Historia rzadko obchodzi się łaskawie z tymi, którzy wolą odwracać wzrok od rzeczywistości. Przez dekady Europa żyła w przekonaniu, że ład atlantycki jest wieczny, że bezpieczeństwo kontynentu to sprawa amerykańska, a Rosja – niezależnie od tego, co wyprawiała – pozostanie jedynie kłopotliwym sąsiadem. Dziś, gdy fundamenty powojennego porządku się chwieją, a Waszyngton z coraz większą niechęcią patrzy na Europę, warto zapytać: czy ktoś to przewidział? Czy były ostrzeżenia, że kontynent jedzie na gapę, nie płacąc za swoje bezpieczeństwo, tracąc strategiczną podmiotowość?

Tak. Były.

Jednym z tych, którzy od lat biją na alarm, jest Jacek Bartosiak. I choć wielu zarzucało mu nadmierne dramatyzowanie, dziś jego słowa brzmią jak ponura prognoza, która właśnie się spełnia.

W książce „Najlepsze miejsce na świecie” (2021) Bartosiak przestrzegał przed końcem świata, jaki znamy. Podważał przekonanie, że USA będą na zawsze gwarantem bezpieczeństwa Europy. Sugerował, że Amerykanie będą zmuszeni skoncentrować swoje siły na Indo-Pacyfiku, co oznacza zmniejszenie zaangażowania w Europie. Tłumaczył to zimnym językiem geopolityki: USA nie mogą być wszędzie, a prawdziwe zagrożenie dla ich hegemonii płynie z Chin, nie z Europy.

To, co wówczas dla wielu było jedynie spekulacją, dziś staje się faktem. Stany Zjednoczone coraz mniej chętnie finansują europejskie bezpieczeństwo, otwarcie naciskając na Unię, by zaczęła dbać o siebie sama. Co więcej, w samym Waszyngtonie narasta przekonanie, że europejskie mocarstwa – Niemcy, Francja – nie tylko nie pomagają w globalnej rywalizacji z Chinami, ale wręcz stają się obciążeniem.

Od czasów zakończenia zimnej wojny Europa przyzwyczaiła się do komfortu. Bezpieczeństwo gwarantowali Amerykanie, tanie surowce dostarczała Rosja, a tania produkcja płynęła z Chin. Model ten był wygodny, ale – jak wielokrotnie ostrzegał Bartosiak – także niezrównoważony i krótkowzroczny.

Jego diagnoza była prosta: Europa straciła zdolność do samodzielnego myślenia strategicznego. Zaprzepaściła czas pokoju, zamiast inwestować w obronność i autonomię gospodarczą, uciekała w „zieloną utopię”, naiwne przekonania o „końcu historii” i wiarę, że „handel ze wszystkimi” rozwiąże problemy świata.

Dziś ta filozofia ponosi klęskę. Niemcy, które budowały swoją potęgę gospodarczą na taniej energii z Rosji i eksporcie do Chin, budzą się w nowej rzeczywistości, gdzie ich model rozwoju jest zagrożony. Francja, która od dekad widziała siebie jako „strategiczną potęgę”, uświadamia sobie, że bez amerykańskiego parasola nuklearnego jej siła jest iluzoryczna.

Nie trzeba już czytać geopolitycznych analiz, by zobaczyć, że Amerykanie mają coraz mniej cierpliwości do Europy. Politycy w Waszyngtonie – zarówno republikanie, jak i część demokratów – coraz częściej powtarzają: „Europa musi płacić za własne bezpieczeństwo”. Donald Trump mówi to otwarcie, ale podobne głosy pojawiają się też w administracji Joe Bidena.

Bartosiak przewidział ten moment. W swoich wcześniejszych książkach, takich jak „Pacyfik i Eurazja. O wojnie” (2016) czy „Rzeczpospolita między lądem a morzem” (2018), pisał o tym, że świat przestaje być jednobiegunowy. USA nie mogą jednocześnie pilnować Europy, walczyć o dominację z Chinami i powstrzymywać Rosję.

Wniosek jest prosty: Europa musi nauczyć się działać sama. Musi odbudować swoje zdolności militarne, przemysłowe i strategiczne.

Czy Bartosiak przewidział otwarcie Europy na Rosję? Nie wprost. Ale ostrzegał, że jeśli USA osłabią swoje zaangażowanie, a Europa pozostanie słaba, powstanie próżnia strategiczna, którą ktoś będzie chciał wypełnić.

To właśnie dzieje się dziś. W Niemczech i Francji słychać głosy, że trzeba znaleźć „nowy model” relacji z Rosją. Że wojna w Ukrainie „musi się jakoś skończyć”, bo Europa „nie może być wiecznie w konflikcie”. To nie jest przypadek – to efekt tego, że Stary Kontynent nie ma siły, by samodzielnie prowadzić politykę konfrontacyjną.

Bartosiak mówił wprost: Polska nie może czekać, aż ktoś rozwiąże jej problemy. Musi działać, budować własną siłę, bo historia nie czeka.

Na razie wygląda na to, że Europa wciąż żyje złudzeniami. Liczy, że Amerykanie jednak nie odejdą, że Rosja jakoś sama się zmieni, że Chiny wcale nie są takim wielkim zagrożeniem. To nie jest strategia. To jest bierność.

Jacek Bartosiak od lat ostrzegał przed takim podejściem. Dziś, gdy świat się zmienia, jego słowa brzmią jeszcze mocniej.

Czy Europa w końcu zrozumie, że nikt nie zadba o jej bezpieczeństwo, jeśli ona sama nie zacznie tego robić? Czy przestanie jechać na gapę?

Odpowiedź poznamy w nadchodzących latach. Ale jedno jest pewne: Bartosiak miał rację.