Jeszcze dziś polskie ( i europejskie) dzieciaki przyswajają na lekcjach historii szkodliwą intelektualnie historię cywilizacji. Nauczyciele wkładają im do głowy, że z Grecji narodził się Rzym. Z Rzymu, chrześcijańska Europa, która wydała renesans, oświecenie. Jest trochę o Kolumbie, który „odkrył” Amerykę i Vasco da Gama, który „odkrył” drogę morską do Indii choć ta już była setki lat wcześniej znana Arabom handlującym na potęgę z królestwami południowych Indii w czasach, gdy Słowianie biegali jeszcze po bezkresnych puszczach. Z takiej wizji rozwoju cywilizacji rodzi się poczucie wyższości „białej rasy”, a niego, ksenofobia i rasizm.

Bodaj w szkole średniej wpadła mi do rąk książka K.M.Panikkara wydana przez PWN w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym siódmym roku pt. „Dzieje Indii”. Z wypiekami na twarzy czytałem o wielkiej cywilizacji Indii sięgającej kilku tysięcy lat p.n.e. O Harappie i Mohendżo Daro w dolinie Indusu, w Pendżabie, w obecnym Pakistanie. O dynastiach Maurjów, Czolów, Pallavów. O wielkim królu Asioce, który przeszedł na buddyzm, po rzezi urządzonej w królestwie Kalinga, w obecnym stanie Bihar. O Buddzie, który ukazał światu inną jak chrześcijańska drogę do oświecenia. Dziwiłem się przy tym, czemu na lekcjach historii nic się o tym nie mówi. A jeśli, to zdawkowo i niewiele.

Ta książka zainspirowała mnie by dowiedzieć się jak najwięcej o utraconych dla Europejczyka „zaginionych” cywilizacjach Azji. Zwłaszcza Indii, Kambodży, Wietnamu, Tajlandii. Ale też Azji Środkowej z olśniewającą Samarkandą na czele i tajemniczym Merwem (obecnie Mary), z którego zostały tylko pagórki skrywające ruiny świetnego kiedyś miasta. Chciałem dotrzeć do Chin, Państwa Środka, gdzie wynaleziono: proch, papier, jedwab, kompas, druk i wiele innych rzeczy nieznanych średniowiecznej Europie.
Marzyłem by zobaczyć ruiny starożytnych miast w Mezopotamii, pomiędzy Eufratem a Tygrysem, gdzie jak wielu wierzy był biblijny raj. Ogród Eden, w którym Bóg umieścił pierwszych ludzi. Gdzie rosły „wszelkie drzewa miłe z wyglądu i smaczny owoc rodzące”.
Chciałem o tych miejscach dowiedzieć się jak najwięcej. Kupowałem więc każdą książkę na ich temat, która ukazywała się w Polsce. I nieśmiało śniłem, że kiedyś tam pojadę. Zobaczę. Dotknę. I dowiem się jak mieszkający tam ludzie postrzegają Europę. I nas Europejczyków.

W PRL nie było to możliwe bo tylko garstkę ludzi stać było na podróżowanie dalej jak do NRD czy Bułgarii. Trudno też było uzyskać paszport, który należało zdać po powrocie do kraju.
Szansa pojawiła się, kiedy zacząłem pracować w warszawskim biurze Radia Wolna Europa. Zacząłem wyjeżdżać służbowo do wymarzonych krain. Kiedy zacząłem lepiej zarabiać postanowiłem sobie, że będę oszczędzał na podróże. Nie tygodniowe objazdówki jakie dziś oferują biura podróży, ale prawdziwe, długie wyprawy.
W połowie lat dziewięćdziesiątych pojechałem po raz pierwszy do Indii. To prawda olśniło mnie mauzoleum Taj Mahal, w Agrze, ale wtedy już wiedziałem, że zbudował je cesarz z dynastii Wielkich Mogołów. Muzułmańskich okupantów wywodzących się z Azji Środkowej.
Te prawdziwe Indie, nieskażone piętnem obcych najeźdźców były na południu. W krainie starożytnych Drawidów, tak odmiennej od Hindustanu kończącego się na Górach Vindhia. Mniej więcej pośrodku subkontynentu. W stanie Tamilnadu i Kerali.
Zabytki w Mahabalipuram (Mammalapuram) w dystrykcie Chenapallatu, w stanie Tamil Nad, na Wybrzeżu Koromandelskim były skromniejsze od Taj Mahal, ale imponował kunszt rzemieślników z VII wieku n.e, którzy te „pancha rathas” wykuli w litej skale z niesamowitą maestrią i precyzją. To zapisana w skale Mahabharata, najdłuższy epos w historii świata. Jeszcze dziś, gdzieś na głuchej prowincji tego stanu, żyją ludzie, którzy znają go na pamięć.

Co wyniosłem z tych lektur i podróży?

Ano pewność, że Morze Śródziemne nie było kolebką cywilizacji bo ta narodziła się gdzie indziej. Na spalonych słońcem ziemiach Mezopotamii. W legendarnych: Ur, Akkadzie, Babilonie itd. Na pustyniach południowego Iranu oraz w dolinie Żółtej Rzeki. Kiedy tamte cywilizacje rozkwitały, „barbarzyńscy” Europejczycy ganiali jeszcze po nieprzebytych borach, odziewali się w skóry i chowali po jaskiniach.
Nauczyłem się dla nich szacunku i dla ich spadkobierców.
Zrozumiałem, że to co dla nas jest ważne, dla nich, nie jest warte uwagi. Przyjąłem do wiadomości, że mają inny punkt widzenia na wiele spraw. Także w kwestiach społecznych, politycznych.
Bo tylko z wiedzy rodzi się zrozumienie Innych. A ze zrozumienia, koegzystencja na tej malutkiej, niebieskiej planecie.

Na zdjęciu, kompleks „Pancha Rathas” w Mahabalipuram, w stanie Tamilnadu, Indie Foto Jolanta Styrczula.

Antoni StyrczulaAutor: Antoni Styrczula
Opinii publicznej kojarzę się jako rzecznik prasowy Prezydenta RP, a także dziennikarz radiowo-telewizyjny i prasowy. Od wielu lat zajmuję się szkoleniami i doradztwem w zakresie public relations i marketingu politycznego. Jestem ekspertem w kreowaniu wizerunku firmy w e-przestrzeni i social mediach oraz zarządzaniu informacją w sytuacjach kryzysowych. W wolnych chwilach podróżuję. Przede wszystkim do Azji. Więcej tekstów autora przeczytacie na blogas24.pl