W sieciach społecznościowych burzliwa dyskusja na temat tabletki „dzień po”, w której jak na dłoni widać kompletny rozjazd światopoglądowy jej uczestników, czemu w dodatku towarzyszy głęboki brak woli porozumienia.
Dla porządku – moje stanowisko w sprawie aborcji jest znane: jestem zwolennikiem tzw. „kompromisu”, czyli uważam, że aborcja powinna być w pewnym zakresie dopuszczalna, lecz zarazem powinna być obłożona społecznym tabu. Czyli powinna być czymś, co może się zdarzyć, ale zarazem czymś, z czego nie jesteśmy dumni, czym się nie chwalimy, o czym rozmawiamy jedynie z najbliższymi – a i to niechętnie.
Teraz do rzeczy.
Strona, powiedzmy, lewicowa konsekwentnie stara się nazywać tabletkę wczesnoporonną „środkiem antykoncepcyjnym”. Jak to ma w zwyczaju – posługuje się tu zwykłą półprawdą.
Na rynku dostępne są dwa rodzaje tabletek „dzień po”: Escapelle węgierskiej firmy Gedeon Richter oraz ellaOne francuskiej firmy Laboratoire HRA Pharma. Zasadniczo jednak, obaj producenci deklarują się dziś jako „firmy międzynarodowe”.
Preparat Escapelle zawiera substancję aktywną o nazwie D-norgestrel, podczas gdy preparat EllaOna zawiera substancję aktywną o nazwie uliprystal w postaci octanu.
Jakie działanie mają te preparaty?
Oba należą do grupy tzw. progestogenów, czyli związków chemicznych wykazujących się zdolnością wiązania się z tkankowymi receptorami progesteronu, który jest najważniejszym naturalnym hormonem z tej grupy o kluczowym znaczeniu dla cyklu menstuacyjnego kobiety.
Oba związki działają przede wszystkim na tkankę endometrium, czyli błonę śluzową macicy. W efekcie po pierwsze – poprzez zagęszczenie śluzu obniżają zdolność plemników do migracji w drogach rodnych kobiety, po drugie – poprzez zmiany w błonie śluzowej macicy blokują zagnieżdżenie blastocysty. Ponadto, oba związki w pewnym stopniu opóźniają owulację, czyli proces, w którym dojrzałe jajeczko opuszca jajnik i wpada do jajowodu.
Oba związki weszły do medycyny w związku z badaniami leków przeciw tzw. endometriozie, czyli zwyrodnieniowym zmianom w endometrium, która jest powszechną, uciążliwą i groźną chorobą kobiecą a ich zastosowanie przeciwciążowe jest niejako ubocznym skutkiem tych badań.
Z powyższego wynika kilka kwesti. Po pierwsze, nie da się ukryć, że opóźnienie owulacji oraz obniżenie zdolności plemników do migracji w drogach rodnych kobiety można uznać za działanie antykoncepcyjne, gdyż jedno i drugie przeciwdziała zapłodnieniu.
Jednak blokowanie możliwości zagnieżdżenia blastocysty w macicy w żadnym wypadku antykoncepcją nie jest – jest bowiem działaniem wczesnoporonnym!
Wynika to z tego, że blastocysta jest stadium rozwoju zarodkowego, czyli do zapłodnienia już doszło w jajowodzie.
Antykoncepcja jest zaś – jak sama nazwa wskazuje – działaniem mającym na celu zapobieganie zapłodnieniu a nie zapobieganie ciąży.
Tymczasem narracja lewicy zmierza w stronę językowego utożsamienia antykoncepcji z zapobieganiem ciąży.
Jest to o tyle istotne, że dla środowisk wyznaniowych ma to zasadnicze znaczenie. Uważają one zarodek nie tyle za jakąś anonimową formę bytu, ale za wczesną fazę rozwojową człowieka i stanowczo występują przeciw wszelkim ingerencjom mającym na celu pozbawienie go życia.
Ponieważ nie ma żadnej pewności, który mechanizm działania tabletki „dzień po” okaże się w konkretnym przypadku „skuteczny” – środowiska wyznaniowe wychodzą z założenia, że należy zakładać, że mechanizm wczesnoporonny jest jak najbardziej prawdopodobny. W tej sytuacji – ich zdaniem – tabletka „dzień po” jest po prostu niczym innym a chemiczną formą aborcji.
Stąd wynika ich sprzeciw wobec tej formy „antykoncepcji”. W szczególności – uważają one, że wprowadznie tabletki „dzień po” jako szeroko dostępnego preparatu wydawanego bez recepty jest skandalem, kiedy przecież wciąż obowiązuje restrykcyjna ustawa aborcyjna.
Zostaw komentarz