Było pogodne popołudnie, środa 13 maja 1981 r. Odkryty papamobile drugi raz okrążał Plac św. Piotra. Zatrzymał się, a Jan Paweł II nie potrafił odmówić sobie serdeczności wobec zgromadzonych. Przywitał się z małą dziewczynką. Chwilę później rozległy się strzały.

Zamachowca pochwycili wierni, a watykańska ochrona oddała go w ręce policji. W tym czasie papież został już dowieziony do kliniki Gemelli, gdzie rozpoczęto trwającą sześć godzin operację ratującą życie. Jedna z kul przeszła przez brzuch, ale szczęśliwie ominęła aortę, nie naruszyła też kręgosłupa. Druga zraniła Ojca Świętego w dłoń i, prawdopodobnie rykoszetując, w ramię.

Wiadomość o zamachu na papieża lotem błyskawicy rozeszła się po świecie, a szczególnie po Polsce. Ludzie natychmiast zapełnili kościoły, rozpoczęły się Msze w intencji uratowania życia papieża. Każdą informację przychodzącą z Rzymu – a nie był to czas komórek, internetu i błyskawicznej wymiany informacji – przekazywano sobie z ust do ust. Jest operowany, stracił dużo krwi, jest przytomny, Dziwisz jest cały czas przy nim, Gemelli to najlepszy szpital, cały czas go operują – dobre i złe wieści krzyżowały się ze sobą, każdy dodawał coś od siebie. 17 maja odetchnęliśmy. Papież odmówił ze szpitalnego łóżka modlitwę Anioł Pański, a 23 maja lekarze wydali komunikat, że życiu Jana Pawła II nie zagraża niebezpieczeństwo.

Kto strzelał do papieża? Dość szybko ustalono, że był to Mehmet Ali Ağca, zbiegły z więzienia turecki terrorysta. Został ujęty i wkrótce osądzony. Ale Ağca nie działał w pojedynkę. Przeprowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej śledztwo w latach 2006-2014 potwierdziło, że w zamach były zaangażowane nie tylko tajne służby Bułgarii, ale i również innych państw komunistycznych.