Bieda nie jest ani atrakcyjna ani oryginalna. Pod każdą szerokością geograficzną ma ten sam zapach, niedomytego ciała, stęchlizny. Zapach rozpaczy.  Barwne stroje uszyte z tanich materiałów czy to w Afryce, Indiach tylko ją maskują i przyciągają sytych i spasionych turystów z bogatej północy. W Polsce nie ma nawet tych kolorów. Jest brudno zgniła szarość ciuchów z second handów lub pamiętających jeszcze ubiegłe tysiąclecie. Pisarz który chce ją odmalować łatwo może poddać się pokusie ckliwego sentymentalizmu jeśli nie powstrzyma swych emocji i uczuć na wodzy. Jeśli jednak jej ulegnie, zabrnie w ślepą uliczkę oklepanych banałów, nad którymi może – czytając – pochlipi jakaś egzaltowana czytelniczka, albo polityk, który dostrzeże szansę by zbić na niej polityczny kapitał. Zostanę zatem przy opisie.

Była ubrana w szary płaszcz sięgający jej prawie do kolan. Od jego barwy wyraźnie odznaczały się kolorowe pajęczyny cerowania. Na łokciach i na skraju płaszcza. Głowę zakrywała brązowa wełniana chusta zawiązana pod brodą, którą co chwilę poprawiała, takim charakterystycznym ruchem wiejskich kobiet,  bo spadała jej na oczy. Obuta była w znoszone, czarne botki z kożuszkiem na wierzchach cholew. Znałem ją. Mieszkała wraz z synem niedaleko naszego sklepu w bieda domu postawionym domowym sposobem we wczesnych czasach PRL-u. Kiedyś w naszej wsi było ich wiele. Dziś ostały się nieliczne. Po śmierci ich właścicieli posprzedawały je wraz z działkami ich dzieci, które uciekły do miasta. Dziś na ich miejscu stoją przyzwoite domy jednorodzinne z zadbanymi ogrodami oraz garażami na kilka samochodów. Próbowałem w myślach określić jej wiek. Przygarbiona sylwetka, pobrużdżona zmarszczkami twarz sugerowały, że mogła mieć 80 lat, ale równie dobrze, o wiele mniej. Swoje cotygodniowe zakupy traktowała też towarzysko bo to zawsze okazja by wyjść z domu, wymienić z właścicielką sklepu ostatnie, wiejskie plotki. Czasami ponarzekać na doskwierające choroby. Wyjęła z portmanetki listę zakupów i zaczęła ją na głos czytać pytając ekspedientkę, przy każdym produkcie, o cenę. Kiedy doszła do oleju i masła, po usłyszeniu ich ceny, przerwała czytać. Ekspedientka spojrzała na nią pytającym wzrokiem. – Mam tylko sto złotych. Myślałam, że starczy na wszystko, ale już teraz widzę, że to za mało, niech pani odstawi olej i cukier z powrotem na półkę – stwierdziła, jakby przepraszając, za fatygę. – Bardzo wszystko podrożało, syn mi o tym mówił, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Może jak wróci z pracy to mi doda pieniędzy i przyjdę jeszcze raz – dodała, ale jakby bez przekonania i wiary, że tak się stanie. Zrezygnowana, zapakowała zakupy do torby i poszła – lekko kuśtykając na prawą nogę – do domu. Obserwowałem ją dłużą chwilę. Przechodząc przez łąkę odwróciła się. Może do mnie, a może kogoś wypatrywała wśród pasażerów z autobusu, który przed chwilą zatrzymał się na przystanku. Z oddali, jej twarz przypominała tę z obrazu Muncha. Krzyk.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl