No więc zrobiłem rozpoznanie i wygląda na to, że wejście Polski w negocjacje z Ukrainą o „gwarancjach bezpieczeństwa”, to pomysł niemiecki. W Niemczech coraz częściej pada propozycja wystawienia „koalicji chętnych” do obrony Ukrainy, pojawiają się nawet koncepcje zapewnienia Ukrainie 100 km „safe zone” na zachodzie kraju. Wspomniał o tym dwa dni temu dziennik Tagesschau powołujący się na wypowiedź polityka CDU Rodericha Kiesewettera. Sądząc po reakcjach, wychodzi na to, że owa „koalicja chętnych”, to jedynie Polska, być może Rumunia i kraje bałtyckie.
Równocześnie dowiadujemy się od generała Hodgesa, że w wypadku rosyjskiego ataku „przez jakiś czas” będziemy sami i czas ten będzie zależny przede wszystkim od „odwagi przywódców politycznych”.
Nie mówię, że Polska nie powinna wspomagać Ukrainy, ale moim zdaniem realizowany jest niebezpieczny dla nas scenariusz, że zaangażujemy się w wojnę z Rosją właściwie sami, jedynie poklepywani po plecach przez kolegów z Zachodu, ale jak przyjdzie co do czego, to na poklepywaniu się skończy a los naszego kraju znowu zdecyduje się w negocjacjach pokojowych między Rosją a Niemcami i Francją na trupie naszej niepodległości.
Jest dla mnie czymś niebywałym, że tak poważna decyzja, jak wejście w sojusz obronny z państwem, które toczy otwartą wojnę jest podejmowana w Polsce poza głównym nurtem debaty publicznej, jakoś tak „na boku”, w zaciszu gabinetów, bez atencji mediów.
Wygląda na to, że Victor Orban dość dobrze odgaduje intencje naszych zachodnich partnerów i nie chce się dać wciągnąć w ich grę. Ewidentnie bowiem nie mamy tu do czynienia z działaniami NATO – Sojusz Północnoatlantycki jest nader ostrożny. Mamy za to do czynienia z podziałem Sojuszu, z coraz wyraźniejszą postawą kluczowych państw Zachodu wobec krajów graniczących z Rosją:
„Skoro wam tak zależy, to walczcie z Rosją sami a potem się zobaczy.”
Realia są bowiem takie, że wbrew nieustannie optymistycznym doniesienom mediów Ukraina tę wojnę przegrywa, broni się resztkami sił a Rosjanie z tygodnia na tydzień potęgują skalę działań zaczepnych. Rosja okazała się do tej wojny lepiej przygotowana niż Zachód, robi więcej broni i robi ją taniej a niedobory uzupełnia dostawami z Korei Północnocnej, Iranu i coraz częściej z Chin. Tymczasem Zachód okazał się buddyjską „pustą kopertą” – z jednej strony nie może, z drugiej nie chce Ukrainie pomóc w sposób, który miałby decydujący wpływ na przebieg wojny. Zadowala się bierną obserwacją ukraińskiej agonii dostarczając temu krajowi „za mało żeby żyć, ale za dużo, żeby umrzeć”. Taka postawa jedynie daje Rosjanom czas na rozkręcanie machiny wojennej. Trzeba jednak mieć świadomość, że taka rozkręcona machina wojny nie jest łatwa do zatrzymania. Zachód najwyraźniej pogodził się z tym faktem i po prostu cynicznie gra na czas wystawiając kraje Europy Środkowo-Wschodniej w kolejce do wojny, samemu grzęznąc w niekończącym się procesie politycznym. Mówiąc wprost – tym, co pozwoli przywódcom Zachodu jednoznacznie ogłosić, że sytuacja jest poważna będzie dopiero napaść Rosji na Polskę. Konsumpcja Polski przez wojsko rosyjskie zajmie parę lat – akurat tyle, aby Zachód dał radę się wzmocnić. Potem ustali się granicę na Wiśle i karawana pojedzie dalej. Wyborcy Tuska będą zachwyceni, gdyż znienawidzony przez nich „Ciemnogród” trafi tam, gdzie jest ich zdaniem jego miejsce a reszta kraju wreszcie będzie bliżej Berlina niż Warszawy. Oni z resztą w żadnym konflikcjie z Rosją udziału brać nie będą. Będą siedzieć gdzieś w Berlinie popijając Latte i szydzić z tych, co zostali i walczą. Objawią się za to licznie jako „gremia opiniotwórcze” podczas ewentualnych negocjacji i to oni będą rościć sobie prawa do decydującego o przyszłości Polski głosu. Sądząc po tym, co napisała niedawno prof. Magadalena Środa – będzie on taki, jak wyżej omówiłem.
Zostaw komentarz