Gdy po raz pierwszy wybrałem się na Zakarpacie, uświadomiłem sobie, że z Cieszyna do Użgorodu jest mniej więcej tyle samo kilometrów co do Warszawy, Pragi i Budapesztu. Jakieś 400 km. Do Suboticy jest 600 km czyli dwieście więcej, a to jeszcze nie są Bałkany. Te zaczynają się dopiero za Belgradem – 800 km. Zakarpacie, do którego jestem w stanie dotrzeć w kilka godzin stało się takim zamiennikiem Bałkanów, szybszą i tańszą wersją, w dużej mierze przypominającą Wojwodinę. No i językowo bardziej przystępną, bo jak zna się polski, czeski i słowacki, to z każdym prawie da się dogadać.

Tym co zwraca uwagę na pierwszy rzut oka, jest porządek. Wszystko jest pozamiatane, pomalowane, wyprostowane. Nie widać tutaj rozpadu sowieckiej materii, może z wyjątkiem przystanków autobusowych umieszczonych w miejscach, gdzie w promieniu kilku kilometrów nie ma żywej duszy. No i zardzewiałych mostów z podłogą w postaci desek, z których wystają gwoździe. Przy każdym bardziej znaczącym moście strażnicy wojskowi po obu stronach. Gdy tankowałem Szerszenia tuż przed słowacką granicą otworzyłem maskę silnika i wywaliłem z niej kilka liści. W kilka sekund doskoczył do mnie jeden z trzech typów obsługujących stację, żebym po sobie posprzątał. Wiatr by to rozgonił w kilka minut, ale on się uparł. Rusin pewnie.

Rusini to tacy Kurdowie Europy Środkowej. Żyją na Ukrainie, na Słowacji, W Rumunii, na Węgrzech, w Polsce, a część na emigracji w USA i Kanadzie. Nie mają swojego państwa, ale mają świadomość odrębności od okolicznych etnosów, zwłaszcza ukraińskiego, do którego teoretycznie im najbliżej z uwagi na język i religię. Ale nie, oni wolą być osobno, pielęgnując swoje zwyczaje i mowę. Rusini to taki typowy naród „in between” w świecie wschodnio- i zachodniosłowiańskim. Lud pogranicza uprawiający kukurydzę, słoneczniki, winoroślą i śliwy, z której powstają wyborne trunki wysokoprocentowe. Rusińskie kobiety mają jasne włosy i oczy niebieskie lub zielone. Mężczyźni są niscy ale krępi i silni. Dzieci posłuszne.

Użgorod to typowe miasto Europy Środkowej „doklejone” w nienaturalny sposób do granicy państwowej, zaczynającej się na rogatkach. Miasto-brama, podobnie jak Brześć, ale do czego? Do świata postsowieckiego. Galaktyki wysokich krawężników, chruszczowowskich osiedli z betonowej płyty, placów zabaw dla dzieci pełnych niebezpiecznych pułapek, saturatorów z wodą gazowaną, w których z jednej tej samej szklanki piło napoje z bąbelkami kilka tysięcy osób dziennie. Użgorod ewidentnie pachnie międzywojenną Czechosłowacją, zaś Mukaczewo węgierską papryką i białym winem. Berehowe i Winohradiw to już prawie Węgry. Nawet miejscowi Rusini i Ukraińcy zapuszczają wąsa i chodzą w kapeluszach jak prawdziwi Madziarzy. Węgrzy w Wyłoku po zakończonej pracy siadają nad brzegiem Cisy i patrzą w stronę Budapesztu, marząc o Wielkich Węgrach. Bo dla Węgrów Cisa to nie rzeka graniczna, ale niczym Wisłą – „kręgosłup” Wielkich Węgier.

Sołotwyno to wyjątkowo interesujące miasto, będące de facto jednym organizmem miejskim z położonym za Cisą rumuńskim Sygietem Marmoroskim. Prawie 60 procent ludności stanowią Rumunii, ¼ Węgrzy, zaś Słowianie (Ukraińcy, Rusini, Rosjanie) zaledwie 15%. Według spisu z 2001 roku w Sołotwynie mieszkał jeden Polak/Polka. Na obrzeżach miasta znajduje się jezioro ze słoną wodą, jako że okoliczne tereny bogate są w złoża soli i do niedawna działały tu kopalnie soli. Miejscowi Rumunii pracują często po rumuńskiej stronie, sprzedając tam przy okazji paliwo i papierosy. Ot rutyna transgranicza.

Cerkwie i kościoły wyrastają na Zakarpaciu jak grzyby po deszczu. Te bizantyjskie (wschodnie) świecą swoimi kopułami na kilka kilometrów do przodu. Wiele nowych świątyń, podobnie jak po rumuńskiej stronie granicy. Dane mi było kolejny raz uczestniczyć w greckokatolickiej liturgii. Niezwykle barwnej, przepięknie śpiewanej, mistycznej. W cerkwi wszystkie miejsca zajęta, większa część stała. Liturgia skromna, bo tylko 1:30 h. Ale przepiękna.

Na punktach kontrolnych umieszczonych na głównych traktach stoją prowizoryczne bunkry zbudowane z betonowych płyt pokryte siatką maskującą. Rutynowe kontrole przeprowadzane są często przez dwudziestoparoletnie kobiety, w oddali siedzi jakiś starszy facet palący papierosa, z bronią gotową do strzału. Najwięcej patroli jest przy samej granicy. I słowackiej i rumuńskiej. Polski paszport umożliwia swobodny przejazd.

Zakarpacie to być może ostatni przyczółek Europy w tym szalonym świecie, zmierzającym do pseudoglobalizacji czyli anarchizacji kulturowej, a w rzeczywistości do wyniszczenia tego co lokalne, unikatowe, nasze. Zamierzam tak wkrótce znów pojechać. Złapałem bakcyla.