Za każdym razem, kiedy liberalno-lewicowy mainstream komentuje sukcesy prawicy, mamy do czynienia ze starannie zakamuflowanym przekazem indoktrynacyjnym.
Po pierwsze – prawica zawsze jest „skrajna”. To znaczy – prawdziwa prawica, a nie jej zlewaczony do imentu chadecki odłam. Narracja taka pozwala blokowi liberalno-lewicowemu na konsekwentne wypychanie na margines całkowicie realistycznych i zdroworozsądkowych propozycji prawicy w rodzaju ograniczenia masowej imigracji jako rzekomo „ekstremalnych”, „kontrowersyjnych” czy w inny sposób „nie do przyjęcia”. Oznacza to, że tzw. centrum poszerzyło się tak bardzo, że obejmuje na ogół całkowicie sprzeczne ze sobą projekty polityczne i ideologiczne, zespolone właściwie tylko jednym: żelazną wolą utrzymania się u władzy za wszelką cenę. W ten sposób także w Polsce powstał szeroki blok od Lewicy po PSL, którego jedynym tak naprawdę spoiwem jest „antypisizm”.
Po drugie – wspomniane jak najbardziej realistyczne i zdroworozsądkowe postulaty prawicy są zawsze przedstawiane właśnie jako „obiektywnie” nierealistyczne, oderwane od rzeczywistości, obłąkańcze. Tak, jakby prowadzone przez lewicę liberalną polityki „inkluzywne” były jakoś istotnie inne. Jakby te sześćdziesiąt różnych typów płci było konkretem w większym stopniu niż dobrze nam znane dwie, tak jakby strukturalna dezindustrializacja Zachodu była „pomniejszym problemem” a masowa imigracja – oczywistą dziejową koniecznością, której potrzebę rozumie nawet dziecko.
Po trzecie – starannie podkreśla się „lękową” motywację elektoratu prawicowego pomijając wszystkie inne aspekty programu prawicy. Prowadzi to oczywiście do wytwarzania wrażenie, że program lewicy liberalnej jest jak najbardziej prawidłowy a jedynym problemem jest pewnego rodzaju pedagogika społeczna. Lewica liberalna nigdy się nie myli – co najwyżej wkłada za mało wysiłku w przekonanie „wystraszonych”, że nie ma się czego bać. W konsekwencji – jeśli polityki migracyjne lewicy liberalnej prowadzą do napięć społecznych, wzrostu przestępczości, rozpadu narodowej lojalności itd., to należy po prostu jeszcze więcej sił i środków przeznaczyć na „integrację” imigrantów, programy antydyskryminacyjne, zwalczanie „mowy nienawiści”, kampanie „uświadamiające” i walkę ze „skrajną prawicą” – na wszystko, tylko nie na rewizję prowadzonych polityk migracyjnych. W takiej perspektywie problemem nie są nigdy prowadzone przez lewicę liberalną polityki, ale elektorat, który do nich „nie dorasta” i którego należy poddawać ciągłym procesom „wychowawczym”.
Wszystko razem sprowadza się do ciągłego odwracania znaczeń. Kiedy „historyk i badacz” Nicolas Lebourg, zapytany o przyczynę lęku i negatywnego nastawienia Francuzów wobec otoczenia, odpowiedział, że duża część społeczeństwa ma brak poczucia przynależności do jakiejś większej całości a ludzie nie są już łączeni we wspólnoty przez partie bądź związki zawodowe”, to tworzy iluzję, jakoby to właśnie rolą partii politycznych czy związków zawodowych było „wytwarzanie wspólnotowości” a nie państwa jako całości – jako ponadpartyjnego i ponadzwiązkowego bytu politycznego. Tymczasem to właśnie PROGRAMOWE porzucenie funkcji tożsamościowej przez państwo liberalne, ograniczające patriotyzm do płacenia podatków, leży u podstaw całego problemu! Państwo liberalne PROGRAMOWO zanegowało samą potrzebę budowy takiej narodowej wspólnoty, gdyż PROGRAMOWO wydrenowało pojęcie narodu z jakiegokolwiek pozytywnego sensu zrównując je z irracjonalnym (re)sentymentem. Powtarzając za Karlem Deutschem, że „naród jest grupą ludzi połączonych fałszywą wizją własnej przeszłości i nienawiścią do sąsiadów”, państwo tworzone przez długie dekady przez lewicę liberalną było de facto wrogie wszelkiemu nacjonalizmowi, w miejsce więzi narodowej podsuwając „słabe identyfikacje” grup „zatroskanych” o los odległych obcych, zwierząt, przeróżne mniejszości, klimat planety, prawo międzynarodowe, itd.
Zarazem, im bardziej państwo lewicy liberalnej „troszczyło” się o te wszystkie sprawy, tym większej marginalizacji podlegały kwestie narodowe: podstawy ekonomiczne bytu szerokich grup społecznych, ich poczucie sensu i przynależności, cały ład społeczny oparty na „długim trwaniu”. Zgodnie z marksistowską teorią społeczną – wszystko to zostało zakwalifikowane do szerokiej kategorii „fałszywej” świadomości, która wymaga „oświecenia” przez „prawidziwą” świadomość opartą na poczuciu „systemowej opresji” i potrzebie radykalnej emancypacji wszelkich mniejszości.
No i teraz, kiedy świadomość narodowa powróciła w przekonaniu, że jest „systemowo opresjonowana” i w potrzebie radykalnej emancypacji mamy wielkie larum, bo to przecież nie o tę świadomość lewicy liberalnej chodziło!
Wobec prawicy, która w ten sposób zaczęła formułować swoje postulaty liberalno-lewicowy mainstream zaczął kierować zarzuty „populizmu”, żerowania na antagonizmach, tendencji faszystowskich, itd. Po raz kolejny przekaz politycznego nurtu głównego jest taki, że „racja jest po naszej stronie, być może popełniliśmy jakieś drobne techniczne błędy, ale kierunek przecież jest dobry”. Konsekwentnie nie ma tu żadnej woli głębszej zmiany – wszystko ma polegać na „drobnych korektach” obecnego kursu. „Postęp” – tak, jak go rozumie lewica liberalna – ma mieć bowiem charakter „obiektywny”, jest jak rzeka, która prowadzi nas ku morzu i nie ma co zapierać się wiosłując pod prąd.
Charakterystyczna przy tym jest typowa dla lewicy liberalnej strategia. Deklaratywnie, państwo liberalne z chwilą rozdziału od religii porzuciło cele określone metafizycznie. Nie zabiega już o „zbawienie” swoich obywateli, nie narzuca im stylu życia, nie domaga się od nich posiadania określonych poglądów. Jednak proceduralnie państwo liberalne ma bardzo jasno określony cel „emancypacyjny” – polega on właśnie na tym, że w sposób zinstyutucjonalizowany pracuje ono nieustannie na rzecz rozpoznawania kolejnych grup „systemowo dyskryminowanych” i priorytetowego uwzględniania ich postulatów. Ten proces nie ma żadnych granic. Państwo liberalne jest z natury „otwarte” i niejako „promieniuje” tą wolą na swoje otoczenie międzynarodowe, starając się „eksportować” postęp globalnie. W jego rozumieniu świata, wyraża ono „właściwy” stan stosunków społecznych, który powinien być globalnie zaimplementowany. Służą temu wszystkie szeroko zakrojone „programy pomocowe”, które uzależniają dostęp do środków pomocowych od realizacji „postępowych” postulatów państwa liberalnego. Tak rozumiane państwo liberalne abstrahuje od „interesu narodowego” rozumianego w jakikolwiek inny sposób. Nawet wówczas, gdy realnie prowadzi polityki kierując się własnym interesem ekonomicznym – jest to głęboko ukryte pod wieloma warstwami postulatów „humanitarnych” i „prawnoczłowiecznych”.
W praktyce doszło do tego, że państwo liberalne ma ogromne trudności z uzasadnianiem swojego interesu na jakiejkolwiek innej płaszczyznie niż „humanitarnej” a jego szeroki pluralizm doprowadził do tego, że działają w nim przeróżne pozarządowe organizacje, któych cel jest w sposób oczywisty sprzeczny z racją stanu i państwo liberalne nic nie może z tym zrobić, gdyż musiałoby zaprzeczyć swojej nadrzędnej racji. Te wszystkie grupy zamujące się już „przemysłowo” przerzutem nielegalnych imigrantów są nietykalne właśnie dlatego, że działają ponad racją stanu odwołując się bezpośrednio do nadrzędnej racji konstytuującej sens państwa liberalnego: dobra powszechnego w sensie czysto uniwersalistycznym, globalnym.
Moim zdaniem zachodzi tu konflikt fundamentalny, który wciąż nie doczekał się porządnego teoretycznego opacowania. Bez odpowiedniej teorii prawica jest tu bezradna. Nawet jak zdobędzie władzę, to staje przed zadaniem właściwie niemożliwym. Nie da się bowiem w prosty sposób zmienić ogólnego nastawienia państwa, którego wszystkie instytucje są programowo liberalne, którego system prawny jest programowo liberalny i którego otoczenie międzynarodowe jest programowo liberalne. Środowisko to ma cechy istnego węzła gordyjskiego, którego nie da się rozplątać, można go jedynie przeciąć. Jakakolwiek próba rozluźnienia kończy się bowiem wojną sądową, „plagami unijnymi” (sankcje, kary, itd.), buntem klasy urzędniczej, zmową mediów i organizacji pozarządowych, demolką w ramach „pokojowych” manifestacji postępowców, itd. W efekcie – każda większa inicjowana przez prawicę zmiana w ten czy inny sposób okazuje się „nielegalna” a utrata władzy prowadzi do represji takich, jakie dziś obserwujemy wobec polityków prawicy w Polsce. Mówiąc krótko, system liberalnej demokracji jest integralnie progresywny i strukturalnie przeciwny prawicowości. W samych założeniach tego systemu tkwi najgłębsze przekonanie, że prawicowość jest „aberracją”, której należy się ze wszelkich sił przeciwstawiać za pomocą rozbudowanego aparatu „represywnej tolerancji”. Jeśli zaś pomimo tego prawica dojdzie do władzy – system liberalny uruchamia wszyskie siły i środki, żeby władzę tę ograniczyć i w ostateczności prawicę władzy pozbawić. W liberalno-lewicowym słowniku prawica jest po prostu inną nazwą „zła”, a zła przecież tolerować nie można i już. Zauważam, że prawicowość jest w systemie liberalnym czymś nawet gorszym od komunizmu. Dla lewicy liberalnej komunizm jest projektem sensownym, który co najwyżej nie doczekał się jeszcze prawidłowej implementacji, podczas gdy prawicowość, to niejako „eufemistyczne” określenie faszyzmu, który jest z definicji „zbrodniczy”.
Prowadzi mnie to niestety do wniosku, że prawica musi wypracować koncepcję przejęcia władzy z zamiarem rewolucyjnego przekształcenia systemu liberalnego. Aby to jednak było możliwe – potrzebna jest teoria polityczna systemu alternatywnego. Jednak prawica jak ognia boi się podejmowania takich prób, w obawie kolejnego ataku czkawki faszyzmu trzymając się kurczowo „społecznej nauki Kościoła”. Mijają dekady a jej program ma wciąż charakter „techniczny”: mniej tego, więcej tamtego – bez jakichkolwiek prób systemowego odniesienia się do istoty wbudowanego w projekt liberalny progresywizmu na gruncie sekularnym. Ten stan jest niemożliwy do utrzymania! Z niecierpliwością czekam na kolejną zmianę pokoleń, na ostateczne odejście „złogów chrześcijańskich”, które prawicę czynią impotentną i pustą w coraz bardziej świeckim świecie. Aletrnatywą religijną jest bowiem współcześnie jedynie Islam, który wciąż jest „gorący” i prowadzi do „silnej tożsamości”. Chrześcijaństwo zaś jest już tylko „letnie”, w swoich mocnych formach wywołując w ludziach Zachodu więcej obaw niż nadziei. Stało się formą „słodkopierdzącą” z przekazem coraz bardziej zbliżonym do progresywnej psychoterapii. Tego nie da się cofnąć. Świat tak nie działa. Ci, co wyczekują „masowego powrotu religijności” są w głębokim błędzie a ich naiwność – fatalna w skutkach dla prawicy.
Najwyższy czas na prawicę post-chrześcijańską, prawicę zdolną budować własną teorię polityczną, która nie potrzebuje religijnego błogosławieństwa. Świecka prawica nie musi być wcale wobec Kościoła wroga, ale musi się stać od wiary religijnej i religijnie umocowanej aksjologii niezależna.
Zostaw komentarz