Za cztery godziny skończy się moja misja dyrektorska. Przez cztery lata byłem wicedyrektorem, przez dwanaście lat dyrektorem. Długo, za długo… Powinienem był zrezygnować najpóźniej cztery lata temu. Ale też nie przykleiłem się do stołka. Tylko nie miałem już ostatnio sił, żeby to wszystko organizacyjnie ogarnąć. Byłem jak cesarz Franciszek Józef, który pod koniec swoich rządów starał się utrzymywać poszczególne narodowości w stanie umiarkowanego niezadowolenia.

Nie byłem dobrym dyrektorem, ale chyba też nikogo nie skrzywdziłem. Początkowo miałem zapał do zarządzania, ale on dość szybko zgasł. Z różnych względów. Opór materii, charakter naszego środowiska, w którym dominuje wolna szlachta, ograniczenia zewnętrzne. Mniejsza już o to. Co mogłem, to zmieniłem i poprawiłem. Czego nie mogłem, tego nie zrobiłem. Proste.

Jestem bardzo wdzięczny tym, którzy mi pomagali w tej misji. Przede wszystkim moim poprzednikom: ks. prof. Helmutowi Jurosowi, prof. Anieli Dylus, ks. prof. Piotrowi Mazurkiewiczowi, prof. Sławomirowi Sowińskiemu, dr. Piotrowi Burgońskiemu (obecnemu wicedyrektorowi).

Przyjdzie jeszcze czas na podsumowanie. Tymczasem życzę mojej następczyni prof. Annie Skolimowskiej wytrwałości, cierpliwości i sukcesów w zarządzaniu Instytutem.