Jeżeli zdaniem niedawno przesłuchiwanego na komisji wizowej Pana Andrzeja Papierza dobry konsul wydaje 100 wiz „just like that”, to było tylko kwestią czasu, kiedy pojawi się z tej chałtury problem. W MSZ musi nastąpić wymiana pokoleniowa, żeby mogli przyjść ludzie, dla których słowa Papierza to nie jest normalność.

Dzisiaj media trąbią, że wjeżdża do nas „kupa narodu” pod fałszywym pretekstem nauki. A pamiętacie może Państwo zdjęcie biurka konsula z Moskwy, z wnioskami wizowymi do rozpoznania, które swego czasu opublikowałem? Jeden konsul – ponad 2000 dokumentów dziennie do przejrzenia. Taki konsul działa wtedy w sposób opisany przez ww. dyplomatę.

Ten problem istnieje już od dawna, ale PiS to była partia profesjonalna i ona nie pozwoliłaby sobie na to, żeby jeden minister pytał w mediach drugiego o problem przecieku całego potoku nielegalnych imigrantów.

A propos mediów – to też jakoś dziwnie milczały. Jakby im zapłacono, czy co?

Teraz, kiedy PiS od władzy odszedł, to nagle, jak zresztą w wielu innych dziedzinach życia publicznego, zaczynają wychodzić problemy – tu z migracją – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Państwa ocenie pozostawiam czym jest to spowodowane.

Rozwiązaniu problemu będzie sprzyjać dokadrowanie i doprofesjonalizowanie konsulatów. Pierwszy z brzegu przykład – w niemieckim konsulacie w Moskwie w 2017 roku pracowało około 40 osób w dziale wizowym. W amerykańskim, w tym samym czasie, około 60. W polskim – 4 do 6.

Poza tym Niemcy mieli np. wyszkolonych pracowników do analizowania podpisów.

Wreszcie: wydanie wizy to proces prawny – u nas często załatwiany przez literatów, historyków, geografów czy znawców nauk o rolnictwie. Prawnicy się do konsulatów nie garną. I wcale nie chodzi o pensje – ta jest przyzwoita u osoby ze statusem dyplomaty. Prawdopodobnie takie możliwości zawodowe nie są szczególnie „reklamowane” wśród tej grupy osób.

Kolejna kwestia to ta, że konsul wysyłany na placówkę nie ma prawa (a przynajmniej nie słyszałem o takiej praktyce) skompletować swojego zespołu z ludzi, którym ufa. On jest wysyłany do zespołu, ktorego obsada w ogóle nie zależy od niego.

A szkoda, bo to doprowadziłoby do specjalizacji i konkurencji opartej na kryteriach merytorycznych, a nie „znajomościowych”.

Last but not least: istota firm wizowych (owa firma „Global”, o której było niedawno tak głośno, i z którą ostatecznie umowa została rozwiązana) polega na tym, że dostarczają one produkt świetnie przygotowany. W interesie tych firm jest, żeby jak najwięcej wiz zostało wydanych. Dlatego robią wszystko, żeby konsul „reksiował” (po prostu przybijał pieczątki) wizy, czyli bardzo starannie przygotowują mu dokumenty, które są ułożone w kolejności i zawierają informacje nie budzące, przynajmniej na pierwszy rzut oka, zastrzeżeń.

I o ile z wizami turystycznymi Schengen jest tu mniejszy problem (są one wydawane na względnie krótki okres czasu, cel turystyczny jest łatwo zweryfikować), to prawdziwe wyzwanie pojawia się przy tzw. wizach krajowych – np. „na naukę”, czy „na pracę”.

Dzieje się tak, gdyż:

1. Nie ma systemu kontroli prywatnych uczelni – nikt nie sprawdza, czy dany student rzeczywiście w takowej studiuje

2. Nie ma systemu kontroli, czy zagraniczny pracownik rzeczywiście przyjechał do pracy w zadeklarowanym i wskazanym w podaniu wizowym miejscu.

Tak tworzą się patologie. Powstają „uczelnie”, dla których wydawanie zaproszeń dla zagranicznych studentów jest jednym ze źródeł dochodów.

Powstają firmy, najczęściej „agencje pracy”, które inkasują cudzoziemców za wysłanie im zaproszenia do pracy.

Ale nawet wtedy, kiedy cudzoziemiec nie przyjedzie do pracy do firmy, która go oczekuje, to ta nie ma za bardzo gdzie tego faktu zgłosić. Urząd Wojewódzki nie ma systemu kontroli wydanych zezwoleń na pracę – a to już jest problem źle działającego systemu. Wydaje się, że właściwym rozwiązaniem byłoby tu odnotowywanie takiej informacji w systemie Schengen (System Informacji Schengen – SIS), co w praktyce prowadzi do deportacji cudzoziemca i zakazu wjazdu.

Proszę zauważyć – jeżeli konsul ma do wydania 250 wiz dziennie, to nie jest możliwe, żeby wykonał 250 telefonów do uczelni czy firm, do których jedzie cudzoziemiec. Konsul może jedynie sprawdzić, czy dane pozwolenie na pracę zostało wydane przez dany urząd wojewódzki. Jak ma czas, to wykona telefon do potencjalnego pracodawcy. I tyle.

Krótko mówiąc ktoś musi mieć na politykę konsularną naszego państwa pomysł. Pytanie czy ten pomysł ktoś ma, to już jest inna rzecz. Jedno jest pewne – jeżeli wszystko zostanie po staremu, to nawet Łukaszenka nie będzie musiał wpychać nam nielegalnych imigrantów. Wpuścimy ich sami. A dokładniej – zrobią to nasi konsulowie.

Czytaj więcej.