Była sobie pewna para, a dokładniej to małżeństwo z ponad czterdziestoletnim stażem. Niechaj im będzie Kaźmirz i Stacha, bo to para heteroseksualna, mężczyzna z kobietą i nie ma powodu pozbawić ich imion.
Szczęście zawitało do ich serc równie szybko jak poszło w diabły, ale pozostają razem i pod jednym dachem. Stety i niestety, bo to daje do myślenia, czy i jak bardzo można tkwić w związku i czy nie lepiej zakończyć go, by ewentualne rozpocząć nowy. Wiadomo,że każdemu wolno kochać, a człowiek bez miłości wysycha w osamotnieniu i nieszczęśliwości. Owe dylematy znane są każdej parze, a tej naszej w szczególności.
Może trochę i jak zwykle przesadzam, bo nie od razu było im ze sobą źle. Przeżyli chwile oczarowania, motyli w brzuchu, szaleństwa na punkcie drugiego i wyobrażeń, że są w relacji wiecznej, idealnej, do grobowej deski i marmurowej urny na prochy doczesnych resztek. Swego rodzaju dowodem tego był moment, gdy z ich tandemu powstał trójkąt, ale nie ten, o ktorym myślicie, nie, nie. Jest za wczesna pora, by o takich tfuu sprawach pisać. Otóż w wyniku ruchów niegodnych filozofa urodziła się im córka. Jedyna, ale zawsze coś. Jak to mówią ” lepszy rydz niż nic” albo to o gołębiu z wróblem, z których jeden był na dachu, a drugi w garści.
Potem było im raz lepiej, raz gorzej, i znowu gorzej, ale nie było czasu na zastanowienie nad małżeńskim sensem istnienia. Stacha pracowała to tu, to tam. Była prawdziwą kobietą pracującą i nie bała się wyzwań. Łatwo jej nie było, bo praca, w której spędzała spory kawałek doby po zsumowaniu z czasem przeznaczonym na dojazd w te i we wte, pozostawiała okruszki z godzin na resztę życia. Łapala jednak różne fuchy i zlecenia, bo matka Polka zniesie dużo, a nawet więcej.
On zaś znalazł sobie szczególnie ważne zajęcie, bo poświęcił się budowie domu. Sprawa wyglądała tak, że po taniości kupili kawałek ziemi i na tym spłachetku pomieścili mury domu i ogródek. On wziął na siebie sprawy wykończeniowe tegoż budynku jako męski mężczyzna, co może syna nie spłodził, ale drzewo posadził i dom dla rodziny też da radę postawić. Widać bylo, że odnalazł się w tym na swój sposób doskonale, bo robota wciągnęła go na lat siedem i potrwałaby dłużej, tyle że w którymś momencie więcej było picia i gadania o pracy niż samej roboty. Poza tym pomocnik do tego remontu (z naciskiem na wspólne obalanie flaszki) wziął i umarł a Kazmirz byl człowiekiem towarzyskim i sam pracować nie lubił.
Koniec końców sytuacja prezentuje się szpetnie i nie wchodząc w zawiłości ze szczegółami jest nawet zabawnie. Jeśli ktos lubi czarny humor i żarciki bez subtelności to się ubawi i być może doda:”Ładne kwiatki”.
Pozostanę więc w tym florystycznym klimacie i podsumuję sytuację możliwie najbardziej skrótowo.
🌸Otóż dom nadal nie jest skończony. I chyba nie będzie. Niektóre niedoróbki są całkiem niebezpieczne, bo Stacha już dwukrotnie była tego ofiarą. Poleciała z górki na ząbki i pazurki, ale jednocześnie jak kot na cztery łapy. Niedziwne, gdy brakuje barierek krętych schodów, to ” wszystko się może zdarzyć 🎶🎶”. Można stracić zęby, jeśli się ma, albo złamać rękę. Może wydarzyć się wiele innych nieprzyjemnych scenariuszy tragedii, na które pozostawiam miejsce po dwukropku z trzykropkiem .
: i …
Małżeństwo posypało się w drobny mak. Oboje mijają się z daleka, choć na skromnej przestrzeni nie sposób nie zobaczyć się co najmniej raz na godzinę. W tym momentach czule nazywają siebie nawiązując do pokoleń z przeszłości. Do tej pory padło mnóstwo słów, a te jak wiadomo bolą i ranią mocno. Tych ran nie da się już zaleczyć. Zszyte rozłażą się jak szwy w starych portkach.
🪴 po ponad czterdziestu latach od sławetnego „tak” z marszem Mendelsona w tle Stacha uznała, że ma powyżej wszystkiego (czubka głowy, uszu, kokardy) tego związku i chce rozwodu. Myśl skądinąd zrozumiała, bo czemuż nie uznać jej słuszności. Wiadomo, że małżeństwo to rodzaj umowy zawartej przed drugim człowiekiem, przy świadkach i podpisana długopisem lub piórem, ale na pewno nie krwią. Skoro więc to nie cyrograf, to można umowę sfinalizować, a właściwiej: zakończyć. Pewnego dnia lub wieczoru oznajmiła mężowi swoją wielokrotnie przemyślaną decyzję, czym zaskoczyła męża tak, że milczał dwa dni i trzy noce.
Każmirz po zapoznaniu się z pomysłem żony uznał, że kobieta zwariowała. Nie raz i nie dwa nazwał ją słowami, których z wrodzonej wstydliwości i przyzwoitości nie śmiem przytoczyć. To rzecz jasna nie pomogło odbudować ich rozsypanej w proch relacji, a nawet mogłabym puszczając lejce od fantazji wymyślić, że wiatr rozwiał resztki i z tego małżeństwa, i z wątpliwości, czy pomysł na rozwód jest słuszny.
A sprawa ciągnie się od wielu miesięcy i nic nie wskazuje, by miało się cokolwiek zmienić. Kaźmirz ze Stachą kłócą się i toczą boje o pietruszkę. Robią sobie drobne złośliwości co i raz dolewając oliwy do tego specyficznego domowego ogniska.
Oczywiście każde w swojej subiektywnej ocenie jest bogu ducha winne zarzucajac drugiemu cale zło świata, genetyczne wady i intelektualne ułomności. Za to w jednej kwestii osiągnęli porozumienie. Otóż oboje uznali, że ten drugi/ ta druga w ich tandemie jest wariatem.
Nadszedł czas na to by dotrzeć do clue sprawy i napisać, co się wydarzyło. Otóż oboje, wyjatko zgodnie umówili wizytę u psychiatry. Uznali, że poddadzą się badaniu i ocenie u specjalisty od zdrowego rozsądku, by można było uznać, które z nich ma rację.
Tym sposobem Stacha trafiła do mnie, a Kaźmirz do koleżanki z gabinetu obok. Porozmawiałyśmy, a ja bacznie poobserwowalam panią. Potem rozstałyśmy się w zgodzie i bez przymusu na kolejne spotkania.
To co napisałam możnaby uznać za wymysł wiosną rozbudzonej fantazji, ale wszystko jest prawdą. Opowieść dosmaczyłam i ubarwilam nieco, ale co do reszty trzeba mi wierzyć, że tak było.
Bo było.
Zostaw komentarz