W wyniku dość burzliwej dyskusji pod moim wpisem „Szczęść Boże” wydaje mi się, że warto, żeby poznali Państwo nieco pogląd historiozoficzny Louisa Althusera.

Ten wpływowy francuski filozof lewicowy jest ważny z wielu powodów, ale dziś tylko o jednym: o jego „antyhumanistycznej” koncepcji rozwoju społecznego, która jest interesująca.

Jak wiecie, często posługuję się w swojej publicystyce terminem „megatrend”. Za megatrend uważam pewną dynamikę kultury, która jest jak gdyby „większa niż człowiek” – dostrzegamy np. że świat się zmienia, często niezgodnie z naszymi oczekiwaniami, ale zarazem jak gdyby nie ma sposobu żeby ten trend zmian odwrócić. Wygląda to tak, jakby cały świat się sprzysiągł, żeby jakaś konkretną zmianę przeprowadzić.

Oczywiście – zawsze jest tak, że dany pogląd ma swoich wpływowych mocodawców, którym z tych czy innych powdów zależy, aby określone zmiany przeprowadzić. No ale przecież i poglądy przeciwne mają swoich mocodawców! Pamiętamy, że jeszcze 50 czy 40 lat temu koncerny paliwowe były w ogóle największymi firmami na świecie i robiły co mogły, aby zahamować postęp ruchów ekologicznych przestrzegających przed skutkami globalnego ocieplenia. No ale jednak to ekologowie wygrali – chyba nawet aż za bardzo, bo przy okazji nieomal zabili energetykę jądrową.

Tutaj, oczywiście wpływ „czynnika ludzkiego” jest oczywisty: fakty naukowe przekonały decydentów politycznych, zaś ekologiczni aktywiści jak np. Amory Lovins, przedłożyli im przekonujące plany, z których wynikało, że transformacja energetyczna jest możliwa… A przynajmniej tak to wówczas wyglądało. Wówczas pojawił się wolny kapitał, który uznał, że warto w nowe technologie zainwestować i tak, krok po kroku weszliśmy w obecny etap.

Ale są zmiany, które dokonują się jakby same – wynalazek samochodu pociągnął za sobą konieczność budowy dróg, zmieniło to urbanistykę miast, pozwoliło też na głębsze usieciowienie produkcji umożliwiając płynniejszą wymianę towarową. W efekcie – zmienił się całkowicie styl życia milionów ludzi. Podobnie głebokie zmiany wprowadziło wynalezienie komputera osobistego, Internetu i telefonu komórkowego. Tutaj trudno wskazać jakąś konkretną osobę czy ruch społeczno-polityczny, który próbował pokierować tymi zmianami w określonym kierunku. To bezosobowy „rynek” decydował o tym, jak to się wszystko rozwinie i co z tego wszystkiego wyniknie.

Można powiedzieć, że to właśnie wolnorynkowa STRUKTURA gospodarek Zachodu leży u źródeł kolejnych zmian STRUKTURALNYCH, które w tych społeczeństwach zachodzą.

Dokonując swoistej reinterpretacji teori Karola Marksa działający w latach 60-tych zeszłego wieku Althuser uznał, że właściwym podmiotem historii nie jest człowiek, ale właśnie szeroko rozumiana STRUKTURA, która podlega dialektycznej dynamice. Nawet tam, gdzie pojawia się czynnik ludzki – tak naprawdę, jego zdaniem – chodzi o to, że kiedy jedna struktura wyczerpie swoje możliwości dalszego rozwoju – pojawia się jej antyteza, która bazuje na zaprzeczeniu struktury pierwotnej i wytwarza się nowa struktura będąca syntezą tych pierwszych. Gospodarka oparta na paliwach kopalnych znalazła granicę wzrostu w postaci naruszenia klimatu planety, odpowiedzią na nią były utopijne postulaty „gospodarki zerowego wzrostu”, syntezą zaś – gospoadrka oparta na odnawialnych źródłach energii. Tak w uproszczeniu.

Gospodarka feudalna oparta na uprawie ziemi napotkała granicę w postaci ograniczonego areału, który mógł być przekazany spadkobiercom. Już w XI wieku głód ziemi napędzał młodych rycerzy do ryzykowanych wypraw krzyżowych, a w XV wieku – śmiałków do wypraw geograficznych. Odkrycie nowych lądów wygenerowało w koloniach nową klasę feudalnych plantatorów i zintensyfikowało wymianę handlową tak bardzo, że stara struktura feudalna zaczęła się walić – powstały miasta i specyficzny system dualny, który rozpadł się ostatecznie na przełomie XVIII i XIX w., kiedy narodził się kapitalizm.

Odkrycia geograficzne i osiągnięcia nauk empirycznych podważyły autorytet władzy kościelnej co zrodziło to, co dziś nazywamy poglądami oświeceniowymi. Sekularyzm nie wyłonił się jako wynik zmowy „Żydów i Masonów”, ale właśnie jako kolejna zmiana STRUKTURALNA. Masoneria i inne podobne ruchy były tu raczej odpowiedzią na zmiany w strukturze niż przyczyną tych zmian.

Jak widać – istotą poglądów Althusera jest to, iż jedyną rolą, jaką zachowuje on w swojej teorii dla ludzkiej sprawczości jest taka jedynie, że ludzie poszukując możliwości poprawienia swego bytu, szukają W RAMACH ISTNIEJĄCEJ STRUKTURY okazji, które jeśli okażą się trafione – prowadzą do zmiany tejże struktury. Szczególnie „dobre”okazje prowadzą w istocie do ZAPRZECZENIA istniejącego ładu a w efekcie pojawia się kolejna względnie trwała STRUKTURA, która zachowuje trochę ze starej struktury a trochę z jej antytezy. W tym sensie, Althuser odmawia racji bytu jakiejkoliwiek „esencji” przynależnej ludziom czy społeczeństwom. Wszystko płynie w nieustannych cyklach dialektycznych przemian STRUKTURY, co znajduje odzwierciedlenie w kolejnych ideologiach, które stabilizują jej fazę syntetyczną, aż i ona wyczerpie ona swoje możliwości.

Zdaniem również tworzącego w duchu strukturalizmu psychoanalityka lingwistycznego Jaquesa Lacana – ideologie, którym ludzie są wierni są niczym innym jak właśnie również STRUKTURAMI pojęciowo-językowymi, które pozostają w ścisłym związku ze STRUKTURĄ społeczną, uzasadniają ją i na nią wpływają. W tym sensie sekularyzm jest strukturą pojęciową, która zastępuje wcześniejszą strukturę bazującą na poglądzie religijnym, zaś „syntezą” są różne formy „świeckich religii” – jak chociażby wiara w postęp.

Lacan zauważył, że francuskie słowo oznaczające pracę: „travail” pochodzi od łacińskiego „tripaliare”, które zaś pochodzi o słowa „tripalium” oznaczającego narzędzie tortur podobnych do ukrzyżowania. Pracować znaczy więc srogo cierpieć. W jego psychonalitycznej interpretacji praca – tak jak ją rozumiał Marks – jest formą cieprienia i zadawania cierpień. Jako taka wymaga odpowiedniej struktury świadomości, która nadaje temu cierpieniu sens, gdyż inaczej byłaby kompletnie nieznośna. Ten sens – który jest ukrytą „przyjemnością” z cierpienia ujawniał się w postaci średniowiecznego „ora et labora” a nawet znalazł przewrotny wyraz na bramie obozu Auschwitz jako „praca czyni wolnym”. Jednak – zdaniem Lacana, to właśnie Marks odkrył prawdzwy „symptom” w jakim tak rozumiana praca realizuje się społecznie: wartość dodaną. W interpretacji Lacana, praca w wymiarze społecznym jest „pracą symptomu”: wartości dodanej, która „wynagradza” związane z nią cierpienie i nadaje mu głębszy sens. Tak samo jak natura choroby psychicznej wyraża się w określonych symptomach, tak natura pracy wyraża się w wartości dodanej.

To dlatego – zdaniem Lacana gospodarka człowieka zawsze jest zorientowana na jej maksymalizację, gdyż – w jego szczególnym psychoanalitycznym rachunku – tak ludzie podążają za „dyskretnym obiektem pożądania” – nieuświadomioną potrzebą, wewnętrzym popędem egzystencji wolnej od cierpiena materialnych zobowiązań. W sposób szczególny symptom ten jest wyraźnie widoczny w gospodarce kapitalistycznej, która – gdyby tylko było to możliwe – wycisnęłaby z ludzi ostatnie soki, aby tylko zmaksymalizować „wartość dodaną” – przywracając zarazem pierwotny sens słowa „travail”. Ideologie są zaś szczególnym ogniwem, które łączą te wyrażone w symptomie pragnienie ze strukturą materialną – gdyż inaczej człowiek by po prostu zwariował nie potrafiąc sobie wytłumaczyć sensu własnego cierpienia. W języku lacanowskim ideologie są więc „syntomami”, które nie mając umocowania w niczym materialnym zawsze muszą odwoływać się do jakiejś metafizyki, do czegoś, co nie wymaga już dalszych uzasadnień. Syntomy są też zarazem czymś, co pozwala ograniczać wyrażenie symptomu, są wewnętrznym więzem ograniczającym zasadę przyjemności: nie przyzwalamy na pracę niewolniczą, bo Bóg każdego uczynił wolnym, nie wyciśniemy z robotnika ostatnich soków, bo to narusza godność człowieka… Dzięki przyjęciu właściwej ideologii struktura osiąga stabilność, gdyż nawet ci, którzy znajdują się na końcu łańcucha wartości dodanej mogą szukać kompensacji cierpienia pracy poza pracą i wykonując ją – nawet niechętnie – ale z własnej woli.

Jak widać, połączenie teorii Althusera z poglądami Lacana daje pewien spójny obraz historii, z którym – uważam – prawica powinna się liczyć.

Z jednej bowiem strony ludzie podążają za „popędem boskości” (wyzwolenia się materialnych zobowiązań), z drugiej – tym, co w ogóle umożliwia funkcjonowanie społeczeństwa jest praca, która jest cierpieniem, które domaga się kompensacji. W wymiarze gospodarczym jest to wartość dodana – w wymiarze jednostkowym: konsumpcja oraz/ewentualnie sublimacja w ramach pewnego światopoglądu, który jest de facto ideologią stojącą za strukturą społeczną.

Konsumpcja podlega zaś swojej własnej dynamice popędowej – jest de facto „erzatzem” wolności a nie jej pełnią. Jest kolejnym symptomem w jakim wyraża się ludzka gospodarka popępdowa. To dlatego w słynnym eksperymencie Calhouna – myszy, którym dawano wszystko czego chciały popadały w apatię. Brak „cierpienia” jakim jest praca (np. zdobywanie pożywienia) jest tak samo zabójczy jak przesadne cierpienie. Ideologiczną ramą ograniczającą konsumpcję są różne ideologie ascezy – odmawiania sobie w imię różnych – metafizycznych de facto – racji.

Jeśli jednak taka metafizyczna rama po obu stronach została wyparta – co nazywamy nihilizmem – pozostaje pustka: głód wolności, którego nie daje się niczym zaspokoić, prowadzący do apatii, utraty sensu życia. Widzimy to coraz częściej we współczesnym społeczeństwie – manifestuje się jako depresja i inne „dziwne” manifestacje niemocy, braku woli, rezygnacji.

W tym sensie – ideologia musi dawać sens pracy i musi dawać sens ascezie. Jedynie nieliczne jednostki są w stanie samodzielnie wygenerować sobie taką strukturę świadomości, która pozwala im na egzystencję bez zaplecza w postaci szerszej ideologii.

Zauważmy – pogląd religijny znakomicie balansował te wszystkie zależności! Na tym właśnie polega siła religii! Ale co z tego, skoro z powodów STRUKTURALNYCH stał się on nieadekwatny. Ludzie nie chcą wierzyć w Boga i co im zrobisz?

Współcześnie próbuje go zastąpić „ekologizm”, który również dość dobrze „ogarnia” różne aspekty tej popędowej dynamiki i strukturalnie pasuje do współczesności. Narzuca jednak bardzo wysokie wymagania, które mogą go z tej trajektorii wyrzucić. Przede wszystkim – narzuca taki poziom ascezy na społeczeństwa rozwinięte, na który nie są one obecnie gotowe, gdyż wciąż tkwią w kapitalistycznym paradygmacie maksymalizacji wartości dodanej i „skapywania” bogactwa w postaci możliwości konsumpcyjnych.

Mało kto jest gotowy żyć w minimalnym komforcie „dla dobra planety”. Co więcej – wprowadzana przez ekologizm asceza dotyka przede wszystkich tych, którzy wcale nie czują przesytu. Tutaj – oficjalne media mówią im, że właściwie świetnie im się powodzi, bo w Sudanie Pułudniowym i tak jest znacznie gorzej, ale brzmi to jak jakaś zła farsa w uszach kogoś, kogo nie stać na opłatę podstawowych rachunków.

Tak czy inaczej – współczesna prawica powinna naprawdę się nad tym wszystkim zastanowić i wejść na drogę konstrukcji progamu, który na jej sposób będzie tę dynamikę obsługiwał. Współczesne Chrześcijaństwo – zredukowane do religii Johna Lennona z doklejonym Jezusem frasobliwym nie jest tu żadną podporą.