie wykorzystywali to cmentarzysko dla własnych pochówków.
Ale o tym już w następnym odcinku.
dziekuje