Dziś, gdziekolwiek człek nie spojrzy ostrzegają go. Przed filmem przyrodniczym, że zawiera sceny przemocy. Na papierowym kubku z kawą, że napój jest gorący. Przed emisją kryminału, że padają w nim słowa wulgarne, albo na opakowaniu z gotową żywnością, że plastikowa tacka nie nadaje się do jedzenia. Tak czy owak, robią z ludzi debili albo mało rozgarnięte dzieci, którym trzeba ciągle tłumaczyć, że ogień parzy, a sceny przemocy, w których lew pożera antylopę, są w przyrodzie normą, bo taki król zwierząt nie pójdzie do „Biedry” by sobie kupić kawał solidnej chabaniny.

Rozumiem, że ta moda przyszła do nas może z USA, gdzie wytaczanie firmom, a nawet znajomym, procesów cywilnych o odszkodowanie jest normą. Bo komuś spadło jabłko na łeb z drzewa, na grillu u sąsiadów i nabił se guza. A przecież mogli ostrzec, że zgodnie z prawem grawitacji spaść kiedyś musi, albo każdemu z gości – jak na budowie – dać kask ochronny. Inny, pieprząc głupoty przez smartfona, sparzył usta herbatą. I pozew gotowy, bo była za gorąca. Albo, nikt mu nie powiedział, że jest gorąca. Takich sytuacji jest znacznie więcej. Praktycznie gdzie człowiek nie spojrzy to go ostrzegają. Całe szczęście nikt jeszcze nie wpadł na pomysł by ostrzegać ludzi, że nie powinni się mnożyć, bo samo życie jest chorobą roznoszoną drogą płciową. Co prawda, z dużą dozą przyjemności.
Kompletnym już absurdem jest ostrzeganie przed nawet filmami przyrodniczymi, że jak jeden drapieżnik ma ochotę na małe szamanko to pożera tego, kto stoi niżej na drabinie pokarmowej. Wystarczy bowiem otworzyć media społecznościowe, w których wulgaryzmy, obelgi, flekowanie innych internautów są na porządku dziennym. Z tym, że drapieżnik w przyrodzie nie kieruje się nienawiścią bo jej nie zna, zaś stojący podobno na szczycie Homo sapiens, już tak.

O czym to świadczy?

Czy już do tego stopnia zrelatywizował się nam świat wartości, że trzeba nam tłumaczyć, że nie leje się bliźniego z byle powodu i nie wbija w glebę słowami,, które mogą go zranić?
Czy nasz proces poznawczy jest już tak zakłócony, że ktoś nam ma bez przerwy mówić, że od ognia można się sfajczyć, gorące mleko parzy usta, a od picia zimnych napoi można nabawić się chrypki, albo przeziębić?

Nie znam odpowiedzi na te pytania, ale może trzeba bo przez ciągłe siedzenie w świcie wirtualnym zatraciliśmy poczucie realnej rzeczywistości. Czyli jesteśmy takie trochę dzieci we mgle, które dopiero jak walną się głową z betonową ścianą wykrzykują – „Eureka, odkryłem, że jest twarda”. Wystarczy przejść się ulicą i co krok zobaczyć nowych zombie z oczyma wlepionymi w migający ekran smartfonów. W różnym wieku, o różnym kolorze skóry.

Łacińskie przysłowie mówi – świat się zmienia, a my wraz z nim.
Mam je w nosie. Nie mam na to ochoty. Nie bym bał się zmian, ale nie chcę być kolejnym zombie.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl