– Uniwersytet to nie jest miejsce dla słabych – wywrzaskiwał się na szczęście po pustych jeszcze korytarzach Woźny ubrany w czerwony sweterek z niebieską koszulą z nienagannie odprasowanym kołnierzykiem pod swetrem. Ciągnął za sobą jednego z pracowników dydaktycznych. Tenże trzymany za szyję cicho wypowiadał słowa: przepraszam, przepraszam.
– Co się stało? – zapytał Woźnego kierownik ochrony.
– Po raz kolejny przytulił się do kaloryfera i odbierał ciepło, które miało iść na budynek. U siebie w domu nie grzeje, za to niemalże mieszka już na Uniwersytecie i zaraz po wykładach przytula się do kaloryfera, a tymczasem ciepło powinno być dla wszystkich. – podkreślił stanowczo Woźny.
– To prawda – włączyła się do rozmowy chuda studentka odziana w poszarpane i dziurawe spodnie, których nogawki nie sięgały do bezwstydnie obnażonych kostek. Woźny wyraźnie podniecił się na jej widok, uwielbiał bowiem zapach młodych kobiet, dlatego też wypatrywał możliwości aby dosiąść się do windy wypełnionej studentkami. Odurzał się wówczas w kilka sekund ich zapachem i kręciło mu się bosko w głowie.
– Panie Woźny, pan pozwoli – zawołał do swojego tajnego biura na zapleczu stróżówki najmłodszy syn rektora, który na razie pełni tylko funkcję dozoru stróżówki ale i tak wiadomo, że szybko awansuje.
Zamknęli się obaj w ciemnym pomieszczeniu, w którym migotały jedynie lampki kontrolne i co jakiś czas odzywał się tajemniczy komunikat „wszystko pod kontrolą”.
– Ja wiem, że ten pracownik, którego nazwiska nawet nie pamiętam, za często stoi za blisko kaloryfera. Bezsprzecznie narusza tym samym przepisy, które mówią, że ciepło jest dla wszystkich. Po równo. Ale, żeby go za karę za lewą nogę przy samym wejściu do budynku Uniwersytetu przykuwać do nomen omen kaloryfera. Rozumiesz pan, jak on ma mieć teraz autorytet przed swoimi studentami? – zapytał retorycznie najmłodszy syn rektora.
– To może go po prostu zwolnić? – zaproponował Woźny.
– Doskonały pomysł, panie Woźny. Już widzę tę hordę chętnych do zatrudnienia się w Uniwersytecie za stawki jakie oferujemy. Złomiarze pracujący po pięć godzin trzy razy w tygodniu śmieją się nam już w twarz. – powiedział syn rektora.
– Dlaczego zatem jesteśmy tacy biedni – zapytał Woźny.
– Dlaczego jesteśmy tacy głupi? – odpowiedział pytaniem na pytanie syn rektora.
Zostaw komentarz