Porozsiewani na różnych portalach mniej lub bardziej prawicowych użyteczni idioci Kremla od lat sączą nam stary, ukuty jeszcze za Bieruta przekaz: Powstanie było zbrodnią na Warszawie.

Bo to rzekomo obiektywne powody sprawiły, że idąca w pościgu za rozbitym Wehrmachtem armia czerwona nie mogła sforsować wysychającej latem Wisły. Na dodatek zaś pod Radzyminem dostała solidnego łupnia.

No to przyjrzyjmy się faktom.

Stoczona w dniach 25 lipca – 5 sierpnia 1944 r. bitwa pod Warszawą (zwana również bitwą pod Radzyminem czy bitwą pod Wołominem) w sowieckiej historiografii była podawana za przyczynę zatrzymania operacji Bagration, powstrzymania frontu wschodniego na najbardziej newralgicznym dla Niemiec kierunku (Berlin!) a przy okazji dała czas Niemcom na zburzenie lewobrzeżnej Warszawy.

Te zarzuty są powtarzane niczym mantra od dekad. Np. na portalu niepoprawni.pl od kilkunastu lat rokrocznie publikuje je pozujący na historyka niejaki xiazeluka. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że 99% czytelników takich kocopałów przyjmuje na pałę zawarte w nich treści nie siląc się nawet na skonfrontowanie jawnej poststalinowskiej propagandy z faktami. I wcale nie trzeba szukać po książkach (bo to przecież średniowiecze, jak mawiał Ferdek Kiepski); nawet w Wikipedii można znaleźć wiarygodnie opracowane materiały.

No to zobaczmy, jak się rzeczy mają.

W pierwszej kolejności popatrzmy na ilość zaangażowanych sił.

Po Sowieckiej stronie walczyły trzy korpusy pancerne (3, 8 i 16). Niemcy natomiast wystawili 6 dywizji (1 Pancerno-spadochronowa Hermann Goering, 3 Dywizja Pancerna SS Totenkopf, 4 Dywizja Pancerna, 5 Dywizja Pancerna SS Wiking, 19 Dywizja Pancerna, 73 Dywizja Piechoty).

Sowiecki Korpus pancerny w 1944 roku był związkiem taktycznym liczącym około 12 tys. ludzi, wyposażony w 208 czołgów średnich (T-34), 21 czołgów ciężkich lub ciężkich dział samobieżnych, 21 średnich dział samobieżnych, 21 lekkich dział samobieżnych lub 20 holowanych dział przeciwpancernych, 174 działa i moździerze oraz 8 wyrzutni rakiet BM-13 (tzw. Organy Stalina lub też katiusze).

Niech nas nie wprowadza w błąd określenie „lekkie działo samobieżne”. Otóż chodziło o uzbrojone w ponoć najlepszą* armatę II wojny światowej (ZiS 3) kal. 76,2 mm (3 calówka) działo SU-76, używane również po wojnie m.in. w Ludowym Wojsku Polskim.

Mogło bez większych problemów radzić sobie z każdym pojazdem pancernym dowolnej armii świata okresu II wojny światowej, co dobitnie wykazało podczas walk pod Stalingradem i na Łuku Kurskim.

Niemiecka Dywizja Pancerna tego okresu była tworem… różnym. Wbrew sowieckiej powojennej propagandzie najczęściej występującym na frontach drugiej połowy wojny niemieckim czołgiem nie był Tygrys (ogółem jego produkcja nie przekroczyła 1500 egzemplarzy, i to obu typów – Tiger i König Tiger) ani też Pantera (ok. 6 tys.), ale poczciwy T-IV (12 tys.). Jego wersje z armatą 75 mm (L42**) były równorzędnym przeciwnikiem wszystkich sowieckich czołgów aż do czasu wyposażenia T-34 w armatę 85 mm (1944). W armaty 75 mm (L42) wyposażano również działa samobieżne. Rzecz jasna czołg ciężki Tiger (armata 88 mm) oraz Pantera (75 mm ale o wyjątkowo długiej lufie) aż do końca wojny górowały nad sprzętem sowieckim.

Ale… W ciągu dwóch lat wyprodukowano tyle Tygrysów, ile sowieckie zakłady trzepały T-34… miesięcznie.

Tak samo, jak we Francji, lepszy jakościowo sprzęt uległ masie przeciwnika.

W każdym bądź razie można założyć, że niemiecka dywizja pancerna tego okresu przeciętnie liczyła 120 – 150 czołgów, do tego jakaś liczba dział samobieżnych (20-50?).

Popatrzmy teraz na straty.

I tutaj prawdziwy szok. Niemcy w rzekomo zwycięskiej bitwie stracili 513 czołgów i dział pancernych, natomiast Sowieci – tylko 284 czołgi i działa pancerne.

Przy czym Niemcy już w zasadzie nie produkowali Tygrysów, Sowieci zaś miesięcznie samych T-34 wypuszczali ok. 1400 sztuk.

Dla porównania – zwycięska ponoć bitwa na Łuku Kurskim kosztowała Sowietów aż 6064 utraconych czołgów i dział pancernych (Niemcy stracili tylko 1300). Poza tym zginęło ok. 255 tys. sowieckich żołnierzy wobec niespełna 60 tys. niemieckich.

Pod Lenino zaś po stronie sowieckiej (głównie Polaków) zginęło ok. 3000 żołnierzy.

Tymczasem pod Warszawą, w bitwie rzekomo wstrzymującej Armię Czerwoną liczącą na tym odcinku tylko czołgów o ponad 1000 więcej, niż liczył Wehrmacht… na wszystkich frontach w całej Europie, zginęło aż… 406! Czterystu sześciu! Toż to chyba jakieś większe wesele było, a nie wojna… ;)

Warto poszukać pozycji rozprawiającej się z sowiecko-putinowskimi legendami szerzonymi m.in. przez antypolskiego blagiera xiazeluka. To wydana w 2010 r. książka autorstwa prof. Mikołaja Iwanowa Powstanie Warszawskie (nie)widziane z Moskwy. Autor, były sowiecki dysydent, w Polsce zaś historyk odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej (2012) tytuł naukowy profesora otrzymał w 2016 r.

Porażka spowolniła ofensywę 1 Frontu Białoruskiego, lecz w mniejszym stopniu niż przedstawiała to później radziecka propaganda. Mimo poniesionych strat 2 Armia Pancerna nie utraciła bowiem możliwości ofensywnych. W dokumentach z tego okresu, przechowywanych w Centralnym Archiwum MON Federacji Rosyjskiej, nie odnaleziono żadnej wzmianki o załamaniu natarcia na Warszawę ze względu na niemiecki opór. Radzieckie dowództwo oceniało przy tym, że niemiecki kontratak w rejonie Warszawy miał na celu jedynie zabezpieczenie ewakuacji na lewy brzeg Wisły – nie zaś zatrzymanie radzieckiego natarcia. 1 sierpnia dowodzący 2 APanc generał Aleksiej Radzijewski wydał swoim oddziałom rozkaz przejścia do obrony, lecz miała to być jedynie przerwa taktyczna – niezbędna, aby uzupełnić zapasy amunicji i paliwa. Jeszcze 2 sierpnia radziecka „Prawda” zagrzewała czerwonoarmistów hasłem „na Warszawę!”.

(za: wikipedia)

Zabawny jest argument używany przez polskojęzycznego blogera xiazeluka. Otóż

Sowietów Warszawa nie interesowała, nie mieli tam interesu militarnego, więc dlaczego mieliby zwalczać Stukasy atakujące miasto?

To już jest oznaka albo niepełnosprawności umysłowej w stopniu znacznym, albo też uważanie ewentualnego czytelnika za totalnego głupca.

Tak samo jak przed wojną Warszawa była bowiem największym węzłem kolejowym na wschód od Berlina w kierunku na Moskwę.

A trzeba pamiętać, że transport samochodowy w owych czasach był… szczątkowy. Paliwo było potrzebne czołgom i innym pojazdom opancerzonym, samolotom, a nie ciężarówkom.

Wystarczy popatrzeć na tzw. drugi plan świetnego filmu „Biały Tygrys” (2012, reż. Karen Szachnazarow). Otóż najnowszym wówczas modelom T-34 towarzyszą… furmanki!

Tak Wehrmacht jak i Armia Czerwona do końca pozostały „owsiane”.

Czołg natomiast jedynie w filmie „Czterej pancerni i pies” używany był jako środek lokomocji w rodzaju taksówki.

Transport kolejowy był najważniejszy. Pociągi wiozły żołnierzy, czołgi, żywność, materiały opatrunkowe, amunicję, paliwo na front .

Tymczasem reagujący histerycznie herstoryk xiazeluka popisuje się kolejną brednią. Otóż

Towarzysz Stalin nie bombardował Warszawy, a więc jej nie zniszczył.

Jako polskojęzyczny innostraniec nie zna słów warszawskiej piosenki okupacyjnej:

siekiera, motyka

bimbru szklanka

w nocy nalot

w dzień łapanka!

Warszawa, nim za zgodą Stalina została starta z powierzchni Ziemi (lewobrzeżna) pomiędzy 22 czerwca 1941 roku a 31 lipca 1944 roku była bombardowana przez sowieckie lotnictwo wiele razy.

Między 22 czerwca 1941 roku a 31 lipca 1944 roku ogłoszono w Warszawie blisko 100 alarmów lotniczych. W tym okresie lotnictwo sowieckie przeprowadziło kilkanaście nalotów na miasto, w tym trzy o szczególnie silnym natężeniu (20/21 sierpnia i 1/2 września 1942 oraz 12/13 maja 1943).

Liczba ofiar oraz straty materialne spowodowane tymi atakami nie zostały nigdy dokładnie oszacowane. Najbardziej ostrożne szacunki mówią, że w wyniku sowieckich nalotów zginęło około 1000 warszawiaków, kilka tysięcy odniosło rany, a wiele tysięcy straciło dach nad głową. Powyższe liczby odnoszą się przy tym wyłącznie do ofiar narodowości polskiej i nie uwzględniają strat poniesionych przez zamkniętą w getcie ludność żydowską. Co najmniej 300 budynków uległo doszczętnemu zniszczeniu, a kolejnych kilkaset zostało poważnie uszkodzonych. W ten sposób na skutek sowieckich bombardowań ucierpiało ok. 3 proc. przedpowstaniowej zabudowy Warszawy.

(za:wikipedia)

Co prawda naloty tłumaczono koniecznością uszkodzenia węzła kolejowego, ale bombardowania były wysoce niecelne. Straty ponosiła głównie ludność cywilna.

A teraz słyszymy, że bożyszcze Putina oraz jego polskojęzycznych czopków Józef Stalin nie był zainteresowany Warszawą!

Jeśli gdzieś istnieje granica (o)błędu to xiazeluka dawno ją przekroczył.

Równolegle twierdzi bowiem:

Do powstania nawoływała propaganda – z dobrze lokowaną nadzieją, że durni Polacy apele wrogiej radiostacji wezmą za dobrą monetę. Dywersja na tyłach wroga zawsze dobrze jest widziana.

Wyboldowanie moje. Zatem Stalin olał Warszawę, jednocześnie jednak postanowił zrobić dywersję na tyłach wroga w Warszawie, której wszak nie zamierzał atakować.

PO CO?

I niby dlaczego sowiecka polskojęzyczna stacja radiowa miała być „wroga”? Sowieci bili wszak Niemca ramię w ramię z naszymi aliantami, zaś premier Mikołajczyk gościł na Kremlu (od 30 lipca 1944 r.).

Wot, łogika – jak powiedział pewien sowiecki sołdat gdy trafił pod ogień batalionu zaporowego NKWD, kiedy musiał… wycofać się ze względu na brak amunicji.

Zabawne zacietrzewienie putinowskiego czopka xiazeluka wynika po prostu z tego, że tzw. źródła sowieckie (a raczej tłumaczenie ich na język polski) uznaje za prawdę objawioną.

I całkowicie wyłącza myślenie.

Tymczasem fundamentalne pytanie, jakie powinien sobie zadać brzmi:

Dlaczego doszło do tej bitwy?

Przecież na zdrowy rozsądek nie powinno do niej dojść, o ile trolik luka ma rację.

Operacja Bagration miała zakończyć się na Wiśle, więc wojska sowieckie co najwyżej mogły łowić ryby w zatoczkach niewidocznych z niemieckiego brzegu.

Skoro jednak do bitwy doszło to znaczy, że ofensywa miała dalsze cele.

Warszawa została zniszczona przede wszystkim z jednego powodu. Otóż na czele Powstania stanęli ludzie, którzy wg Stalina mieli być odsunięci od jakiejkolwiek władzy po wojnie. Doradcy Stalina nie byli głupcami. Polska podziemna, niezależna od Moskwy, doprowadziła do wyzwolenia sporych kawałków polskiej ziemi (np. w kieleckiem).

To nie jest prawda, że w Powstaniu utracono lwią część młodzieży patriotycznej, co mogłoby przyspieszyć nasz odwrót od realnego socjalizmu. Zniszczenie Warszawy miało wymiar przede wszystkim propagandowy.

Zainstalowana przez Stalina władza ludowa mogła teraz bezkarnie oskarżać tzw. sanację o dwie rzeczy – klęskę wrześniową i zniszczenie Stolicy.

I wielu szczerych patriotów była gotowa w to uwierzyć. I uwierzyło nawet…

Po latach jednak możemy spoglądać na to inaczej.

Przede wszystkim Stalin wiedział, że umowa zwarta w Teheranie (podział Europy po bezwarunkowej kapitulacji Niemiec) będzie respektowana przez zachodnich aliantów. Trzeba bowiem pamiętać, że swoich informatorów miał zarówno w otoczeniu Roosevelta jak i Churchilla a nawet króla Jerzego VI!

Gdyby było inaczej Warszawa zdobyta byłaby najdalej 7 sierpnia, akowców czekałby zaś ten sam los, co ich braci w Wilnie czy we Lwowie, Sowieci zaś popędziliby w głąb Rzeszy, by jak najwięcej terytorium włączyć pod władzę Stalina.

Tymczasem Niemcy na Zachodzie stawili opór na linii Renu.

Stalin miał zatem czas.

Komuniści w Polsce potrzebowali czegoś, co zachwieje pozycją legalnego rządu.

Zniszczenie Warszawy było strzałem w dziesiątkę.

Jak bardzo zaorano mózgi Polakom widać po wpisach xiazeluka. Oczywiście przy założeniu, że to nie jest putinowski trol, ale… polski głupek.

Nie oszukujmy się jednak. Ludzi myślących podobnie ciągle jest jeszcze sporo.

Dlatego nie możemy wzruszać ramionami i przechodzić obojętnie obok tych kocopałów.

Bo przecież wiemy, jak naprawdę było.

Więc mówmy!

8.08 2024

_____________________________________

* Takiego zdania był dr Wolf, główny inżynier Działu Artylerii Koncernu Kruppa.

** oznaczenie L42 oznacza długość lufy w kalibrach (42 x 75 mm czyli 3 m 15 cm)