Był taki czas, gdy Polska miała odwagę marzyć o własnych skrzydłach. Nie o cudzych licencjach, nie o importowanych myśliwcach, lecz o samolocie stworzonym od podstaw – zaprojektowanym, zbudowanym i oblatanym przez polskich inżynierów.
Nazywał się IrYda.
I był dowodem, że potrafimy.
A potem przyszła transformacja, zachodnie wpływy i decyzje polityków, które tę odwagę zabiły.
Narodziny polskiego samolotu nowej generacji
W drugiej połowie lat 70. w Mielcu narodził się projekt samolotu, który miał zastąpić wysłużoną, lecz legendarną TS-11 Iskrę. Polska myśl techniczna dojrzała do stworzenia czegoś więcej – nowoczesnego samolotu szkolno-bojowego, zdolnego nie tylko szkolić pilotów, ale również pełnić funkcje uderzeniowe.
Tak powstała I-22 IrYda – konstrukcja o czystej aerodynamice, solidnym układzie skrzydeł i doskonałych właściwościach lotnych. Nie była to maszyna klasy F-16, ale realne ogniwo między samolotem szkolnym a bojowym. Co najważniejsze – w pełni polska: od projektu po produkcję i dokumentację techniczną.
Od początku zakładano rozwój w kierunku wersji jednomiejscowej – lekkiego samolotu uderzeniowego, który mógłby stanowić podstawę niezależności technologicznej polskiego lotnictwa.
Techniczna doskonałość i wizja rozwoju
IrYda nie była eksperymentem – była konstrukcją przemyślaną i dopracowaną. Jej układ aerodynamiczny zapewniał wyjątkową stabilność i manewrowość, a nowoczesna awionika, opracowana jeszcze w latach 80., umożliwiała łatwą modernizację.
Projekt zakładał możliwość rozwoju maszyny w kierunku lekkiego myśliwca wielozadaniowego. Dzięki wymianie silników, zastosowaniu radaru i systemów uzbrojenia powietrze–powietrze oraz powietrze–ziemia, IrYda mogła stać się polskim odpowiednikiem współczesnych maszyn, takich jak Gripen czy FA-50.
Każdy prototyp udowadniał, że polska inżynieria lotnicza dorównuje światowym standardom. IrYda była elegancka, funkcjonalna i – co najważniejsze – rozwijalna. To był projekt, który mógł uniezależnić polskie lotnictwo od zagranicznych dostawców.
Transformacja, która złamała skrzydła
Lata 90. przyniosły Polsce odrodzenie polityczne, ale dla przemysłu zbrojeniowego oznaczały katastrofę. W imię „reform” i „partnerstwa z Zachodem” zaczęto wygaszać krajowe programy, zastępując je importem zagranicznego sprzętu.
Tak właśnie zrobiono z IrYdą. Wystarczyło kilka nieprzychylnych opinii, zleconych ekspertyz i jedno nagłośnione medialnie zdarzenie, by program został wstrzymany. Nie dlatego, że samolot był wadliwy – lecz dlatego, że był zbyt polski, zbyt niezależny od zachodnich koncernów.
Podczas gdy inne kraje regionu – Czechy, Korea Południowa czy Turcja – rozwijały własne konstrukcje (L-159, FA-50, Kaan), Polska pozwoliła swojemu projektowi umrzeć. Gdyby IrYdę rozwijano konsekwentnie, moglibyśmy dziś eksportować własne samoloty i szkolić pilotów na rodzimym sprzęcie.
Od przemysłu do rynku zbytu
Upadek IrYdy był częścią szerszego procesu – utraty przemysłowej suwerenności. W tym samym okresie zaniechano programów takich jak czołg Anders, okręt Gawron czy projekty Bumaru i Stoczni Gdynia. Polska z producenta stała się klientem.
Zamiast budować silny przemysł obronny, zaczęliśmy kupować gotowe produkty z zagranicy. Modernizacja stała się synonimem importu, a nie innowacji. Wraz z tym utracono kompetencje, zaplecze badawcze i potencjał naukowy.
W świecie zbrojeniówki decyzje rzadko są czysto techniczne – to gra interesów. Polska, wchodząc do NATO i Unii Europejskiej, nie potrafiła zachować równowagi: zamiast być partnerem, przyjęła rolę klienta. W takim układzie IrYda nie miała racji bytu.
IrYda jako symbol utraconej suwerenności
Dziś o Irydzie pamiętają już nieliczni – inżynierowie, piloci, pasjonaci lotnictwa. Dla nich nie była tylko samolotem, ale symbolem – dowodem, że Polacy potrafią tworzyć rzeczy na światowym poziomie.
Państwo jednak nie stanęło po stronie swoich twórców. Zamiast budować niezależność technologiczną, wybrało łatwiejszą drogę – zakupy za granicą. Nie można jednak mówić o suwerenności, gdy każda śruba w wojskowym sprzęcie zależy od cudzej licencji.
Potencjał, który mógł sięgać nieba
Wersja szkolno-bojowa była dopiero początkiem. Konstrukcja IrYdy przewidywała rozwój do wersji jednomiejscowej, z silnikami o większym ciągu, nowoczesnym radarem i systemami kompatybilnymi z pociskami AIM-9 czy IRIS-T.
Maszyna mogła przenosić bomby precyzyjne, rakiety powietrze–ziemia i środki walki elektronicznej.
To nie była fantazja – to była realna ścieżka rozwoju, potwierdzona dokumentacją i planami modernizacyjnymi. Polska mogła mieć własnego Gripena – tańszego, prostszego w utrzymaniu, a jednocześnie w pełni konkurencyjnego.
Lekcja dla przyszłości
Historia IrYdy to nie tylko opowieść o zniszczonym projekcie. To ostrzeżenie. Pokazuje, jak łatwo zniweczyć narodowy potencjał, gdy decyzje zapadają pod wpływem politycznych kalkulacji i zewnętrznych nacisków.
Nie da się cofnąć tamtych decyzji, ale można z nich wyciągnąć wnioski. Bo IrYda to coś więcej niż samolot. To pytanie, które wciąż brzmi aktualnie:
Czy chcemy być krajem, który sam buduje swoje skrzydła – czy tylko takim, który za nie płaci innym?
Zostaw komentarz