Mam nieodparte wrażenie, że argument „klimat zawsze się zmieniał” ma wiele wspólnego z argumentem „ludzie zawsze toczyli wojny”.
To prawda – ludzie zawsze toczyli wojny, ale każda wojna miała swoje konkretne przyczny. Nie było tak, że nagle komuś „zbierało się na wojnę”, bo miał taką zachciankę. Wojny pochłaniają tyle sił i środków, że każdy przywódca musi dobrze uzasadnić dlaczego jest ona konieczna. Inaczej nie znajdzie koniecznego poparcia.
Historycy nie poprzestają na konstatacji, że „wojny były zawsze”, ale badają te konkretne przyczny, które dały kolejnej wojnie konieczną energię.
Można, rzecz jasna, poprzestawać na badaniu „wzorców” i twiedzić, co jest dość trywialne, że wojny następują na ogól po dłuższym etapie pokoju. Można odnajdywać regularności czasowe i na tej podstawie twierdzić, że typowy okres pokoju nie trwa więcej niż np. sto lat.
Jednak to w niczym nie zmienia, że każda kolejna wojna miała swoje konkretne przyczyny, które domagają się wyjaśnienia.
Rózni „klimatycznie sceptycy” są trochę takimi „historiozofami” – pokazują różne regularności zmian klimatu, argumentują, że obecne ocieplenie jest czymś „oczekiwanym” po dłuższym chłodzie, ale – problemem jest to, że nie są w stanie podać przyczyn tego, co dzieje się tu i teraz. W wojnie na argumenty stać ich jedynie na wskazywanie „że kiedyś też się ociepliło” – ignorując, że nie obeserujemy żadenego z z powodów, który przypisuje się poprzednim zmianom klimatu. Są trochę, jak to się mówi „generałami poprzednich bitew”. Chcą bez zmian zastosować znane im argumenty, do innej sytuacji.
A jak im się pokaże, że ani Słońce nie jest jakoś specjalnie aktywne, ani wulkany – to się denerwują i mówią, że właściwie my to wszystko źle mierzymy. A kiedy pokazuje im się, że jednak mierzymy dobrze – to twierdzą, że to zmowa i spisek. Są jak generałowie z czsów I Wojny Światowej, którzy nie chcą zrozumieć, że pojawiło się lotnictwo.
Argumentują, że to „przemysł lotniczy” wymiślił sobie, że samoloty będą przydatne na polu walki i „lobbuje” za zmianą strategii. Liczą się czołgi i piechota, a cała reszta, to „didaskalia”…
Argumentują, że przecież samoloty są małe i łatwo je zestrzelić, więc czymże się tu przejmować.
Argumentują, że doniesienia wywiadu, że lotnictwo stało się istotne, to „polityka”, że to „lobby lotnicze” chce im zabrać pieniądze, które powinny iść na nowe karabiny i transportery.
Każde doniesienie, że jakiś samolot się rozbił jest traktowane jako ostateczny argument podważający sens lotnicwa na polu walki.
Tak to moim zdaniem wygląda.
Zmiana paradygmatu wymaga wielkiego wysiłku i zawsze napotyka na opór. Uwzgędnienie nowych okoliczności nie jest oczywiste, kiedy w obecnych wszystko wydaje się mieć sens.
Dopiero zderzenie z fatalnym stanem faktycznym prowadzi do zmiany. Dopóki klimat jest znośny – dopóty będą tacy, którzy będą się zapierali – tylko po to, aby na koniec powiedzieć, że „przecież wojna i tak musiała nadejść” i teraz nie czas wracać do dyskusji o jej przyczynach i jak to się stało, że przeciwnik uznał, że może sobie na nią pozwolić, ale trzeba skupić się nad tym, jak z niej wyjść zwycięsko, pomimo nader trudnej sytuacji.
Cała argumentacja klimatycznych „zaprzeczaczy” sprowadza się do jednego – do bagatelizowania faktu, że za sprawą działalności człowieka pojawił się nowy czynnik, i do próby wyjaśniania obecnej sytuacji tym, co było wcześniej. A jak fakty temu przeczą, to tym gorzej dla faktów.
Zostaw komentarz