Dziś dwukrotnie widziano na ulicy Fredry bardzo silnego człowieka, który przechadzał się wypatrując kogo by podnieść i nim trochę pożonglować. Ludzie pochowali się ze strachu przed nim, bo jakkolwiek krzywdy nikomu nie czyni, to samo podrzucanie dla wielu jest nieprzyjemne. Zwłaszcza, że inni patrzą jak się jest zinstrumentalizowanym po to tylko, żeby bardzo silny człowiek mógł odznaczyć się swoją siłą.
– Gdzie on mieszka? – zapytałem małego krępego człowieczka z Baru Skoczek.
– Problem w tym, że nie wiadomo. Jedni twierdzą, że przy ul. Stromej, inni, że przy ul. Dra Kluckiego, jeszcze inni natomiast – i to jest moim zdaniem najbardziej prawdopodobne – że pomieszkuje w podziemiach Teatru im. Adama Mickiewicza. On podobno chciał kiedyś zostać aktorem, ale zabrakło mu inteligencji i takiego artystycznego polotu. Za to siły to on miał bardzo dużo, od dziecka – powiedział krępy człowieczek.
– Ostatnio jak kilkanaście razy podrzucił w górę naszego kierownika, to bar był tydzień zamknięty. Kierownik nie mógł dojść do siebie. On boi się latania czy generalnie utraty kontaktu z podłożem. Jest fanem grawitacji do tego stopnia, że sam nigdy nie podskakuje, żeby nie utracić kontaktu z podłożem. Latanie jest – jak sam mówi – dla aniołów i dodaje – jakie tam z nas anioły, raczej upadłe jeśli już, hehehehe. – Więc jak widzi zbliżającego się bardzo silnego człowieka, woli bar na kilka dni zamknąć i stracić dochód, aniżeli ryzykować tym, że zostanie podrzucony w powietrze. – powiedział certyfikowany alkoholik w wieku ok. 86 lat wychylając się lekko z baru.
– To on nie może nieludzi podrzucać, sztangi jakieś albo wielkie kamienie? – zapytałem.
– Nie bardzo, on lubi dotyk ludzkiego ciała – ale nic z tych rzeczy, zastrzegł się krępy człowieczek – on lubi innym sprawiać przyjemność. Kamieniowi czy sztandze takiej radości nie sprawi.
– No ale jak sami zainteresowani nie chcą…?
– A jakież to ma znaczenie? Czasem jest tak, że dopiero po czasie doświadczamy przyjemności z czegoś, co akurat teraz było dla nas nieprzyjemne. Mnie on podrzuca od dzieciństwa. Nauczyłem się z tym żyć. Jak tylko będąc na Fredry słyszę jego doniosły głos: „karzełek, pofikamy dzisiaj troszkę, co?” – już wiem, że nie ma sensu uciekać. Podchodzę do niego i on mnie podrzuca. Raz podrzucił mnie na wysokość drugiego piętra. Modliłem się wówczas, by mnie na dole przechwycił. Żeby trzeźwy był, ale on nie pije. Pili jego przodkowie. On sam mówi, że wypili już jego działkę, więc on sam nie musi. I całe szczęście.
– A z czego on się utrzymuje, ma jakiś zawód, zatrudnienie – zapytałem.
– Zasadniczo to on żyje z dobrowolnych opłat od ludzi, którzy nie chcą być podrzucani, podnoszeni… Wiele osób w tej okolicy chętnie składa się na jego dochód, bo docenia fakt, że mogą oglądać innych podrzucanych i miętolonych, sami zaś stojąc z boku. – powiedział wyraźnie zadowolony krępy człowieczek. – Ja płacę mu nieregularnie, więc od czasu do czasu podrzuca mnie. Ale ma to też swoje zalety. Tyle czasu spędzam na ziemi…
Bardzo silny człowiek od rana krążył po centrum miasta i od czasu do czasu słychać było okrzyki podrzucanych z reguły wbrew własnej woli mieszkańców oraz przyjezdnych. Bardzo silnemu człowiekowi towarzyszył karzeł o wzroście mniej więcej PRL-owskiego kaloryfera, który prowadził rejestr ludzi podrzucanych. Każdego z nich, po podrzucaniu pytał o wagę, wzrost i o ogólne wrażenia. Zapisywał te informacje skrzętnie, a wieczorem siadał z bardzo silnym człowiekiem na ławeczce na roku Menniczej i Głębokiej i zdawał relację. Wtedy też bardzo silny człowiek uśmiechał się i widział sens swojego życia.
W pewnym momencie karzeł podszedł do mnie i zapytał czy jestem profesorem. Gdy potwierdziłem, zapytał mnie ile średnio waży profesor. Zapytałem go czy ma na myśli profesora nadzwyczajnego czy zwyczajnego czym wprowadziłem go w pewną konfuzję. Odpowiedział, że chodzi mu o profesora uśrednionego. Wówczas głośno zaprotestowałem:
– Nawet nie wiesz pan ile musiałem przytyć i wyłysieć, żeby zostać profesorem zwyczajnym, znaczy belwederskim. Żeby wizualnie zasłużyć. Starałem tez się wcześniej zestarzeć, ale PESEL mnie blokował. Ja ważę 122 kilogramy, nie to co te chude profesory nadzwyczajne, po jakieś 80-90 kilogramów. – powiedziałem.
– Bo wiesz pan, od dłuższego czasu mój pan marzy o podrzuceniu takiego profesora jak pan. On już podrzucał aktorów, ekspedientki, bezrobotnych, złodziei, bankierów, rolników, ale nigdy nie podrzucał takiego profesora jak pan. – Zgodziłbyś się pan? On ma wielki szacunek do ludzi nauki.
– Oczywiście, zgadzam się. – odpowiedziałem bez namysłu. – Tyle już przywarty jestem do tego łez padołu, że fikanie w powietrzu może sprawić, że nabiorę innej perspektywy. Takiej bardziej perspektywicznej, mniej przyziemnej.
No i zaczęło się. Bardzo silny człowiek podrzucał mnie całymi godzinami, do zmierzchu, a gdy osłabł zapytał mnie kładąc mi swoją ciężką dłoń na ramieniu, czy warto być profesorem.
– Nie warto, odpowiedziałem ze smutkiem.
Zostaw komentarz