Krew do głowy uderza jak o burtę fale
Płonie empiryczny ogień zakochania
Tak blisko jest ustom, na oddech, nie dalej
Trema lico różanym rumieńcem osłania

Niecierpliwość dłoni srebrne rzuca cienie
na w półmroku ramion odsłoniętych jedwab
Na tej namiętności dwojga wielkiej scenie
ten kto bardziej kocha serce może przegrać

Zniknęły bariery w teatrze słodyczy
Role swoje grają – damy, dżentelmena
A noc zza firanki pocałunki liczy
jak kiedyś w świątyni – mrówki Telimena

Porwały się zmysły, potargały skronie
W oczach nieprzytomne nieba obietnice
Świat im zawirował tangiem serc na koniec
Kurtyna. Bis! – woła widownia z zachwytem

Księżyc zastygł jak skała tak przejęty nimi
Noc pod woal marzenia nieskromne schowała
Ach jakby to było cudnie, cudnie, gdyby
z księżycem w podobnym spektaklu zagrała…