Woźny jeździł Fiatem 125p. Nie chciał innego samochodu. Odziedziczył go bowiem po ojcu. I czuł się zobowiązany. Oferowano mu różne Toyoty, Škody, a nawet Dacie. Nawet oka nie zawiesił na nich. Tylko on i jego Fiat 125p. W bagażniku było sporo miejsca więc woził w nim jeża. Początkowo był on mały ale z czasem rósł. Wieczorami wychodził z nim na spacer przed Uniwersytetem. Jeż był już wówczas dość duży, prawie dwa metry. Psy się go bały, bo nie dość, że był szybki, to umiał ukłuć. A Woźny patrzył na to spokojnie paląc papierosa bez filtra. Patrzył jak jego jeż atakuje psy i ludzi. Myślał sobie: ależ sadystycznie go wychowałem. Chwała mi.
Ale po wszystkim jeż i tak wracał do bagażnika Fiata 125p. Ledwo się w nim mieścił, czasem Woźny musiał nogą dopychać. Ale tam było jeżowi dobrze. Bo był głównie w swoim towarzystwie. Właściwie tylko swoim, więc w spokoju zasypiał.
Woźny miał jeszcze psa. Czarnego takiego. Ale on zdechł.
Woźny zakochał się kiedyś w kucharce. Jadł wtedy bez opamiętania, żeby się jej przypodobać. A ona wciąż mu dokładała. Ziemniaki głównie, bo mięso było za drogie. A on jadł i głaskał ją. Ale kulturalnie. Po plecach. Bo ona tak lubiła. Kucharka, w której zakochał się Woźny karmiła też jeża. Resztkami jedzenia z całego dnia. Czasem niewdzięcznik ją ugryzł, ale była do tego przyzwyczajona. Nawet czasem brakowało jej tego ugryzienia.
Woźny parkował auto przed samym wejściem do Uniwersytetu. Żeby wszyscy widzieli jakim wozem jeździ. Fiat 125p. Miał gość rozmach. Drugi po nim, zastępca znaczy, jeździł Fiatem 126p, ale parkował go z szacunku dla Woźnego kilkaset metrów za budynkiem. W sumie to on miał bliżej z domu na piechotę, ale wiadomo. Woźny był nieco przewrażliwiony na punkcie swojej godności, której co prawda nie miał, ale znakomicie ją udawał.
Zostaw komentarz