Dedykuję nieznanej mi rodzinie, która w czasie II wojny światowej slużyła schronieniem mojej Babci i mojemu Dziadkowi, w Visegrádzie, nad Dunajem. Bardzo chciałbym kiedyś poznać tę rodzinę, żeby wyrazić moją wdzięczność za to co dla nas zrobili. Dziadkowie przeżyli dzięki nim wojnę, Babcia nauczyła się tam węgierskiego, którym poslugiwała się biegle długi czas po wojnie. Dla mnie to było wtedy tak egzotyczne. Babcia mówiąca płynnie po węgiersku.
—
To jest genialne!
To jest absolutnie genialne, prawdziwe mistrzostwo literatury – pokrzykiwał po hali dworca w Szerencs węgierski Franz Kafka – ujął pan to w najlepszy możliwy sposób. Od Istvána Széchenyi nie mieliśmy takiego literata. Biegał z kartką papieru i zachęcał do czytania podróżnych oczekujących na pociąg.
– Odwołajmy dziś wszystkie pociągi – nalegał na kierownika stacji. – Niech się ludzie zbiorą i niech czytają. Pociągi poczekają, zawsze można pojechać później. To musi być czytane – mówił wyraźnie podniecony delegat Wielkowęgierskiego Związku Pisarzy.
– Możemy je co najwyżej spowolnić, opóźnić o godzinę, ale skąd to wzmożenie u pana? – zapytał kierownik stacji.
– Od dwudziestu lat pracuję w delegaturze. Różni ludzie chcą przystąpić do Wielkowęgierskiego Związku pisarzy. Przynoszą mi swoje wypociny, to to czytam i wyrzucam do kosza. Bo treści jakie nasi Węgrzy piszą są beztreściowe. Wyprane z sensu i pełne płaczu po utracie Wielkich Węgier. Tego nie da się już czytać. Tymczasem w prozie profesora Zenderowskiego jest nadzieja, że jeszcze będziemy wielcy. On nie żali się i nie rozprasza na rzeczach pobocznych. Nasi pisarze opłakują Erdély, Felvidék, Vájdaság/Bánság, tymczasem on pisze, że to wszystko znów może być nasze. Tylko musimy się postarać.
– Ale jak postarać się? – zapytał kierownik stacji.
– Wystarczy, że każda Węgierka urodzi co najmniej siedmioro dzieci – odpowiedział entuzjastycznie Franz Kafka. Wystarczy, że młody węgierski mężczyzna zacznie płodzić małych Węgrów mając 18 lat. Najlepiej z miłości. Problemem są jednak Węgierki. Bo one nie chcą owocować. Stają się jak Niemki, Holenderki czy Francuzki. Wolą wygodę. Dla nich interes narodu nie liczy się. Niestety.
– A o czym pisze profesor Zenderowski? – zapytał kierownik stacji.
– Ano o tym, że możemy być jeszcze wielcy pod warunkiem, że wzbijemy się ponad nasze małości. Że za dużo jemy salami z papryką, i że do wszystkiego dodajemy paprykę, ale że tak pięknie umiemy narzekać na swój los. Tak lirycznie i poetycko. Pisze, że jest wśród nas nowy Atylla, skrępowany naszą gnuśnością, oczekujący by zacząć swój nowy pochód.
– To trzeba koniecznie opublikować! – zawołał kierownik stacji. – Na coś takiego czekaliśmy od ponad stu lat. Muszą być publikowane takie treści, które nasz upadły naród podnoszą na duchu. I dobrze, że pisze je ktoś spoza naszej wspólnoty narodowej. Wyświetlę te treści na tablicach stacyjnych, odwołam wszystkie pociągi. Nie możemy przepuścić takiej okazji.
– On nie do końca jest spoza naszej wspólnoty – rzekła Franz Kafka. – Jego babcia spędziła w Visegrádzie całe sześć lat wojny. Na naszej ziemi urodzili się jego wujek i ciotka.
Zostaw komentarz