Premier Wielkiej Brytanii, Rishi Sunak znienacka ogłosił, że 4 lipca odbędą się w Zjednoczonym Królestwie wybory. Wszyscy są zaskoczeni a najbardziej jego własna partia, która zalicza najniższe notowania w historii i czeka ją walka o życie.
Można powiedzieć, że Torysi padli ofiarą własnego stylu. Ta partia przestała reprezentować kogokolwiek, poza swoimi wywodzącycmi się z Eton i Oksfordu elitami. Jej „konserwatyzm” sprowadzał się do wąsko pojętego republikanizmu – stała się „partią procedur”: bez własnego światopoglądu, bez własnej wizji rozwoju państwa, biernie akceptującą wszystkie niekorzystne trendy nie będąc w stanie odciąć pępowiny wiążącej ją z Unią Europejską, z której nominalnie przecież Wielka Brytania wyszła.
Przede wszystkim, Torysi nie byli w stanie zdobyć się na wypowiedzenie podległości Europejskiemu Trybunałowi Praw Człowieka, co wykolejało skutecznie wszystkie próby ograniczenia imigracji. Problem irlandzki doprowadził zaś do niekorzystnych dla UK umów handlowych z Unią – w obu wypadkach rządzący konserwatyści poprzestawali na półśrodkach, co zarazem wynikało z tego, że ich własne elity wcale nie były za wyjściem z Unii – wielokrotnie było powiedziane, że Brexit był wynikiem „taktycznego błędu”. David Cameron nie ogłaszał referedum po to, aby do Brexitu doszło, ale jedynie po to, aby pokazać się swoim wyborcom jako wielki demokrata i orędownik brytyjskiej suwerenności…
Nie da się ukryć, że tzw. partia konserwatywna w UK wcale nie jest konserwatywna. To „malowani konserwatyści”, którzy sami są najbardziej politpoprawni na świecie a ich „konserwatyzm” ogranicza się do pewnego wsparcia dla „wolnego rynku”, co w realiach brytyjskich oznacza przede wszystkim przymykanie oka na różne szemrane interesy bogaczy i przywiązanie do idei „austerity”, czyli wiecznego zaciskania pasa. Rosnące podatki, ciągłe strajki, głęboka niewydolność służb publicznych, pogarszający się stan infrastruktury, niekorzystne zmiany demograficzne i rosnąca przestępczość, to jedynie cześć problemów, z jakimi boryka się brytyjskie społeczeństwo a których rząd Rishi Sunaka nie umiał lub nie chciał rozwiązać.
Prowadziło to nieustających konfliktów między kierownictwem partii a jej lokalnymi działaczami, co zaskutkowało nader szczególnym, „wodzowskim” modelem przywództwa, które w ogóle nie liczyło się z głosami „z dołu” realizując swoją wizję – zasadniczo niewiele się różniącą od dominującego w EU mainstreamu. To za rządów Torysów nastąpiła w Wielkiej Brytanii ogromna ekspansja progresywizmu w instytucjach państwowych, czemu z resztą służył wypracowany w tym kraju model „niezależnej służby cywilnej”. Torysi biernie akceptowali wszystkie zmiany obyczajowe i nie robili kompletnie nic, aby im przeciwdziałać. Ograniczali się do mozolnego „administrowania” nie przedstawiając społeczeństwu żadnej wizji przyszłości.
Taka polityka wyuczonej bezradności doprowadziła do wyczerpania a obecna decyzja Rishi Sunaka daje wyraz stanowi partii: kiedy wódz się zniechęcił – ma w nosie los struktur: jego wielki osobisty majątek gwarantuje mu niezależność, dzięki czemu może sobie pozwolić na gest tak samo honorowy, co zabójczy dla konserwatystów, którzy wielokrotnie zachowywali się jak wewnętrzna opozycja, kiedy rząd Rishi Sunaka „nie dowoził” zapowiadanej poprawy. Właściwie jedyne, co mu wyszło, to zakaz sprzedaży wyrobów tytoniowych wszystkim urodzonym po 2009 r., co – poza kręgami progresywistów – zostało powszechnie uznane za kolejny gest autorytarnego państwa, które wobec braku innych sukcesów zdolne jest jedynie wprowadzać kolejne drakońskie prawa w duchu nowego purytanizmu.
Nadchodzące wybory wygra w cuglach prowadzona przez równie mało wyrazistego Keira Starmera, ale wypada liczyć, że coś na nich ugra prawicowo-populistyczna Reform UK, była partia Nigela Farage. Jest ona jednak wciąż zmarginalizowana i nie należy sądzić, że będzie miała jakikolwiek wpływ na prowadzone przez w przewidywalnej przysżłości polityki.
Zostaw komentarz