W mitologii trojańskiej koń złożony w darze okazał się zwiastunem zagłady. Podobnie i dziś, Europa może zostać uwiedziona pozornym darem — nową niemiecką militaryzacją, przedstawianą jako gwarancja bezpieczeństwa kontynentu. Ale historia uczy, że niemieckie zbrojenia nigdy nie są wyłącznie aktem obronnym. Zawsze są też projektem cywilizacyjnym — gospodarczym, politycznym i społecznym. A jego cenę płacą nie tylko Niemcy.
Po dekadach pacyfistycznej postawy, Berlina już nie interesuje rola moralnego strażnika pokoju. Nowe pokolenie elit politycznych i przemysłowych wraca do sprawdzonych metod wzmacniania własnej pozycji: produkcji broni, militaryzacji gospodarki, eksportu technologii wojskowej. To nie przypadek, że kanclerz Scholz ogłasza przełomowe „Zeitenwende” – punkt zwrotny w niemieckim myśleniu o sile. To nie tylko reakcja na wojnę w Ukrainie. To doktryna, która ma dać impuls całej gospodarce i przywrócić Niemcom status hegemona nie tylko w UE, ale na szerszym, globalnym polu gry.
Przemysł zbrojeniowy jest w Niemczech potężnym narzędziem nie tylko w sensie militarnym, ale i społecznym. W latach 30. XX wieku Adolf Hitler doskonale rozumiał, że militarne przyspieszenie produkcji uzdrowi niemiecką gospodarkę. To dzięki zbrojeniom, a nie dzięki cudom gospodarczym, Niemcy wyszły z Wielkiego Kryzysu. Fabryki, robotnicy, surowce – wszystko zaczęło znów krążyć w narodowym krwiobiegu. To nie była tylko droga do wojny — to była droga do dobrobytu. Dziś mamy do czynienia z tą samą kalkulacją, tylko w elegantszym garniturze liberalnej narracji.
Zbrojeniówka staje się osią nowej koniunktury. Niemieckie koncerny — Rheinmetall, Krauss-Maffei Wegmann, Diehl Defence — notują rekordowe zyski. Rosną zamówienia, zatrudnienie, inwestycje. I oczywiście — eksport. Bo Niemcy nie chcą zbroić się sami. Chcą zbroić całą Europę. Na ich warunkach.
Politycznie sprzedaje się to jako europejska solidarność. Ekonomicznie — jako impuls rozwojowy. W praktyce oznacza to jednak przekształcenie wspólnoty w mechanizm napędzający niemiecki przemysł zbrojeniowy. To Niemcy mają być hubem technologii wojskowej, a reszta kontynentu — rynkiem zbytu i zapleczem finansowym.
Ale nie wszystkie państwa będą beneficjentami tej układanki. Licencje na współudział dostaną wybrani: Francja — bo współtworzy polityczne jądro UE i ma własną silną zbrojeniówkę. Włochy — jako partner przemysłowy i polityczny. Szwajcaria — jako dostawca komponentów i technologii. Szwecja — bo już teraz zasysa niemieckie know-how i integruje się militarnie z resztą Europy. I Holandia — jako specjalny most między niemieckim przemysłem a rynkami azjatyckimi, zwłaszcza Chinami.
Reszta państw, szczególnie Europy Środkowo-Wschodniej, ma odegrać rolę klienta i dłużnika. Będą zobowiązane do zakupu systemów uzbrojenia, modernizacji armii według „zachodnich standardów”, a wszystko to — na kredyt, często z funduszy wspólnotowych. Czyli za pieniądze, które same wcześniej wypracowały.
Powtarza się logika znana z lat 30.: Niemcy zarabiają na broni, Europa płaci rachunek. Tyle że zamiast Junkersów i Panzerów mamy dziś Leopardy, systemy IRIS-T, rakiety i drony.
Nie chodzi więc tylko o bezpieczeństwo, ale o geostrategiczną rekonstrukcję gospodarki europejskiej wokół niemieckiego przemysłu militarnego. To miękka, ekonomiczna hegemonia, pod którą kryje się przekształcanie Europy w przedłużenie niemieckiego potencjału. Tak jak w latach 30. III Rzesza nie podbijała od razu — najpierw tworzyła gospodarcze zależności, które potem spinała wojskową siłą. Dziś czyni to samo, tylko metodami „pokojowymi”.
Europa powinna zadać sobie pytanie: czy chce wejść w system, w którym znów dobrobyt Niemiec zależy od militaryzacji, a reszta kontynentu płaci cenę za ich „odpowiedzialne przywództwo”?
Bo kiedy Niemcy zaczynają zarabiać na broni, wcześniej czy później musi pojawić się konflikt, który tę broń zużyje. Mechanizm ekonomiczny wymaga bowiem ciągłego zapotrzebowania. W przeciwnym razie maszyna stanie. A historia pokazuje, że gdy niemiecka zbrojeniówka zaczyna dominować nad cywilną gospodarką — Europa prędzej czy później wchodzi w ciemny tunel.
Nie dajmy się zwieść narracji o solidarności, bezpieczeństwie i wspólnym interesie. Bo jak pisał Wergiliusz w „Eneidzie”:
„Timeo Danaos et dona ferentes” — strzeżcie się Greków nawet gdy niosą dary.
A dziś powinniśmy dodać:
Dlatego strzeżcie się zbrojących się Niemiec, nawet gdy niosą dary.
Zostaw komentarz