Miesiąc temu wziąłem udział w pewnym panelu dyskusyjnym, prowadzonym przez redaktora Bogdana Rymanowskiego. Uczestniczył w nim pewien bardzo znany profesor, już wtedy senator, który powiedział do mnie coś, co utkwiło mi w głowie i zaskoczyło mocno. Nie wymieniam jego nazwiska, gdyż nie uzgodniłem z nim tego, chociaż sądzę, że nie byłby temu przeciwny. Nie przytoczę jego słów dokładnie, lecz pamiętam ich sens: ludzie, którzy potrafią zrekapitulować swoje życie, przyznać, że nie wszystko było wspaniałe, szczerze je ocenić i wyciągnąć wnioski, nie bojąc się odium, jakie spadnie na nich ze wszystkich stron, powinni być cenieni podobnie do tych „z czystą kartą”, gdyż ich droga była o wiele bardziej trudniejsza i niejednokrotnie taką pozostaje.
Ten post będzie bardzo osobisty, bo taki musi być. Nie piszę go, by usprawiedliwiać się w jakikolwiek sposób, wybielać lub szukać zrozumienia, budzić litość. Zdaję sobie sprawę, że nieprzejednanych nie przekonam, a „koleżeństwo” i akolici i tak bezwzględnie wykorzystają każde słowo przeciwko mnie, nie mówiąc o „ulubionych” trollach i pijawkach, cytujących zawsze cudze słowa. Chcę jedynie pokazać, iż nie wszystko w życiu jest czarne lub białe, a do wielu rzeczy dochodzi się czasem dłużej, ewolucyjnie, gdyż wiele zależy od wiedzy i kontekstu.
Czasami wydaje się człowiekowi, szczególnie młodemu, że w coś można uwierzyć, a gdy wejdzie do środka, zorientuje się, że była to tylko ułuda i oszustwo, usiłuje przetrwać, bo wyjść jest trudno, lub nie jest to możliwe. Niektórzy poddają się i pozwalają by system ich skonsumował, niektórzy walczą o zachowanie resztek własnego „ja”. Do której grupy należę? Nie mnie to oceniać.To też nie jest usprawiedliwienie, lecz wyłącznie konstatacja.
Zdecydowałem się na publiczną wiwisekcję świadomie. Bez względu na konsekwencje jakie już poniosłem i jakie poniosę, uważam, że powinniśmy to zrobić w 1990 roku, absolutnie wobec wszystkich. Zabolałoby pewnie, ale dziś bylibyśmy o wiele dalej i nie podzieleni. Wierzę, iż ujawnienie materiałów zbioru „Z” IPN do tego w końcu doprowadzi, wbrew opiniom i z lewa, i z prawa.
Domyślacie się już Państwo czemu będzie poświęcony ten post. Tak. Publikuję swoje akta z okresu SB. Jednakże, nie chcę ich „wrzucać” bez kilku komentarzy – i znowu nie po to, by „coś załatwić”, lecz by pokazać system – na ich temat. Dlatego przygotowałem kilkadziesiąt ponumerowanych zdjęć. Niektóre pokrótce opiszę.
Po pierwsze, należy się Państwu wyjaśnienie. Zwlekałem z publikacją akt nie do końca ze swojej winy. Najpierw musiał powstać PDF, a to trwało trochę, lecz są ważniejsze powody. Wspominałem już o wywiadzie-rzeka, która piszę wraz ze znanym publicystą. Chcieliśmy, by moje akta zostały włączone do książki (pewnie teraz dostanę „po głowie” od wydawcy, bo nie uzgodniłem z nim wcześniejszego ich upublicznienia). Trudno! Chciałem też poczekać i ujawnić je po wyborach bez względu na ich wynik. Teraz, choć ryzyko jest o wiele większe, spokojniej można do nich podejść. Jeśli ktoś chce, niech myśli, że zostałem wczoraj zmuszony do tego, bo niektórzy pragną „pobawić się” troszkę. Zresztą, może i jest w tym część prawdy?
Po drugie, nie publikuję całości, co nie oznacza, że ukryję materiały ważne. Są tam nazwiska osób związanych ze mną rodzinne, które nigdy nie miały do czynienia z aparatem bezpieczeństwa. Niektóre z adresów mogą być aktualne. Nie chcę wciągać w to osób „z zewnątrz”. By jednak być uczciwym wobec Państwa, muszę napisać o swojej matce, która w 1981 roku stała się działaczem partyjnym. Tu proszę o chwilę cierpliwości.
W roku 1946 moja babcia została wdową z trojgiem małych dzieci. Mój dziadek zmarł na gangrenę, która wywiązała się po Powstaniu Warszawskim. Był inwalidą z roku 1939 i źle wyleczona przez Niemców rana (dziadek został ranny 17 w potyczce z Armia Sowiecką, a ponieważ był kapralem, Rosjanie zostawili go Wermachtowi), „naruszona” w walkach skończyła się zakażeniem organizmu. Babcia musiała oddać dwoje starszych dzieci, w tym moja matkę, do domu dziecka, gdyż nie stać jej było na utrzymanie rodziny.
Z tych samych powodów matka musiała przerwać naukę, gdy skończyła siedemnaście lat i pójść do pracy. Pracowała jako zaopatrzeniowiec w jednym z dużych warszawskich przedsiębiorstw handlu detalicznego. Brak wykształcenia nie pozwalał jej na awans. Utrzymywała mnie, brata i swoją matkę sama. W roku 1981, na bazie ogólnych tendencji demokratyzacji państwa, które widać było i w PZPR (struktury poziome, itp.) wybrano ja I sekretarzem Komitetu Zakładowego. Była nim do 1984 roku, kiedy to, na jednym z plenum Komitetu Warszawskiego, po dużej manifestacji ulicznej, zapytała publicznie Komendanta Stołecznego MO o „ścieżki zdrowia” na dziedzińcu Pałacu Mostowskich, żądając od milicji i ZOMO, natychmiastowego zaprzestania takich praktyk oraz ukarania winnych. W efekcie przestała być „działaczką”, na stanowisko zwyczajnego zaopatrzeniowca, które przedtem zajmowała wrócić jej nie pozwolił nowo wybrany sekretarz (nie wymienię jego nazwiska, choć jest obecnie znane). Zatrudnili ją w jakimś archiwum na Woli, a w 1990 przeszła na emeryturę.
Ta historia też jest jedynie konstatacją, pokazująca kontekst i odcienie, a nie tylko czerń i biel. Ktoś może uważać mnie również za „resortowe dziecko”. Jego sprawa. Zobaczycie tyły „piętnastek” na moją niewielką rodzinę. Wszystkie „czyste”.
Po trzecie, nie opublikuję też pewnego raportu. To raport o przyjęcie mnie do Departamentu I. Muszę wyjaśnić, że swoje akta po raz pierwszy widziałem dopiero niedawno. Ten raport wzbudził we mnie potrójne uczucia: śmiech z własnej głupoty, wstyd oraz wściekłość. W dodatku napisany jest polszczyzną, której nawet ja nie potrafię używać. Nie pisałem go. Przechodziłem do „Jedynki” z Departamentu Techniki. Po wstępnej rozmowie ze mną, kadrowiec napisał go za mnie na maszynie (generalnie kadrowcy dyktowali, co wpisać w kwestionariuszach, jak motywację, na ogół ideologiczną; pocieszam się, że teraz też tak robią) i dał mi do podpisu. Bardzo chciałem „uciec” z Techniki, więc podpisałem go i nic mnie nie usprawiedliwia. Teraz opublikuję jedną część: odręczną adnotację ówczesnego naczelnika. Postanowiłem tez, by ów „ideologiczny” do granic absurdu raport, stał się okładką książki, o której wyżej wspomniałem. Pominąłem też powtarzające się trafarety zezwoleń na wyjazdy, gdyż zawierają nazwiska oficerów, którzy mogą nadal być w zbiorze Z.
Po czwarte, żałuję, że nie mogę opublikować akt z dwóch pierwszych lat w ZW UOP. Nie ma w tej teczce wszystkich dokumentów dotyczących mnie. Jest raport o chorobie mojego drugiego syna, ale nie ma aktu zgonu mojego pierwszego dziecka w 1985 roku. Zgodnie z pragmatyką powinna być kserokopia. Ktoś ją wyjął. Nie ma też czegoś, co zaskoczyło mnie bardzo. Wspomnę o tym przy opisie zdjęcia nr 30. Może przełożono je do teczki aktualnej, a ta jest ściśle tajna. Nie wiem.
Po piąte, zwróćcie Państwo na wszechobecną ideologizację. W ślubowaniach, opiniach, itp. To był wymóg prawie ustawowy. Akta oficera takiego, jak ja, a więc większości pokazują, że mam rację twierdząc, iż nie było wywiadu i kontrwywiadu wyabstrahowanego z socjalistycznej rzeczywistości. Zgadzam się: ta służba służyła Polsce, ale tylko tej z przymiotnikiem „socjalistyczny” i jej „konstytucyjnym” sojuszom. Każdy z nas temu podlegał, czy chciał, czy nie, ale to już inna sprawa.
Na koniec tego przydługiego wstępu (mam nadzieję, że przeczytacie go najpierw, a potem „rzucicie” się na obrazki) chciałbym poprosić o coś. Pytajcie mnie Państwo o wszystko, postaram się odpowiedzieć, ale chcę niektóre rzeczy zostawić „do książki”. Pamiętajcie również, że bardzo często ci, którzy są bezkrytyczni dla siebie, wcale nie muszą być „bez skazy”, bo chorują na obojętność, albo tylko potrafią hałasować.
OK. Patrzcie, jakim marną blotką byłem wśród samych asów. Per aspera ad acta:
• Zdjęcie nr 1, 2, – orzeczenie komisji lekarskiej i przeniesienie do Dep I
• Zdjęcie nr 3 – opinia psycholog, gdy „startowałem” do Techniki. Pani psycholog na mój widok spytała „Czemu chcecie do ZOMO?”, po czym spojrzała na wykształcenie i wpisała „przeciętny”. Wizyta trwała 10 minut.
• Zdjęcie 5, 6 – zobowiązanie o tajemnicy i ślubowanie w Technice.
• Zdjęcie 7 i 8 – obiegówka. Teraz trzeba więcej pieczątek.
• Zdjęcie 9, 10, 11 – ślubowanie w Dep I i „zemsta Techniki”.
• Zdjęcia 13 – 13f – rewersy „Piętnastek” na rodzinę. Nikt nie współpracował, ani nie był funkcjonariuszem.
• Zdjęcia 14, 15, 16 i 16a oraz 17 – adnotacje, że „pasuję” i wniosek awansowy na kaprala, i świadectwo z egzaminu po kursie podstawowym, tzw. „kapralskim”, albo „pałowym”. Kursy te były przeznaczone głównie dla funkcjonariuszy służb pomocniczych. Nie dotyczyły Dep I.
• Zdjęcie 18 i 19 – adnotacja na wspomnianym raporcie wraz z „zemstą” naczelnika.
• Zdjęcia 20-20b – psycholog „Jedynki”. Uznał mnie za kretyna, ale właściwego ideologicznie, lecz nie nadającego się nawet na pomocnika stójkowego. Jest wiele sprzeczności w tej opinii (po raz pierwszy zobaczyłem ją, jak wszystkie tu opinie, po ujawnieniu akt). Dopiero teraz rozumiem dlaczego taka była. Zamazałem miejsce pracy matki.
• Zdjęcia 21 i 21a – opinia dyrektorskiej komisji kwalifikacyjnej. Całkowicie sprzeczna z poprzednią. Uznano, że nadaję się nawet wyżej niż na stójkowego.
• Zdjęcia 22 i 22a – wniosek na podporucznika. Znowu opinia sprzeczna z psychologiem (jak ja ich nie cierpię!)
• Zdjęcia 23-23f – dyplom i opinia z „Kiejkut” – ta trójka z WF, to za „zaprawy”. Szef kompanii, niezapomniany płk Gutek miał zwyczaj budzić nas o 6:20 i kazać biegac pół godziny po lesie. Ciężko mi było, bo na ogół kończyłem brydża o piątej. Więc albo robiłem skróty, albo udawałem, że już wybiegłem. Złapał mnie kilka razy i koniec. Nie byłem prymusem. Angielski zrobiłem od II – VI semestru. Przedtem uczyłem się tylko na studiach i nigdy nie byłem zagranicą (ale się chwalę!). Egzamin państwowy zdałem w Centrali pół roku później. Opiekun w szkole był jednym z niewielu oficerów, z którym nie przeszedłem na „Ty”.
• Zdjęcia 24 i 25 – wnioski awansowe, wraz z opiniami służbowymi. Złymi, jak zwykle.
• Zdjęcie 26 – najbardziej zaskakujący mnie dokument w teczce. Notatka, z której wynika, że chciano mnie dać na przykrycie, albo „N”, bezpośrednio po szkole. Nadal utajniono dokumenty, które mówią dlaczego, gdzie, po co i co nie wyszło. Nie wiem. Cały czas byłem w Centrali i nie rozumiem tego dokumentu.
• Zdjęcia 27 i 28 – typowe raporty o paszport legalizacyjny. W drugim przypadku zamazałem kraj i datę, ze względu na źródło. Wrócę do tego.
• Zdjęcie 29 – kolejny wniosek personalny ze złą opinią.
• Zdjęcie 30 i 30a – przegląd kadrowy z roku 1989. Tu musze coś wyjaśnić. Zdziwi Was pewnie małą ilość źródeł, ale ja nie byłem od tego. KO to właściciel MK, a „ważna jednostka agenturalna” to cudzoziemiec. Sprawa nie dotyczyła w ogóle Polski, podziemia, a raczej spraw międzynarodowych. Od początku podejrzewałem grę i byłą to chyba gra. W Londynie, na placówce, już po 2000 roku przyjąłem, iż prawdopodobieństwo było wysokie. Wątpliwości jednak pozostają i dlatego wolałem zakryć kraj i datę. W tym przeglądzie najbardziej dziwi mnie wpis: „planowany do pracy w rezydenturze w 1991 roku”. To chyba miało mnie „załatwić”, bo nawet idiota wiedział, że cały ten cyrk się kończy. Cóż, widocznie byłem złym oficerem.
• Zdjęcie 31 – koniec. Reszta w UOP i AW. Ściśle Tajna.
Fot. Mariusz Czarnecki, redaktor naczelny portalu Glosgminny.pl
Jestem pod wrażeniem uczciwości w faktach i myśleniu. Niestety, nie wierzę aby ktoś mógł uwierzyć że tak właśnie było, że można było w tamtym systemie być oficerem pospolitej Bezpieki i być osobą wierzącą. Osobą opisaną w „lojalce”, poręczoną, a jakże uczciwą i sprawiedliwą. Przepraszam za porównanie z płk. R. Kuklińskim ale…..mam wrażenie że coś na świecie musi się zmienić, że ocena bohaterstwa przesadnie napompowana przez celebrytów i prominentów nie może zaćmić faktycznego, codziennego trudu i poświęcenia dla Ojczyzny. Ile komentarzy napisałem na temat różnicy śmierci. Dziś to Powstanie Warszawskie przewartościowało Monte Cassino, a Lenino? Niestety tam ginęli niegodni synowie Polskiej Ziemi, jakiś historyczny odpad ludzki… który na żadną pamięć nie zasługuje. Na pewno Pan rozumie formę mojej „demagogii”, ja to przeżyłem ale kiedyś …nie zdobyłem się na podróż „do wnętrza siebie”, więc proszę przyjąć moje wielkie uznanie za odwagę. Kiedyś..Wacław Snarski ps. „Księżyc”, brał udział w likwidacji „żołnierzy wyklętych”. Ryzyko jego śmierci było większe niż „Cichociemnych”, gdyż sam od środka likwidował te grupy. Zginął za Polskę, ale…..do historii przeszedł jako kat i bandyta. Więc co jest bohaterstwem? On chciał żyć normalnie, przeżył wojnę nie siedząc,… a walcząc. Widząc ginących niewinnych ludzi…chcąc przerwać tą tak tragiczną w dziejach Polski walkę bratobójczą, złożył własne życie w ofierze i…….tak to i zostawię ze znakiem zapytania. Łączę wyrazy szacunku, z poważaniem. Ataman.